Bastion. Стивен Кинг
– oświadczyła.
– Dawaliśmy ci jeść! – zawołała Carla. – Kochaliśmy cię… pomagaliśmy… a ty jak nam odpłacasz? Jesteś zła! Zła! Zła!
Frannie, oślepiona przez łzy, zadrżała. Prawą stopą zaczepiła o kostkę lewej, straciła równowagę i upadła, rozkładając szeroko ręce. Bokiem głowy uderzyła w stolik do kawy i strąciła ręką na dywan wazon z kwiatami. Nie rozbił się, ale woda wylała się na dywan, tworząc na nim wielką kałużę.
– Spójrz na to! – wrzasnęła niemal z triumfem Carla. Łzy wyżłobiły kręte ścieżki na jej twarzy pokrytej grubą warstwą pudru. Miała ciemne kręgi pod oczami i wyglądała okropnie. – Spójrz tylko, zniszczyłaś dywan! To był dywan twojej babci!
Frannie usiadła na podłodze i objęła głowę rękami.
Chciała powiedzieć matce, że to przecież tylko woda, ale była roztrzęsiona i nie miała pewności, czy to rzeczywiście woda. A może mocz? Tylko czyj?
Carla Goldsmith podniosła wazon i zaczęła wymachiwać nim Frannie przed nosem.
– Co masz jeszcze w planie, panienko? Chcesz tu zostać? Spodziewasz się, że zapewnimy ci wikt i opierunek, a ty będziesz mogła gzić się z każdym chłopem? Przypuszczam, że na to liczyłaś. Ale przeliczyłaś się! Przeliczyłaś się, słyszysz? Nic z tego!
– Wcale nie chcę tu zostawać – wyszeptała Frannie. – Naprawdę myślałaś, że tego chcę?
– Dokąd pojedziesz? Z nim? Wątpię.
– Może do Bobbi Rengarten w Dorchester albo Debbie Smith w Somersworth. – Frannie powoli wstała. Nadal płakała, teraz jednak czuła, że ogarnia ją złość. – Ale to nie twoja sprawa.
– Nie moja sprawa? – powtórzyła Carla, wciąż trzymając w dłoni wazon. Jej twarz była biała jak kreda. – Nie moja? To, co robisz, będąc w moim domu, to nie moja sprawa? Ty niewdzięczna mała dziwko!
Uderzyła córkę w twarz tak mocno, że jej głowa odskoczyła w tył. Frannie potarła piekący policzek, z niedowierzaniem wpatrując się w matkę.
– Tak nam dziękujesz za to, że posłaliśmy cię do dobrej szkoły? – wycedziła Carla. – W dodatku jej nie ukończysz. Kiedy już za niego wyjdziesz…
– Nie zamierzam za niego wychodzić. I nie chcę rzucać szkoły.
Oczy Carli rozszerzyły się. Popatrzyła na Frannie jak na wariatkę.
– O czym ty mówisz? O aborcji? Chcesz być nie tylko dziwką, ale i morderczynią?
– Urodzę dziecko. Opuszczę semestr wiosenny i wrócę do szkoły na jesieni.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? Za moje pieniądze? Jeżeli tak, będziesz musiała to jeszcze przemyśleć. Nawet takie nowoczesne dziewczyny jak ty też potrzebują pomocy rodziców.
– Chyba tak – przyznała Frannie. – Ale co do pieniędzy… jakoś sobie poradzę.
– Nie masz za grosz wstydu! Myślisz tylko o sobie! – krzyknęła Carla. – Czy ty wiesz, co to oznacza dla twojego ojca i dla mnie? Ale ciebie to w ogóle nie obchodzi! Nieważne, że złamiesz tym serce ojcu i…
– Wcale nie uważam, że moja córka złamała mi serce – powiedział Peter Goldsmith, który nieoczekiwanie stanął w progu.
Carla i Frannie odwróciły się gwałtownie.
Peter Goldsmith stał w drzwiach – ale za progiem, na zwykłym, tanim dywanie.
Frannie uświadomiła sobie nagle, że wiele razy widywała go stojącego w tym miejscu. Kiedy ostatni raz wchodził do saloniku? Nie pamiętała.
– Co ty tu robisz? – rzuciła ostro Carla. – Myślałam, że dziś po południu masz pracować.
– Zamieniłem się z Harrym Mastersem – odparł Peter. – Fran już mi powiedziała o ciąży, Carlo. Będziemy dziadkami.
– Dziadkami! – krzyknęła i wybuchnęła nieprzyjemnym, ochrypłym śmiechem. – Dowiedziałeś się o tym pierwszy, ale nic mi nie powiedziałeś. W porządku. Spodziewałam się tego. Jednak teraz mam zamiar zamknąć drzwi i załatwić tę sprawę w cztery oczy. – Uśmiechnęła się złowieszczo do Frannie. – Tylko… my dwie.
Położyła dłoń na klamce, zamierzając zamknąć drzwi. Frannie, wciąż jeszcze lekko oszołomiona, nie potrafiła pojąć, skąd w jej matce wzięło się tyle jadu i wściekłości.
Peter powoli i jakby z wahaniem wyciągnął rękę, zatrzymując drzwi.
– Chcę, abyś pozostawił to mnie – syknęła Carla.
– Robiłem tak w przeszłości, ale nie tym razem – odparł.
– To nie jest twoja działka.
– Jest – stwierdził spokojnie.
– Tatusiu…
Carla odwróciła się w stronę córki. Jej policzki poczerwieniały ze złości.
– Nie odzywaj się do niego! – wrzasnęła. – Nie z nim masz do czynienia, tylko ze mną! Wiem, że zawsze potrafisz go przekabacić, ale dziś, moja panno, masz do czynienia ze mną!
– Przestań, Carlo.
– Wynocha!
– Przecież nie wszedłem do środka. Chyba to wi…
– Nie żartuj sobie ze mnie. Wynoś się z mojego salonu!
Ponownie naparła na drzwi. Z pochyloną głową i naprężonymi ramionami wyglądała jak rozjuszony byk.
Ojciec z początku powstrzymywał ją bez trudu, ale teraz musiał włożyć w to trochę wysiłku. Żyły na jego szyi nabrzmiały – mimo że Carla była kobietą i ważyła kilkadziesiąt funtów mniej niż on.
Frannie pragnęła ich powstrzymać, miała ochotę krzyknąć, aby ojciec przestał i poszedł sobie. Nie chciała widzieć matki w takim stanie – w napadzie gwałtownego, irracjonalnego rozgoryczenia, które zawsze czaiło się gdzieś w jej wnętrzu, a teraz opanowało ją bez reszty. Jednak jej usta nie poruszyły się, jakby były zamarznięte – zawiasy zardzewiały i nawet nie drgnęły.
– Won z mojego saloniku! Wynoś się! Wynoś się! Won! Ty draniu, puść te cholerne drzwi i wychrzaniaj stąd!
Wtedy ojciec ją spoliczkował. Nie był to mocny policzek. Dziadkowy zegar, słysząc to, nie rozpadł się w proch, lecz nadal spokojnie odmierzał czas równomiernym tykaniem, jakby nic się nie stało. Meble również nie zaprotestowały. Mimo to wrzaski Carli ucichły jak ucięte skalpelem. Upadła na kolana, a drzwi otworzyły się na całą szerokość, uderzając w wiktoriańskie krzesło z wysokim oparciem, przykryte ręcznie haftowaną narzutą.
– Och, nie… – wyszeptała Frannie.
Carla przyłożyła dłoń do policzka i uniosła wzrok, z osłupieniem patrząc na męża.
– Należało ci się to od dobrych dziesięciu lat – stwierdził Peter. Jego głos drżał lekko. – Zawsze mówiłem, że tego nie zrobię, ponieważ nie jestem zwolennikiem bicia kobiet. Ale kiedy ktoś zamienia się w psa i zaczyna kąsać, należy go uspokoić. Żałuję tylko, że nie zdobyłem się na to wcześniej. Oszczędziłoby to nam obojgu sporo cierpienia.
– Tatusiu… – zaczęła Frannie.
– Cicho, córeczko – przerwał jej i znowu spojrzał na nieruchomą, zszokowaną twarz żony. – Mówisz, że Frannie jest egoistką, ale to ty nią jesteś. Od śmierci