Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję. Sławomir Nieściur
Tak? – spytał, zaskoczony jej nagłą kapitulacją.
– Użyjecie ich dopiero wówczas, gdy będziecie mieli stuprocentową pewność, że Skunowie zamierzają zaatakować AEgira – zastrzegła. – Inaczej… no cóż, będę zmuszona donieść o wszystkim Radzie i pal licho konsekwencje! – zakończyła, marszcząc groźnie czoło.
– Tak jest, pani inżynier! – bez wahania przystał na ten symboliczny warunek.
– A teraz wybacz, muszę wracać na mostek – burknęła, ominęła go i ruszyła żwawo korytarzem w stronę prowadzącej na górny pokład windy. – Sekwencję wyślę komandorowi na jego prywatny terminal – rzuciła przez ramię.
Moss zaczekał, aż za dziewczyną zasuną się drzwi, po czym zapukał do kabiny Luposa.
– Udało się – oznajmił od progu. – Poszło nawet łatwiej, niż myślałem.
– Nieuwarunkowana? – zdziwił się komandor. W dalszym ciągu siedział na łóżku, z tą różnicą, że teraz stał przed nim kubek z kawą. Z unoszącego się w powietrzu aromatu Moss wywnioskował, że w składzie parującej z naczynia cieczy buzuje domieszka czegoś zdecydowanie mocniejszego od kofeiny. Automat serwisowy krzątał się wokół mebla, skanując dywanopodobną wykładzinę w poszukiwaniu jakichkolwiek zanieczyszczeń.
– Nawet jeśli, to niezbyt mocno – odparł. – Proszę co jakiś czas sprawdzać terminal osobisty, obiecała przesłać panu sekwencję. Pułkownik wciąż milczy? – zapytał, spoglądając wymownie na wbudowany w blat komandorskiego biurka panel komunikacyjny.
– Niestety tak… – westchnął Lupos. Sięgnął po kubek.
– Może ma uszkodzony komunikator?
– Łącznościowcy twierdzą, że sygnał dociera, że jest zwrotny ping. Ten skurczybyk najnormalniej w świecie nie chce z nami rozmawiać… – Komandor pokręcił głową, po czym zdmuchnął z kawy nadmiar piany. Brązowawy strzępek znikł w ssawce automatu, zanim zdążył dotknąć podłogi.
– I tak ktoś musi tam polecieć – zauważył Moss.
– Owszem – zgodził się Lupos. – Polecicie na ten habitat we dwójkę, pan i Sniegowa. Znajdziecie Dresslera, ona udostępni klucz, a następnie skierujecie habitat na kurs kolizyjny z Oumuamua.
– Obsługa techniczna habitatu może odmówić współpracy, panie komandorze. To personel średniego szczebla, najsilniej warunkowany.
– To już będzie wasz problem – wzruszył ramionami Lupos. – Konkretnie pański i pułkownika. Przy użyciu odpowiednich środków perswazji powinniście poradzić sobie i ze Sniegową, i z garstką nieuzbrojonych cywilów. Sprawa jest naprawdę poważna i nie ma czasu na zabawy w dyplomację. Rozumiemy się?
– Oczywiście, panie komandorze – potwierdził z kamienną twarzą Moss.
– Doskonale. – Lupos skinął głową.
– Jeszcze jedna sprawa – powiedział Moss z wahaniem, po czym podszedł do wizjera i stuknął palcem w pancerną szybę. – Czym polecimy? Nie mamy kanonierek, a promem desantowym będziemy się telepać ładnych kilka dni.
– Tym proszę się nie martwić, poruczniku. – Lupos uśmiechnął się chytrze i włączył terminal. – Przejrzałem tutejsze księgi inwentarzowe. Wie pan, że urządzili sobie nie do końca legalne, cywilne kotwicowisko i całkiem spory warsztat naprawczy?
– Żartuje pan! – Zaskoczony Stanley odwrócił się w jego stronę.
– Mówię absolutnie poważnie. Wygospodarowali trochę miejsca, podnajmują kratownice, zorganizowali nawet tymczasowe kwatery dla gości… – wyjaśnił komandor, włączając wbudowany w blat wyświetlacz. – No proszę, jest nawet cennik. – Pokręcił głową, ni to z podziwem, ni z dezaprobatą. – Aktualnie cumuje tam jeden, bardzo, że tak powiem, ekskluzywny okręcik – kontynuował. – I my, poruczniku, tenże okręcik w majestacie prawa wojennego, czyli absolutnie legalnie, zarekwirujemy. Muszę przyznać, że trochę panu zazdroszczę – zakończył i wyłączył ekranik.
– Nie rozumiem? – bąknął zdezorientowany Moss.
– A czego tu nie rozumieć? Odbędzie pan rejs ekskluzywnym jachtem w towarzystwie młodej i pięknej kobiety – odparł komandor z szerokim uśmiechem. Podniósł kubek z kawą i jednym haustem dopił zawartość.
– Panie komandorze… – westchnął Moss, zastanawiając się jednocześnie, ile takich porcji zdążył w siebie wlać dowódca w ciągu tych paru minut, gdy on wykłócał się na korytarzu ze Sniegową. – Co to za okręt? Szybki jest? – zapytał, kierując rozmowę na bezpieczniejsze tory.
– Sigiliański patrolowiec dalekiego zasięgu. Dwustanowiskowa, limitowana wersja z wszelkimi udogodnieniami. Hybrydowy, konwencjonalno-fuzyjny napęd. Jak na moje oko, spokojnie wyciągnie trzy tysięczne świetlnej, może nawet odrobinę więcej. Powinniście zdążyć, oczywiście pod warunkiem, że od razu zabierzemy się do roboty – oznajmił komandor, wstając. – Niech pan poinformuje o naszych ustaleniach Sniegową. Rozkazy bojowe zostaną wam przesłane na terminale osobiste niezwłocznie po starcie. Za dwie godziny chcę was widzieć oboje, kompletnie wyekwipowanych, przy śluzie numer osiemnaście.
– Tak jest! – zasalutował regulaminowo Moss.
6
Habitat Czwarty
Wysoka orbita AEgira
– Dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście… – odliczał Ian na głos, śledząc w napięciu panel kontrolny, na którym jedna po drugiej zapalały się diody sygnalizujące opuszczane w sekcji hydroponicznej grodzie.
Rozbłysk każdej z kontrolek poprzedzał dochodzący z oddali stłumiony łoskot, od którego wibrowała podłoga. Gdy zapaliła się ostatnia lampka, zatwierdził całość sekwencji i z westchnieniem ulgi opadł na fotel operatora.
– Gotowe. Przegrody opuszczone – zameldował Duvallowi. – Uruchomiłem także pompy, więc za kilka minut będziecie mogli aktywować automaty serwisowe – dodał, manipulując przy zatrzaskach hełmu.
– Doskonała robota, pułkowniku, naprawdę doskonała – pochwalił inżynier. Jego głos, przepuszczony przez wielostopniowy system dekodujący, zabrzmiał w pleksiglasowej skorupie hełmu metalicznie i do tego stopnia zgrzytliwie, że Iana przeszły ciarki. – Może pan wracać. Z całą resztą poradzimy sobie zdalnie – zacharczało.
– Zrozumiałem – potwierdził Dressler. – Bez odbioru.
Ściągnął z głowy zaparowany baniak i okutaną w grubą rękawicę dłonią otarł spływający z czoła pot. Nurkowanie od siłownika do siłownika w ciasnych i mrocznych korytarzach maszynowni okazało się niesamowicie wyczerpującym zajęciem. Musiał odpocząć.
W plątaninie rur pod sufitem coraz głośniej szumiała wypompowywana z sekcji woda. Hektolitry zanieczyszczonej, ale wciąż drogocennej cieczy płynęły do tylnej części habitatu, gdzie miały zostać przepuszczone przez system uzdatniający.
Półleżąc w fotelu, patrzył przez ogromne, panoramiczne okno na wielosetmetrowe połacie zniszczonych upraw, wyłaniające się powoli spod powierzchni wody, pokrytej warstewką zielonkawej kry. Pracujące pełną mocą dmuchawy tłoczyły do sekcji strumienie gorącego powietrza, w błyskawicznym tempie rozpuszczając lodowe nawisy, pod których ciężarem powyginały się, a w wielu miejscach wręcz zawaliły ażurowe konstrukcje zraszaczy oraz podajników odżywek i środków biobójczych. Tam gdzie woda opadła całkowicie, pośród rumowiska krzątały się już pierwsze automaty naprawcze. Na ich krępych korpusach skrzył się szron.
– Panie pułkowniku! – zatrzeszczało z hełmu. –