Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson
co tu się dzieje.
– Dobrze… Zgodnie z protokołem proszę udać się do najbliższej instytucji federalnej.
– Nie wysyłajcie mnie do jakiegoś biura FBI w Santa Fe, gdzie na nocnej zmianie siedzi tylko stróż.
– Dobrze… wyślemy pana z powrotem do laboratoriów.
– Są zamknięte.
Roześmiał się.
– Mamy kosmitów na niebie, Blake. Laboratoria nigdy nie są teraz zamknięte. Przed wejściem będzie na pana czekała przepustka.
Spojrzałem na Robin.
– Mam kogoś ze sobą. Mogą być dwie przepustki?
Mężczyzna westchnął.
– Poderwałeś jakąś dupę, co?
– Lubię dupy – odparłem. Pomyślałem o Mii.
Robin krzywo na mnie spojrzała.
– Cholera, Blake, masz kłopoty. Dobra, wejdzie, ale zostanie odeskortowana na bok i pozostanie pod nadzorem.
– Dobry pomysł. I jeszcze coś.
– Co takiego?
– Kim jest agent Godwin?
Na linii zapadła cisza. Było tak cicho, że przez chwilę myślałem, że się rozłączył.
– Operator, jesteście tam?
– Tak. Dopytam się. Jedźcie do laboratoriów.
W końcu się rozłączył, a obok mnie Robin zaczęła panikować.
– Co to miało być, do cholery?! Co to za szpiegowskie podchody? I jaka znowu dupa?
Wzruszyłem ramionami.
– To twój kryptonim. Każdy jakiś dostaje, gdy wmiesza się w coś takiego.
Ku mojemu zaskoczeniu kupiła to.
– I mnie nazwano Dupa? A jaki jest twój?
Sam dostałem dawno temu ksywę od pewnych agentów.
– Łamacz Szczęk – odparłem.
– Dupa? To niesprawiedliwe i seksistowskie.
– Tak. Ale pasuje, co?
Robin jechała dalej, wyraźnie naburmuszona. Zaczęła zasypywać mnie pytaniami, które odbijałem jak mistrz ping-ponga. Gdy dotarliśmy do bramy Los Alamos, jej ciekawość wciąż nie została zaspokojona.
Samochód, który wjechał na tamtejszy parking, zalało światło reflektora. Otoczyli nas mężczyźni w ciężkich butach, z bronią automatyczną w gotowości.
Laboratorium nie zawsze miało tyle ochrony, ale zwiększono jej poziom, gdy ludzie z gwiazd zaczęli składać niezapowiedziane wizyty.
Gdy potwierdziliśmy swoją tożsamość, strażnicy kazali nam wsiąść na tylne siedzenia humvee i zawieźli nas do OT91. W Obszarze Technicznym 91 pracowano nad projektem Gwiezdnej Strzały.
Gdy szliśmy po betonowych schodach, przyszło mi na myśl, że może stary doktor Abrams wciąż się tam krząta i nadal rozpacza po swoim kosmicznym działku.
4
Abrams czekał na nas w środku. Na Robin patrzył niemal tak podejrzliwie jak na mnie.
– Spotkał się pan z agentem Godwinem? – spytał, gdy tylko weszliśmy. – Co pana z nim łączy?
Wzruszyłem ramionami.
– Śledził mnie od paru tygodni. Myślałem, że to kolejny tutejszy tajniak. Wygląda jednak na to, że knuje coś na własną rękę.
– Cokolwiek robił czy mówił, nie miał do tego upoważnienia – warknął Abrams. – Co panu powiedział?
– Najciekawsze rzeczy dotyczyły pana. Mówił tak, jakby sporo o panu wiedział.
Abrams zesztywniał. Wskazał długim palcem na Robin.
– Panie Blake, proszę pamiętać, kto to. To dziennikarka. Może panu dzisiaj pomogła, ale proszę myśleć trzeźwo, na tyle, na ile to możliwe w obecności młodej kobiety.
Robin prychnęła.
– To może wyjdę na papierosa – stwierdziła i wyciągnęła paczkę z torebki. Torebkę położyła na stole i wyszła.
Patrzyłem, jak wychodzi, i zauważyłem, że Abrams również. Był stary i zgorzkniały, ale nadal potrafił docenić niezły tyłek.
Robin wychodziła, kołysząc biodrami. Czy robiła to celowo? Próbowała przykuć naszą uwagę?
Gdy tylko wyszła, otworzyłem jej torebkę. Abrams syknął, ale wyjąłem z niej telefon. Uruchomiła aplikację do nagrywania.
Abrams mruknął pod nosem.
Odezwałem się do urządzenia.
– Dupa? Tu Łamacz Szczęk. Jesteś mi coś winna za kradzież telefonu.
Wyłączyłem aplikację i odłożyłem komórkę do torebki. Odwróciłem się do Abramsa.
– Widzi pan? – odezwał się. – Ze względu na słabość charakteru sprowadził pan tu dziennikarkę, która…
– Doktorku, wyłączyłem nagrywanie. Jest czysto. A teraz pogadajmy poważnie. Kieruje pan projektem Ikar, tak? I pod górą Cheyenne budujecie nowy okręt? Chętnie go zobaczę. Jak rozumiem, został oparty na budowie „Młota”?
Abrams chyba nigdy do tej pory nie był w takim szoku. Wybałuszył oczy i na chwilę odebrało mu mowę. Gdy zaczął się jąkać, ja znów się odezwałem.
– Doskonale rozumiem. Dzięki – stwierdziłem. – W takim razie pańska reakcja na Godwina jest prawdziwa? I nowy okręt to też prawda? Jest gotów do startu, co? Kto chciałby to powstrzymać? Kto się martwi, że nie spodoba się to Kherom?
– Blake… – odezwał się Abrams, gdy nieco się opanował – nie możesz o tym mówić. Nikt nie wie o Ikarze. I nie potwierdzam nic więcej z tego, co powiedziałeś.
Zaśmiałem się lekko.
– Nie musi pan nic potwierdzać, doktorku. Niech pan pamięta, żeby nigdy nie grać w pokera. Z nikim.
– Proszę przestać tak mnie nazywać. Nie znoszę tego kryptonimu.
Na chwilę zamarłem, po czym załapałem. Agenci naprawdę musieli nazwać go Doktorkiem.
– Dobra, doktorku. Co pan na to? Pokaże mi pan tę nową łajbę czy jak?
Machnął rękami z wyraźną frustracją.
– Dobrze. A nuż pan pomoże. W grę wchodzi polityka, a pan jest zwierzęciem politycznym. Ten laser… – Wskazał na działo, nad którym tak ciężko dziś pracował, a które teraz wyglądało na martwe, wycelowane niemal pionowo w sufit. – Nie jest tak znowu bezużyteczny, jak uważają niektórzy. To część Ikara. Nawet krytyczna część, powiedziałbym.
Usiadłem na krześle i skinąłem głową. Patrzyłem na wielki cylinder tak, jakby mnie obchodził.
– Proszę kontynuować.
– Widzi pan, nie chodzi o wystrzeliwanie rzeczy do innych układów słonecznych. Nie bezpośrednio. Sondy mają lecieć do międzygwiezdnych punktów skoku. Do tego, co nazwałby pan gwiezdnym przepływem.
W końcu mnie zainteresował.
– Strzelacie tym w rozdarcia w czasoprzestrzeni? Po co?
Gestem nakazał mi być cicho. Zastosowałem się.