Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson
ale częstotliwość się zwiększa.
– Ze względu na wasze eksperymenty?
Wzruszył ramionami.
– Wątpię. Ale niektórzy formułowali taką hipotezę.
Zaczynałem chwytać. Wewnątrz grupy pracującej nad projektem trwała walka, a doktor Abrams był po stronie, która wolała podjąć ryzyko. W takim razie mógłbym go uznać za sojusznika, jako że sam lubiłem ryzykowne strategie.
– Proszę powiedzieć więcej. Jak wykrywa pan te wizyty Kherów?
Na chwilę spuścił wzrok, po czym w końcu podjął decyzję.
– Rząd wiedział o nich od jakiegoś czasu. Ale dopiero gdy otwarcie się pokazali, dostaliśmy budżet na ich śledzenie. Jesteśmy teraz w stanie wykryć ich za każdym razem, gdy zjawią się w naszej okolicy, to znaczy wśród planet wewnętrznych Układu Słonecznego.
– Dobra… Używacie satelitów, tak?
– Oczywiście. Zapewne od lat słyszał pan o tajnych wojskowych lotach na orbitę, prawda?
– Tak.
– No cóż, nie wszystkie unosiły się nad Azją i szukały pocisków balistycznych.
– Rozumiem… Proszę powiedzieć mi o…
– Z mojej strony to tyle. Jest pan gotów mi pomóc czy nie? Jeśli wprowadzę pana do projektu, pomoże mi pan osiągnąć cele?
Trudno było na to odpowiedzieć. W końcu nie wiedziałem do końca, co planuje. Ale gdybym teraz mu odmówił albo zażądał dalszych informacji, mógłby zmienić zdanie. Z zewnątrz nie miałbym szans na dostęp do bazy pod górą Cheyenne.
– Pomogę.
Abrams zmarszczył czoło.
– Żadnych obiekcji? Żądań?
– Żadnych. Chcę w to wejść. Sprowadziłem tu pierwszy okręt po to, by pomóc Ziemi zbudować własną flotę. Chętnie zrobię, co tylko w mojej mocy, aby w tym pomóc.
Abrams pozwolił sobie na cień uśmiechu.
– To miła niespodzianka, Blake. Zobaczę, co da się zrobić. A teraz prosiłbym…
Wskazał na drzwi. Gdy ruszyłem w ich stronę, wpadłem na Robin. Nie była jednak sama. Po jej bokach stało dwóch strażników, którzy wepchnęli ją do środka. Wyglądali na bardzo wkurzonych.
5
– Doktorze Abrams – odezwał się jeden z ludzi – złapaliśmy tę kobietę z urządzeniem szpiegowskim. Nasłuchiwała pod pańskim gabinetem.
Abrams stukał palcami po biurku.
– A, tak. Znaleźliśmy jej telefon i go wyłączyliśmy.
Robin spuściła wzrok.
– Chcę porozmawiać z adwokatem. Nie bez powodu mamy w tym kraju wolność prasy.
Z nieciekawą miną przeglądałem jej torebkę. Spojrzała na mnie z ukosa, ale zignorowałem to. Znalazłem kolejne urządzenie, nadajnik podłączony do power banku. Gdy go podniosłem, wzruszyła ramionami.
– Musiałam zostawić to przypadkiem. Jestem dziennikarką, noszę ze sobą urządzenia nagrywające. To chyba nic dziwnego?
– To może być przestępstwo – odezwał się jeden ze strażników i zabrał mi urządzenie.
– Nic tu nie podpisywałam – powiedziała Robin z niepokojem.
– To nie ma znaczenia. Mamy nowe prawo, odkąd pojawili się kosmici. Słyszała pani o przepisach do spraw nieludzi? Musi je pani znać.
Nie patrzyła nam w oczy.
– Zniszczę to wszystko.
– To nie wystarczy – odparł strażnik. Zabrał jej komórkę oraz inne urządzenia i wrzucił do worka. Następnie znalazł młotek, którego używał jeden z techników przy kosmicznym dziale, i roztrzaskał zawartość.
– To nadal za mało – stwierdził Abrams. – Upubliczni wszystko, co tu widziała i słyszała, gdy tylko opuści ten ośrodek. Aresztować ją.
– Zaczekaj, doktorku – odezwałem się. – To ja ją w to wplątałem i…
Odwrócił się w moją stronę.
– Tak, owszem. Cieszę się, że poczuwa się pan do odpowiedzialności. Był pan w naszym nowym ośrodku federalnym, tym, który wykopaliśmy pod ziemią, prawda?
Mówił o specjalnych „ośrodkach internowania”. W jednym z nich rząd umieścił komandora porucznika Jonesa. Pomogłem go stamtąd wyciągnąć, podobnie jak innych, na których stan umysłu wpływali Kherowie i ich symbiotyczne implanty.
– Tak, byłem.
– Tam właśnie trafi ta kobieta. I to pańska wina.
– Mam swoje prawa! – skarżyła się Robin. – Nie możecie mnie przetrzymywać bez procesu! Nie możecie…
– Przepisy do spraw nieludzi zawierają mnóstwo paragrafów dotyczących wyjątkowych okoliczności – oznajmił Abrams. – Wśród nich jest zawieszenie praw w razie zidentyfikowania nie tylko wrogich kosmitów, ale także ich agentów na Ziemi.
– Nazywa mnie pan obcym szpiegiem? Mówi pan poważnie?
– Dura lex sed lex – stwierdził beznamiętnie naukowiec.
Wykrzywiłem usta ze złości.
– W takim razie ja nie pomogę panu osiągnąć pańskich celów, doktorku.
Wyglądał na zaskoczonego. Robin również.
– Myślałem, że powiedział pan, iż nie ma relacji seksualnej z tą kobietą.
Jeden ze strażników odchrząknął, ale wszyscy go zignorowali.
– Tu chodzi o zasady. Popełniła pewne błędy, ale nie jest szpiegiem obcych.
Abrams był poirytowany. Oparł chude dłonie o szczupłe biodra i spojrzał na nas jak na zbłąkane dzieci.
– Co więc mamy z nią zrobić, Blake?
– Zabiorę ją do ośrodka. Dacie nam obojgu przepustki.
Parsknął i pokręcił głową.
– Nie słucha mnie pan? – Zmarszczyłem brwi. – Proszę dać jej przepustkę i kazać podpisać umowę o poufności. Jeśli ją naruszy, możecie ją uwięzić i wyrzucić klucze. Wtedy będziecie pewni, że nie przekaże nikomu tego, co dziś słyszała.
– Nic takiego nie podpiszę! – zaprotestowała. – Jestem dziennikarką!
– Już nie – powiedziałem. – Pomyśl o tym w ten sposób: zyskasz informacje z najlepszego źródła. Jeśli kiedyś projekt zostanie upubliczniony, będziesz mogła napisać o tym książkę.
– Mało prawdopodobne – wtrącił Abrams. – Ale tak czy siak, to wykluczone. Czym miałaby się zajmować? Mamy już wyszkolonych i godnych zaufania techników. Nawet personel sprzątający…
Robin wyglądała, jakby miała znów eksplodować. Podniosłem ręce, żeby uspokoić ich oboje.
– A macie pijarowca? – spytałem. – Na razie niczego nie ogłaszacie, ale coś trzeba będzie powiedzieć, gdy to poleci. Prędzej czy później sprawa stanie się publiczna, a ona świetnie was na to przygotuje.
Abrams wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powietrze. Widziałem, że wolałby wrzucić Robin do lochu.
– Dobrze.