Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści. Joanna Jax
córeczkę? Jakub Mozel, bo wplątał ją w niebezpieczne sprawy? A może Schwartz, który odebrał jej to, co najbardziej w życiu kochała? Tak, każdego z nich nienawidziła na swój sposób. Nawet Łyszkina. Wszedł do jej serca niczym nieproszony gość, zawładnął jej umysłem i sercem, pozbawiając instynktu samozachowawczego. I zmarnował życie, bo jeden krok pociągnął za sobą kolejne. Mozel zaś był egoistycznym draniem, zapatrzonym w swoją ideę tak bardzo, że gotów był dla niej poświęcić połowę ludzkości. Nieważne, że mógł zostawić za sobą trupy ludzi, którzy mu pomogli. Przecież był szubrawcem w słusznej sprawie. I w końcu Schwartz, najczarniejszy z czarnych charakterów. Może paradoksalnie to brzmiało, ale głównie dla niego zachciało jej się żyć. Czuła do niego absolutnie doskonałą, czystą nienawiść, nieskalaną ani odrobiną wątpliwości czy usprawiedliwień. Chciała żyć po to, żeby pewnego dnia ten potwór dostał się w jej ręce. W chwili, gdy będzie bezbronny, bo zgubi go moment nieuwagi. Ale ona będzie czujna. Niczym lampart tropiący zwierzynę łowną, gotowy, by w każdej chwili rzucić się na ofiarę. Za rok, dwa, pięć w końcu to nadejdzie. A wtedy Schwartz pozna siłę jej nienawiści.
Po kilku dniach mogła już poruszać się o własnych siłach, ale jej twarz ciągle była sina i opuchnięta. Mogła jednak normalnie patrzyć na świat i spoglądała na niego silniejsza niż kiedykolwiek. Ten atak na Renate Zoll pozwolił jej odnaleźć powołanie. Nienawiść.
Pewnego poranka, po pobudce, nastąpił moment, na który czekała. W drzwiach celi stanęła naprzeciw „Białej Suki”. Patrzyła jej prosto w oczy, bezczelnie, z kpiarskim uśmieszkiem. Dla Renate Zoll było to przykre doświadczenie. To ona zawsze patrzyła w ten sposób na więźniarki. Była panią ich życia, decydowała, którą zakatuje o poranku, a która wyląduje w obozie. Tymczasem Renate stała naprzeciwko kobiety, która niegdyś była wielką gwiazdą estrady, i zamiast pokonanej diwy ujrzała jej wzrok pełen pogardy i mściwej satysfakcji.
8. Skierniewice, 1941
Alicja czuła się nieswojo w kompletnie obcym jej miasteczku, z walizką wypchaną pieniędzmi. W dodatku ktoś bardzo chciał je ukraść, a ją być może pozbawić życia. A nawet jeśli puściłby ją wolno, co powiedziałaby dowódcom? I temu najważniejszemu – Julianowi Chełmickiego. Jeśli uważał ją za kobietę o wątłych zasadach moralnych, wysoce prawdopodobne było, że posądzi ją o kradzież tych pieniędzy. Była chwila, że miała na to ochotę, więc ironią losu byłoby wrócić z pustymi rękoma i w dodatku z tych dobrodziejstw nie skorzystać.
Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej visa. Odbezpieczyła broń i wyjrzała z bramy. Jak to przy dworcu kolejowym, kręciło się wiele osób, kilka patroli. Oceniła sytuację. Każdy mężczyzna wydawał jej się podejrzany, a nawet kobieta pchająca dziecięcy wózek. Nie sądziła, że ktoś odważy się wyrwać jej ogromną walizkę w tym ruchliwym miejscu, ale wszystkiego można się było spodziewać. Wspólnik z samochodem albo motorem, ustawiona sztafeta. „Myśl, myśl, myśl” – nakazywała sobie, coraz bardziej spanikowana i zziębnięta. Poprzedni pomysł, by poszukać jakiegoś hotelu, wydał jej się w tym momencie szalony. Zapaliła kolejnego papierosa. Usiłowała sobie przypomnieć, czego uczono ją w Londynie, ale te wszystkie lekcje zdawały się bezużyteczne. „Wmieszaj się w tłum” – pasażerowie pociągu rozeszli się już, więc nie było zbyt wielkiego tłumu. „Wejdź do dużego domu towarowego, najlepiej na dział bielizny – żaden mężczyzna tam nie wejdzie” – gdzie, u licha, w tym niewielkim mieście miałaby znaleźć duży dom towarowy? „Stań przed witryną sklepową i obserwuj w niej ludzi” – cholera, było ciemno. Na domiar złego ta piekielna walizka wiele spraw komplikowała. Przy dworcu nie budziła sensacji, ale przechadzki po mieście i beztroskie zaglądanie do sklepów mogłyby wzbudzić podejrzenia. „Zmień swój wygląd” – do diabła, nie miała przy sobie czarodziejskiej różdżki.
W pewnej chwili zobaczyła starszą, otyłą kobietę, okutaną grubą chustą. Zmierzała w kierunku bramy, dźwigając jakieś ciężkie tobołki. Zapewne wracała ze wsi i przywiozła nieco jedzenia dla rodziny. To była dla Alicji szansa.
– Proszę pani… – zaczepiła kobietę, gdy ta już weszła do bramy.
– Słucham – odpowiedziała niezbyt uprzejmie.
– Nie chciałaby pani takiego eleganckiego, ciepłego palta? Porządna wełna, gruba, ale i delikatna – zachwalała Alicja. – I dorzucę jeszcze kapelusik.
– Pani, a gdzie ja się tak wysztafiruję? – prychnęła kobiecina.
– Do kościoła? – Alicja poczuła się niepewnie.
– Jakbym się w czymś takim na mszy pokazała, to by mnie baby zjadły. – Prychnęła. – Siódmy krzyżyk mi idzie, gdzie mi się teraz na stare lata tak stroić.
– Może pani sprzedać… Jest dużo wart.
Kobieta pomacała materiał płaszcza i zwróciła się do Alicji:
– Córce może bym dała… A wiele pani za niego chce? – Kobieta zaczęła mięknąć.
– Odda mi pani swój płaszcz i chustkę – powiedziała Alicja.
– Pani, toż to stary łach, jeszcze za Piłsudskiego kupiony. A chustka sfilcowana – bąknęła kobiecina.
Alicja nie wytrzymała, bo kobieta zdawała się nie rozumieć powodów takiego zachowania.
– Proszę pani, mam kłopoty. Proszę mi pomóc, a nie pożałuje pani. Zamienimy się ubraniami i zostawię pani walizkę. Swoje rzeczy przepakuję do pani siatek. I jeszcze górala dorzucę.
Kobieta rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzała, czy żaden patrol nie idzie w ich stronę, po czym powiedziała:
– Idzie pani ze mną. Tylko mojemu staremu niech pani za dużo nie gada, gdyby się nawinął – powiedziała kobieta konspiracyjnym szeptem.
Weszły na ostatnie piętro kamienicy, a potem do jedynego mieszkania znajdującego się na poddaszu. Chwilę potem znalazły się w ciasnej kuchni, skąd prowadziły drzwi w głąb mieszkania. Kobieta zamknęła drzwi wejściowe i te prowadzące do dalszej części domu. Wypakowała rąbankę z płóciennych toreb i podała je Alicji. Potem zdjęła chustkę i palto. Alicja zawahała się. Nie mogła pokazać kobiecie, że jej walizka nie jest wypełniona ubraniami, ale dolarami i markami.
– Mogę na chwilę zostać sama? – zapytała, zdesperowana.
Kobieta popatrzyła podejrzliwie, kiwnęła głową i zniknęła za drzwiami pokoju. Alicja powiesiła na klamce chustę na wypadek, gdyby jej wybawicielka okazała się zbytnio ciekawska i chciała ją podejrzeć przez ogromną dziurkę od klucza. Przepakowała pieniądze do płóciennych toreb, owijając je gazetami, w których kobieta przywiozła jedzenie. Pomacała dno walizki i przecięła nożem podszewkę. Wyjęła z niej kenkartę, a dokumenty Aldony Schwein wrzuciła do paleniska kozy stojącej w kuchni. Do jednej z toreb przywiązała pasek od szlafroka i założyła uprząż na szyję, wykorzystując pomysł z Casablanki, gdy szła do hotelu Excelsior po zabiciu Poirota. Zakrawało na ironię, że teraz robiła to nie z obawy przed Niemcami, ale rodakami, którzy być może byli pospolitymi złodziejami, a być może jakąś inną podziemną organizacją, na przykład komunistyczną, która uznawała jedynie zwierzchnictwo Moskwy. Naciągnęła sweter i poprawiła zawartość worka, aby jej brzuch wyglądał na zaawansowaną ciążę, a nie bezkształtny twór. Opróżniła torebkę, pozostawiając jedynie portfel i szminkę, pozostałe zaś rzeczy skończyły swój żywot w ogniu, podobnie jak paszport „panny Świni”. Nałożyła na siebie pozostałe części garderoby i zawołała kobietę. Wręczyła jej górala i ucałowała