Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja. Dorota Schrammek
połączenia. Niestety nikt nie usiłował skontaktować się z nią, kiedyś niezastąpioną osobą w korporacyjnym świecie, informowaną i bombardowaną o każdej porze dnia i nocy, w święta oraz w weekendy. Wtedy odnosiła wrażenie, że bez jej decyzji zawali się coś, że prezes będzie niezadowolony, a podwładni nie dadzą sobie rady. Praca była jej życiem. Życie stało się pracą. Teraz panowały kompletna pustka i cisza. Jakby w kilka tygodni po jej decyzji o rezygnacji z pracy nagle przestała istnieć. Na początku miała jeszcze nadzieję, że ktoś zreflektuje się, zatęskni za nią, doceni jej profesjonalizm i wkład, jaki włożyła w rozwój firmy, i powie: „Niech pani pracuje na swoich warunkach, a kiedy będzie mogła, wróci do nas”. Ale tak się nie stało. Trybik w korporacyjnej machinie został zastąpiony kolejnym.
Praca pracą, ale najbardziej przykre było jednak to, że Wiktor prawie się nie odzywał. Mieli ze sobą sporadyczny kontakt. Wiedziała, że od śmierci żony minęły zaledwie dwa miesiące i mężczyzna na pewno potrzebuje czasu, by oswoić się z nową sytuacją, ale czy ona rzeczywiście była nowa? Przecież kobieta od miesięcy przebywała w hospicjum. Wiktor wiedział doskonale, że żona nie opuści tego miejsca i tam dokończy żywota. Kontakt z Lilą po tym przykrym zdarzeniu ograniczył niemal do zera. Liliana powstrzymywała się przez ostatnie cztery tygodnie. Pewnie był zajęty pogrzebem, potem porządkowaniem rzeczy po zmarłej, kontaktem z rodziną – tak sobie tłumaczyła to milczenie. Jego gabinet w tym czasie był zamknięty. Przypadkowo w sklepie dowiedziała się, że doktor Matusz zaczął przyjmować pacjentów na nowo. Zadzwonić jednak nie zamierzał. W końcu kobieta wysłała esemesa:
Witaj! Czy wszystko u Ciebie w porządku? Pozdrawiam.
Odpowiedź przyszła po dwóch godzinach:
Tak, jest okej. Zadzwonię do Ciebie za kilka dni.
Zrobił to dopiero po kolejnych dwóch tygodniach. Rozmowa była sztywna.
– Jak sobie radzisz? – spytała Liliana.
– Tak, jak muszę – odparł zdawkowo. – Wstaję, idę do pracy, zajmuję się pacjentami.
– Mogę ci jakoś pomóc? – Zabrzmiało jak tekst z amerykańskiego tasiemca.
– Nie, dziękuję. Kiedyś to wszystko przejdzie, ale na razie emocje są świeże. Jak czuje się twoja babcia? – zmienił temat.
Dalsza część konwersacji dotyczyła staruszki. Wiktor nie zapytał, co u Liliany. Nie interesowała go jej praca, a właściwie brak zajęcia. Pożegnał się szybko, nie obiecując, że zadzwoni, przyjedzie, odwiedzi…
Spotkała go przypadkiem kilka dni później, gdy wybrała się do pralni. Zabijała czas i oczekiwanie na jakiekolwiek zajęcie, zabierając się za solidne porządki w domku babci i obejściu. Umyła wszystkie okna, najęła specjalistów do prania dywanów, wymiotła wszystko z szaf i ciężkie, grube rzeczy zawiozła do pralni w Czaplinku. Tam, stojąc przy ladzie, usłyszała za sobą znajomy głos. Wiktor jej nie zauważył. Podszedł do pracownika zajmującego się przyjmowaniem odzieży i przekazywał coś w szarych, długich workach.
– Dzień dobry. – Liliana podeszła do lekarza.
Drgnął, zaskoczony, słysząc jej głos.
– Dzień dobry! – Podał jej rękę. Nie przytulił, nie pocałował, przywitał się jak z każdym innym człowiekiem.
Patrzyli na siebie, nie wiedząc, jak prowadzić rozmowę.
– Masz czas na kawę? – Odważyła się zapytać.
– Niestety. Muszę biec na wizyty domowe. – Nie patrzył jej w oczy, nie była zatem pewna, czy mówi prawdę, czy po prostu podaje wymówkę. Po chwili odebrał kwitek i bez pożegnania niemal wybiegł z pralni.
Liliana spojrzała na parking, szukając wzrokiem jego samochodu. Po mieście poruszał się autem, a motor zostawiał na dłuższe dystanse. Czerwone audi wypatrzyła od razu. Czekała, aż Wiktor wsiądzie do samochodu i odjedzie. Nieoczekiwanie drzwi pasażera otworzyły się. Wysiadła młoda kobieta. Podeszła do lekarza, uśmiechnęła się, powiedziała coś, a potem go objęła. Wtedy Liliana wszystko zrozumiała. Nie kontaktował się, bo miał kimś innym zajęte myśli. Szybko znalazł pocieszenie po śmierci żony! Dlaczego to nie ona, Lila?! Przecież to jej… No właśnie: co jej? Obiecał cokolwiek? Oświadczył się? Zadeklarował miłość? Nic z tych rzeczy! Zabrał ją kilka razy na przejażdżkę, okazał bliskość, ale nic poza tym. Resztę dopowiedziała sama. Wyobraźnia podsuwała jej, że z tej relacji może wyjść związek. Była naiwna! Jakby niczego nie nauczyła ją sytuacja z pracą w korporacji! Nie powinno się nikomu ufać ani na nikim polegać! Jedynie na sobie!
Liliana z trudem otworzyła puszkę z farbą. Po pomieszczeniu gospodarczym rozszedł się mocny zapach. Podobno babcia kiedyś wynajmowała domek letnikom. Przez kilka lat przyjeżdżały do niej zaprzyjaźnione rodziny ze Śląska, by na lato zmienić otoczenie.
– Ale to było dawno – opowiadała staruszka. – Miałam wtedy krowę, kilka kur, dbałam o sad. Dla miastowych było to coś egzotycznego, gdy mogli napić się ciepłego mleka prosto od krowy, przecedzonego przez pieluchę założoną na wiadro. Dzisiaj, gdyby to zobaczył ktoś z sanepidu, miałabym masę kontroli na głowie.
Liliana rozglądała się po wnętrzu. Poniemieckie mury wydawały się w bardzo dobrym stanie. Wiedziała, że doprowadzono tu kanalizację. W niewielkiej kuchni stały zakurzone sprzęty. Obok była łazienka, z której nikt już nie korzystał. Kobieta weszła tam, aby sprawdzić coś, co przed chwilą zaświtało jej w głowie. Tak, dałoby się to tutaj wstawić… Oczami wyobraźni widziała wszystko nieco inaczej. Z roku na rok wprowadzałaby zmiany. Najpierw musi porozmawiać z babcią, czy w ogóle jest taka możliwość… Spontaniczny pomysł, który właśnie się narodził, domagał się realizacji.
Z malowaniem okiennic babci uporała się w ciągu dwóch godzin. Farba schła bardzo szybko. Jej zapach początkowo przyciągał różne latające stworzenia, ale gdy jedna z much przykleiła się na dobre, reszta jakby wyciągnęła wnioski i omijała z daleka odnawiane elementy. Liliana wyciągnęła z kieszeni telefon i zrobiła kilka zdjęć. Krwistoczerwone malwy posadzone tuż pod oknami prezentowały się uroczo. Cudownie odbijały się na tle niebieskich okiennic. W domku gospodarczym zamontowano identyczne. I tamte warto pomalować, pomyślała, tylko nieco później.
Wnuczka zagadnęła babcię, gdy siedziały na ganku po kolacji. W ciepłe czerwcowe dni wolały jeść na zewnątrz. Dodatkowych wrażeń dostarczały odgłosy natury. Słychać było skrzeczące mewy przelatujące w pobliżu jeziora. Dochodziły też odgłosy żurawi i cykanie świerszczy. Liliana nie wiedziała, jak zacząć rozmowę. Doszła do wniosku, że należy ruszyć temat prosto z mostu.
– Babciu, wiesz, że poszukuję pracy… – zaczęła.
– Wiem, kochanie. To przeze mnie straciłaś posadę.
– Babciu! Przestań mówić takie rzeczy! Nie straciłam, ale zrezygnowałam z niej sama – obruszyła się wnuczka.
– Ja tam swoje wiem… Gdyby nie moja ułomność, nie musiałabyś tu przyjeżdżać. Już jest lepiej, więc będziesz mogła wracać.
– Nie. Nie zostawię cię tutaj samej. Praca dla mnie się znajdzie.
– Tutaj? Ciężko o zajęcie dla osoby z takim wykształceniem!
– Wiem – przyznała Liliana. – Wpadłam na pewien pomysł. Tylko muszę wiedzieć, co ty na to.
Dziewczyna wyłuszczyła ideę, która narodziła się jej w głowie. Z każdą chwilą oczy seniorki robiły się coraz bardziej okrągłe.
– Naprawdę?! Przecież to cudowny pomysł!
– Czyli