Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja. Dorota Schrammek

Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja - Dorota Schrammek


Скачать книгу
moją rolę, której z powodu niewiedzy nie mogłem się podjąć. – Tadeusz podniósł głos.

      Kacperek aż wzdrygnął się i zaczął płakać. Sabina przytuliła go mocno i szeptała do ucha uspokajające słowa. Po chwili zapanował spokój.

      – Nie tylko ty tkwiłeś w niewiedzy. – Młoda kobieta spojrzała z wyrzutem na matkę.

      Gizela wstała i zaczęła nerwowo krążyć po mieszkaniu.

      – Córciu, a jak to sobie wyobrażałaś? Przemysław zajmował się tobą. Byłaś jego oczkiem w głowie, ukochanym dzieckiem. Poświęcał ci każdą chwilę, pamiętasz? Ludzie do dziś pamiętają twój rozdzierający płacz na pogrzebie, gdy niemal rzuciłaś się na trumnę. On towarzyszył ci od urodzenia!

      – Bo mnie nie raczyłaś zapytać o zgodę – wtrącił Tadeusz. – Nie pozwoliłaś na to, żebym był ojcem. Ani nawet żebym zdecydował, czy chcę nim być!

      – Jak to sobie wyobrażasz? Że jakimś cudem odszukuję cię, staję w drzwiach z brzuchem, z walizką, i mówię: „Od teraz będziemy rodziną”? A ty pewnie podskoczyłbyś z radości, klasnął w dłonie, chwycił koniak i przybiegł do mojego ojca, by ustalić termin ślubu. Zrobiłbyś to?!

      Mężczyzna milczał.

      – Na studiach zmieniałeś dziewczyny jak rękawiczki. Owszem, ja też uległam twojemu urokowi. Ale nie na tyle, żeby pomyśleć o tobie jak o partnerze do życia. Byłeś wolnym ptakiem, podczas gdy my tkwiliśmy w polskiej, szarej rzeczywistości. Ciebie pociągał świat, a ja nie opuściłabym kraju. Nie zrozumielibyśmy się. Jestem pewna, że nasz związek to byłoby jedno wielkie nieporozumienie.

      Tadeusz nieznacznie skinął głową. Musiał przyznać jej rację. Miesiące krótko po zakończeniu studiów nie były dla niego czasem na ustatkowanie się. Zwiedzał, przeżywał, chłonął, sycił się światem. I pewnie nie zrezygnowałby z tego, gdyby Gizela poinformowała go o ciąży.

      – Chyba masz rację – powiedział powoli. – Opowiedz mi jeszcze o Przemysławie. Chcę mieć pewność, że moja córka miała najlepszą opiekę.

      Potoczyła się opowieść o zwykłym mężczyźnie, który z każdym dniem w towarzystwie dziecka stawał się coraz bardziej radosny i szczęśliwy. Czas niemal całkowicie poświęcał rodzinie.

      – Mogłam realizować się w swojej turystycznej pasji. Wędrowałam po górach, organizowałam spływy, a jednocześnie pracowałam w wydziale promocji urzędu miasta. Ciężko mi było, gdy zmarł. To był zawał. Bardzo rozległy. Mój mąż trafił do szpitala za późno i odszedł po kilku godzinach. Pierwsze dni bez niego były dla nas szokiem. W domu panowała cisza. Bałyśmy się śmiać, powiedzieć coś głośniej… Sabina dłużej wychodziła z żałoby. Ja musiałam wrócić do codzienności. Zostałyśmy z jedną pensją, a renta po ojcu była niewielka. Ciągnęłam dwa, a potem trzy etaty, by dziecko miało wszystko. I chyba mi się to udało. Sabinka jeździła na kolonie, trenowała jeździectwo, regularnie uczęszczała na basen. Robiłam wszystko, by nie odczuła braku ojca. Tylko uczyć się zbytnio nie chciała. Jakby po śmierci Przemysława straciła chęć do dalszej edukacji. Z trudem przekonałam ją do sensownej szkoły średniej, bo miała ochotę po prostu iść do zawodówki.

      – Nie miałam ochoty – wtrąciła Sabina, chcąc sprostować słowa matki. – Po prostu czułam, że bez opieki i pomocy taty nie poradzę sobie w innej szkole. A teraz okazuje się, że wcale nie był moim ojcem… – Spojrzała na Tadeusza.

      Mężczyzna skulił się nieco w sobie, jakby nagle na jego ramiona spadł cały ciężar sytuacji. A to przecież nie jego wina, że przez tyle lat żył w błogiej nieświadomości, że gdzieś żyje jego dziecko. Zerknął na Sabinę. Toż to kobieta, a nie dziecko! Jak może o niej myśleć w takich kategoriach?

      – Pójdę już – powiedział, podnosząc się. – Porozmawiajcie spokojnie. Macie sporo do wyjaśnienia.

      Obie spojrzały na niego.

      – Wolałabym, żebyś przy tym był – odezwała się Gizela. – Przygotuję kolację i porozmawiamy.

      – I będziemy zachowywać się jak normalna, odnaleziona po latach rodzina? Usiądziemy przy wspólnym stole i milutką konwersacją zajmiemy sobie czas? Tadeuszku, chcesz pomidorki ze śmietaną? Są z prawdziwej polskiej plantacji! A może trochę miodziku? – Sabina parodiowała matkę, ale łzy, które pojawiły się w jej oczach, wskazywały, że robi to niemal wbrew sobie.

      – Córeczko, przestań… – zaczęła Gizela, lecz młoda kobieta nie pozwoliła jej dokończyć. Zerwała się z miejsca i wybiegła do drugiego pokoju.

      Kacperek usteczka wyginał w podkówkę, jakby zaraz ponownie miał się rozpłakać.

      – Pobawimy się autkami? – zaproponował Tadeusz. Podszedł do pojemnika z zabawkami stojącego niedaleko kanapy. Wyciągnął samochodzik i zaczął naśladować jego dźwięk.

      Chłopczyk włożył kciuk do buzi i lekko ssał. Po chwili roześmiał się i dołączył do zabawy. Mężczyzna miał nadzieję, że Gizela wykorzysta moment i pójdzie porozmawiać z córką. Nie pomylił się.

      Początkowo z pokoju dobiegały podniesione głosy, które mężczyzna starał się zagłuszyć sygnałem zabawkowej karetki. Z każdą chwilą jednak stawały się cichsze. Do jego uszu dobiegł płacz obu kobiet. Dwadzieścia minut później weszły do salonu. Obie miały napuchnięte powieki i ślady rozmazanego makijażu, ale były spokojne, co oznaczało opanowaną sytuację.

      – Zostaniesz na kolacji? – zapytała Sabina.

      Tadeusz popatrzył na chłopca.

      – Mam z wami zjeść? – spytał malca.

      Kacperek tylko pokiwał głową.

      – A jeśli zjem wszystkie twoje kanapki? – zażartował mężczyzna. – Zobacz, jaki jestem gruby.

      – To ja dostanę czekoladę – odparł Kacperek.

      To rozładowało sytuację. Wszyscy się roześmiali. Panowie nadal się bawili, a panie zabrały się do przygotowania jedzenia. Podczas posiłku nie wracano ani słowem do tematu, który wywołał takie poruszenie.

      Dwa dni po zaskakującym wieczorze do Tadeusza zadzwoniła Sabina.

      – Jak ja mam się teraz do ciebie zwracać? – spytała bezradnie. – Przecież bez sensu będzie, gdy powiem „tato”.

      – Mów mi po imieniu, jak do tej pory. Ja też będę tak się do ciebie zwracał.

      – A Kacperek?!

      – On przecież nie rozumie.

      – Ale może będziemy go uczyć, by mówił do ciebie „dziadku”? Zostałeś mu tylko ty.

      – Będę szczęśliwy… – W gardle Tadeusza jakby utkwiła gula niedająca słowom się przecisnąć. Rosła z sekundy na sekundę.

      – Dziadek Tadziu… – powiedziała Sabina cicho. – Ładnie.

      – Co będzie, gdy wasi sąsiedzi usłyszą, że on tak do mnie mówi? – Mężczyzna się zaniepokoił. – Zaczną coś podejrzewać.

      – Nie obchodzi mnie to. – Tadeusz był pewien, że córka w tym momencie wzruszyła ramionami. – Ich domysły, ich sprawa.

      Dzień po tej rozmowie zadzwoniła Gizela. Początkowo mówiła o wszystkim i o niczym, by w końcu przejść do konkretów.

      – Możesz do nas wpadać, kiedy


Скачать книгу