Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja. Dorota Schrammek
minut. To jest najnowocześniejsza dostrzegalnia w regionie. Została w całości ocynkowana i ustawiona na niewielkim wzniesieniu. Skonstruowano aż pięć podestów, z których można prowadzić obserwacje. Wieża ma trzydzieści dwa metry. Szczyt wieńczy kapsuła, czyli pomieszczenie chroniące mnie przed deszczem, wiatrem i słońcem. Mam tam dwa małe blaty robocze, stoliczek i krzesło. Znajdują się tam też wszystkie urządzenia, dzięki którym dokładnie mogę określić miejsce pożaru.
– Musisz się znać na specjalistycznych narzędziach… – Dorota spojrzała na rozmówczynię z uznaniem.
– To są lornetki, mapy, linijki kierunkowe i radiotelefony – wyjaśniła Renata. – Gdy tylko zauważę dym, od razu przekazuję wiadomość do nadleśnictwa. Z kapsuły widzę wierzchołki drzew na odległość kilkunastu kilometrów. Jestem stąd, więc orientuję się, w jakiej lokalizacji wybucha pożar. Najważniejsze, by dostrzec go jak najszybciej. W tym roku zauważyłam szesnaście zagrożeń.
– To przecież ogromna odpowiedzialność! – Restauratorka przyjrzała się z uznaniem nowej znajomej. – Możesz w ten sposób uratować ludzi, ich dobytek i naturę!
– Masz rację. Pracuję tu od kwietnia do października. Dzięki wieży mogę zidentyfikować ogień, gdy jest jeszcze w zarodku. Trzeba mieć świadomość, że kilka kwadransów później rozprzestrzeniłby się na wierzchołki drzew, a wtedy ciężko go opanować. Nadleśnictwo poniosłoby ogromne straty. – Renata znowu trochę podjadła. – Na każdej wieży powinno pracować na zmianę dwóch obserwatorów – powiedziała po chwili. – Ale u nas nie ma chętnych. Zajmuję się tym tylko ja. Musiałam przejść badania stwierdzające, czy nadaję się do pracy na wysokości. Kończyłam także kurs z orientacji w kierunkach, umiejętności odczytywania mapy i odległości.
– Na mapach orientuję się pewnie tyle, co przeciętny człowiek. Znam kierunki, ale odległości? Przecież od precyzji zależy skuteczność akcji. – Dorota pokręciła głową i spojrzała z nieukrywanym podziwem.
– Muszę znać się na kolorze dymu. Gdy pali się las, kłęby są białe, a gdy płonie łąka, tworzy się smuga, która jest ciemniejsza. Czasami trudno odróżnić dym od kurzu wzbijanego przez ciężkie pojazdy. Dawniej w okresie zagrożenia pożarowego teren był patrolowany z samolotów. Nie zawsze wykrywano ogień w zarodku. Nieraz przecież mijała godzina, nim samolot nadleciał znowu w to samo miejsce. Poza tym takie loty są bardzo kosztowne i mniej efektywne niż obserwacja z wieży.
– Czyli całe dnie jesteś tu sama? Wytrzymujesz to? – Dorota była pewna, że nie nadawałaby się do takiej pracy. Po pierwsze miała rodzinę, która wymagała jej obecności, a po drugie uwielbiała codzienny kontakt z ludźmi. Dostrzegalnia przypominała samotnię.
– Początkowo było mi trudno – przyznała Renata. – Ciągle sam na sam z sobą i naturą. Myślałam, że zwariuję! Ale takie odseparowanie od innych ma swoje dobre strony. Przede wszystkim mam o czym rozmawiać z mężem. Bo z tym w pewnym momencie bywało różnie. – Zamilkła na chwilę, jakby wspominając te sytuacje.
Dorota również pogrążyła się w zadumie. I u nich bywało różnie, aczkolwiek to określenie jest pojęciem względnym. Dla jednych oznacza chwilowe nieporozumienia, dla innych – potężne małżeńskie burze.
– Całe życie prowadziliśmy rodzinną firmę ogrodniczą, spędzaliśmy ze sobą masę czasu, ale mało rozmawialiśmy. Gdy jedyny syn wyprowadził się z domu, a mąż podupadł na zdrowiu, doszłam do wniosku, że sama interesu nie udźwignę. Zresztą w dobie supermarketów powstających jak grzyby po deszczu nasz biznes zwyczajnie przestał się opłacać – kontynuowała Renata. – Mąż dostał rentę i nie mógł mi pomagać, więc wszystko zlikwidowaliśmy. Bywało, że siedzieliśmy obok przy jednym stole, a nasza komunikacja ograniczała się do prośby o podanie soli. To wszystko. Małżeństwo, które nie potrafi ze sobą rozmawiać, szybko się wypala.
Dorota wciąż rozmyślała o swoim związku. Brakowało jej normalnego dialogu. Wiedziała, w czym leży przyczyna oschłości w kontaktach z mężem.
– Nie nudzi ci się tutaj? – zapytała głośno, przerywając nieciekawe wnioski.
– Owszem, ciężko przyzwyczaić się do ciszy. Mam malutkie radyjko, ale ono nie zastąpi przecież drugiej osoby. Na początku wariowałam. Co mam robić, skoro niemal przez cały czas moja uwaga jest pochłonięta obserwacją lasu? Czytać nie mogę, robótki ręczne także nie wchodzą w rachubę. Widoki mam piękne, to prawda: las, chmury, przyroda zmieniająca swe oblicze od wiosny do jesieni. W kwietniu zdarzają się przymrozki, więc miałam na górze cholernie zimno, natomiast teraz, w te upały, w oszklonej kapsule jest prawie pięćdziesiąt stopni. Wiesz, co się dzieje, gdy jest inwazja latających mrówek?
Dorota wzdrygnęła się, próbując to sobie wyobrazić.
– Nie mogę nawet okna otworzyć – dokończyła Renata. – Do kapsuły dostaję się przez zamykany właz. Kiedyś była ujemna temperatura, a ja zapomniałam założyć rękawice. Myślałam, że skóra mi przymarzła do klamki. Gdy jestem tu sama, mam dużo czasu na rozmyślanie. Prowadzę wewnętrzne dyskusje, czasami w myślach kłócę się z mężem. Do domu wracam uspokojona i nie czepiam się byle czego. Odkąd tu pracuję, odkryłam, że bez sensu jest tracić czas na jałowe rozmowy czy wzajemne pretensje. Zaczęliśmy rozmawiać. Ja opowiadam o tym, co widzę z góry, pokazuję mężowi fotografie, które robię z wieży, a on rewanżuje się opowieściami o swoim dniu. Nie nudzimy się sobą. Jedno za drugim zaczęło tęsknić, tym bardziej że nigdy nie ma pewności, czy wrócę.
– Jak to?! – zdziwiła się Dorota.
– Zobacz, teraz jesteśmy na dziesiątym metrze. Wieża ma trzy razy tyle – wyjaśniała obserwatorka. – Bywa, że zmiana pogody przychodzi nagle, a ja muszę tkwić na posterunku do zachodu słońca. Jest parno, a pod wieczór może rozpętać się burza. Na dole nie odczujesz jej tak mocno jak na górze. Zdarzyło mi się kilkakrotnie, że tuż przed nawałnicą ładunek elektrostatyczny był tak duży, że potarcie metalu o metal powodowało błękitne iskrzenie, prawdopodobnie tuż przed uderzeniem pioruna. A gdy wraz z burzą nadejdzie wiatr, wieża potrafi bujać się metr w tę, metr w tamtą stronę, w dodatku jęczy. Wiesz, taki odgłos wydaje. Czuje się wtedy potęgę żywiołu. – Renata przerwała i zrobiła rundkę, by przyjrzeć się lasom. Potem dokończyła jedzenie. – Dziękuję, że przywiozłaś mi obiad. – Uśmiechnęła się do Doroty, która odebrała od niej pojemnik i torbę. – Miło z kimś porozmawiać. Nie gniewaj się, ale muszę teraz wracać do pracy. Księżniczka wraca do swojej wieży. Dzisiaj tak się czuję, bo zjadłam ciepły posiłek. Jutro będę skazana na kanapki. Niestety nie zarabiam aż tak dużo, aby było mnie stać na codzienne luksusy. Czasami mam dość suchego prowiantu. Marzę, aby ktoś wymyślił tak niewielką kuchenkę mikrofalową, którą mogłabym postawić w środku kapsuły na blacie i odgrzać sobie jedzenie. – Popatrzyła na Dorotę i roześmiały się obie. – Ten chłopak, który dotychczas rozwoził posiłki, nie pracuje już?
– Jest chory. Ja go dzisiaj zastąpiłam.
– Jesteś nowa?
– Nie. Jestem żoną właściciela restauracji.
– Aaa, czyli szefujesz!
– Dopiero zaczynam. – Dorota pożegnała się i ostrożnie zeszła na dół, stawiając powoli stopy. Podeszwy ślizgały się po cienkich szczebelkach. W dodatku metalowa poręcz była tak rozgrzana, aż parzyła. Kobieta odetchnęła, gdy dwiema nogami stanęła na trawie. Jeszcze raz spojrzała w górę, ale nie mogła dostrzec Renaty. Pewnie już wypatruje, czy teren dookoła jest bezpieczny, pomyślała.
Dorota wracała do