Zew Honoru . Морган Райс
całą armię McClouda – dodał z dumą O’Connor.
– Zaiste – przysparzasz honoru całemu legionowi – powiedział Eden. – Teraz będą musieli nas wszystkich potraktować znacznie poważniej.
– Nie wspominając o tym, że ocaliłeś życie nam wszystkim – dodał Conval.
Thor wzruszył ramionami. Przepełniała go duma, ale jednocześnie nie pozwalał, by uderzyło mu to do głowy. Wiedział, że jest człowiekiem, słabym i podatnym na różne niebezpieczeństwa, podobnie jak oni wszyscy. Wiedział również, że losy bitwy mogły potoczyć się zupełnie inaczej.
– Zrobiłem tylko to, do czego mnie przygotowali – odparł Thor. – To, czego nauczono nas wszystkich. Nie jestem lepszy od was. Tego dnia miałem akurat szczęście.
– Powiedziałbym, że znacznie więcej niż szczęście – powiedział Reece.
Jechali dalej spokojnym kłusem po głównym trakcie prowadzącym do Królewskiego Grodu. Zewsząd pojawiało się coraz więcej ludzi. Wiwatowali i wymachiwali chorągwiami w królewskich niebiesko-żółtych barwach MacGilów. Thor zauważył, że powitanie przeradzało się z wolna w uroczystą paradę. Cały dwór wyległ przed zamek, by uczcić ich powrót. Widział ulgę i radość na ich twarzach. Rozumiał, skąd się brały: gdyby armia McClouda podeszła jeszcze bliżej, wszystko to mogłoby lec w gruzach.
Otoczony ze wszystkich stron gęstym tłumem ludzi, przejechał wraz z innymi po drewnianym moście. Odgłos końskich kopyt zadudnił głośno. Minęli strzelistą, kamienną bramę, przejazd i wyjechali po drugiej stronie – gdzie powitały ich wiwatujące masy ludzi. Wymachiwali flagami i rzucali słodkości. Do witających przyłączyła się też muzykalna trupa i rozległy się dźwięki krotali i bębnów. Ludzie zaczęli tańczyć na ulicach.
Thor, podobnie jak inni, zsiadł z konia. Zrobiło się zbyt ciasno na jazdę konną. Zdjął ze swego rumaka Krohna i postawił na ziemi. Kot najpierw trochę kulał, lecz wkrótce potruchtał zwykłym chodem. Wyglądało na to, że wszystko było z nim w porządku. Thor poczuł ulgę, a Krohn polizał kilkakrotnie jego dłoń.
Przeszli królewskim placem. Ludzie, których Thor nie znał zupełnie, ściskali go i tulili się do niego z każdej strony.
– Ocaliłeś nas! – krzyknął jakiś staruszek. – Oswobodziłeś nasze królestwo!
Thor chciał coś mu odpowiedzieć, lecz jego głos utonął w zgiełku setek ludzi wiwatujących i krzyczących wszędzie wkoło oraz coraz głośniejszej muzyki. Wkrótce wytoczono beczki z piwem. Ludzie zaczęli pić, śpiewać i cieszyć się na głos.
Thor myślał jednak tylko o jednym: Gwendolyn. Musiał ją zobaczyć. Zlustrował wszystkie twarze, rozpaczliwie pragnąc ujrzeć choćby jej mgnienie. Był pewien, że jest tu – jednak nigdzie jej nie dostrzegał. Był zdruzgotany.
Wówczas poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
– Widzę, że kobieta, której szukasz, jest tam – powiedział Reece i odwrócił Thora, wskazując przeciwny kierunek.
Thor odwrócił się i jego oczy rozbłysły. Szła szybkim krokiem do niego, z radosnym uśmiechem i wyrazem ulgi na twarzy, wyglądając, jakby nie spała całą noc. Gwendolyn.
Wyglądała pięknie, jak nigdy dotąd. Podbiegła, rzuciła mu się w ramiona i uścisnęła go. On przytulił ją mocno i obrócił się z nią dokoła w rozweselonym tłumie. Przywarła do niego i nie chciała puścić. Thor czuł jej łzy płynące po jego szyi. Czuł jej miłość i ją odwzajemniał.
– Dzięki Bogu, żyjesz – powiedziała uradowana.
– Myślałem tylko o tobie – odparł, wciąż trzymając ją mocno. Dotyk jej ciała sprawiał, że wszystko znów było tak, jak powinno.
Puścił ją powoli. Wpatrywała się w niego, aż w końcu oparli się o siebie i pocałowali. I trwali w tym pocałunku przez długą chwilę, otoczeni przez kłębiące się masy ludzi.
– Gwendolyn! – krzyknął zachwycony Reece.
Odwróciła się i uściskała go. Wówczas pojawił się Godfrey i uściskał najpierw Thora, potem Reece’a. Jedno wielkie rodzinne spotkanie. Thor czuł się jego częścią, jakby oni wszyscy byli jego rodziną. Ich wszystkich łączyła miłość do MacGila – i nienawiść do Garetha.
Krohn podbiegł i otarł się o Gwendolyn, która przysunęła się ze śmiechem i wtuliła w niego, a Krohn polizał jej twarz.
– Z każdym dniem robisz się większy! – wykrzyknęła. – Jak mam ci dziękować za pilnowanie Thora?
Krohn znowu zaczął łasić się do niej, aż w końcu pogłaskała go, śmiejąc się cały czas.
– Chodźmy stąd – powiedziała Gwen do Thora pośród cisnących się zewsząd ludzi i chwyciła jego dłoń.
Thor przytrzymał jej dłoń i miał już iść za nią – kiedy nagle podeszło od tyłu kilku wojowników Srebrnej Gwardii i uniosło go w górę, wysoko i posadziło na swych barkach. Kiedy tam zasiadł, tłum wydał z siebie okrzyk.
– THORGRIN! – wiwatował.
Thor wirował w powietrzu raz w tę, raz w drugą stronę. W pewnej chwili ktoś wcisnął mu do ręki kufel piwa. Przechylił go i wypił, a tłum zawył z radości.
Wylądował twardo na nogach, potknął się, zaśmiał i dał uściskać witającym go ludziom.
– Idziemy na ucztę na cześć zwycięzcy – powiedział nieznany mu wojownik, członek Srebrnej Gwardii, i poklepał go po plecach muskularną ręką. – Uczta tylko dla wojowników. Prawdziwych mężczyzn. Dołącz do nas. Jest tam miejsce zarezerwowane dla ciebie przy stole. I dla ciebie, i dla was – powiedział zwróciwszy się do Reece’a, O’Connora i pozostałych przyjaciół Thora. – Jesteście teraz mężczyznami. Dlatego przyłączycie się do nas.
Podniósł się hałas wiwatujących ludzi, a Gwardziści chwycili ich i pociągnęli za sobą. Thor zdołał wyrwać się w ostatniej chwili i odwrócił się do Gwen, czując się winnym i nie chcąc jej zawieść.
– Idź z nimi – powiedziała bezinteresownie. – To ważne. Ucztuj wraz ze swymi braćmi. Świętuj z nimi. To tradycja Srebrnej Gwardii. Nie możesz tego przegapić. A później wieczorem przyjdź pod tylnie drzwi Galerii Broni. Wówczas będziemy mieli czas tylko dla siebie.
Thor nachylił się i pocałował ją jeszcze raz, długo na ile tylko mógł, po czym poddał się szarpiącym go żołnierzom.
– Kocham cię – powiedziała.
– Ja ciebie też – odpowiedział. Nie miała pojęcia, jak szczere było to wyznanie.
Wszystko, o czym w tej chwili myślał, widząc jej śliczne oczy przepełnione miłością do niego, to chęć oświadczenia się jej, sprawienia, by już na zawsze należała do niego. Teraz jednak pora była jeszcze nieodpowiednia. Już wkrótce, powiedział sobie.
Może nawet dziś wieczór.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Gareth stał w swojej komnacie, wyglądając przez okno i obserwował, jak wschodzące nad Królewskim Grodem słońce odsłaniało jego zabudowania, tłumy ludzi zbierające się poniżej – i robiło mu się niedobrze. Na horyzoncie pojawił się właśnie powód jego największej obawy, obraz tego, czego lękał się najbardziej: królewska armia. Wracała zwycięska, triumfująca po starciu z McCloudami. Na jej czele jechali Kendrick i Thor, wolni i żywi – bohaterowie. Jego szpiedzy donieśli mu już o wszystkim, co się tam wydarzyło, że Thor przeżył zasadzkę, że był żywy i cały. Zwycięstwo z pewnością rozzuchwaliło żołnierzy. Wracali jako umocniona w jedności drużyna. Wszystkie jego plany legły w gruzach. Poczuł głęboki niepokój. Jakby królestwo