Zew Honoru . Морган Райс

Zew Honoru  - Морган Райс


Скачать книгу
wrzasnął Gareth. – NIENAWIDZĘ CIĘ! – powtarzał. Wyciągnął zza pasa sztylet i rzucił się na ojca.

      Kiedy dotarł do niego, wbił sztylet – jednak ostrze przecięło tylko powietrze – a on poleciał, zataczając się, przez komnatę.

      Gareth odwrócił się, lecz zjawy już nie było. Był sam. Całkowicie sam. Czy może zaczął tracić zmysły?

      Podbiegł w odległy narożnik komnaty i pogrzebał w szafce. Trzęsącymi rękoma wydobył fajkę do opium, rozpalił ją i zaciągnął się głęboko, raz po raz. Poczuł jak narkotyk rozlewa się falą po całym ciele, jak traci na chwilę orientację pod wpływem narkotyku. Ostatnimi czasy sięgał po opium coraz częściej – wydawało się, że tylko tak może odegnać od siebie wizerunek ojca. Przeżywał męczarnie w tej komnacie. Zastanawiał się, czy duch ojca nie został uwięziony w tych czterech ścianach oraz czy nie powinien przenieść dworu w inne miejsce. Chciał zetrzeć to miejsce na proch – miejsce, które przypominało mu jego całe dzieciństwo, coś, czego tak bardzo nienawidził.

      Odwrócił się w stronę okna. Oblał go zimny pot, który starł z czoła wierzchem dłoni. Przyglądał się. Armia zbliżała się z każdą chwilą, a na jej czele, widoczny nawet z tej odległości, jechał Thor. Głupie pospólstwo cisnęło się do niego jak do jakiegoś bohatera. Gareth zrobił się siny z wściekłości. Zaczęła zżerać go zazdrość. Każdy plan, który uknuł i wprawił w ruch, rozpadał się na kawałki: Kendrick odzyskał wolność; Thor żył; nawet Godfrey w jakiś sposób wykaraskał się z zatrucia – a przecież dawka, którą wypił powaliłaby konia.

      Z drugiej jednak strony niektóre jego plany się powiodły: przynajmniej Firth był martwy i nie było już żadnego świadka, by udowodnić, że to Gareth zabił ojca. Wziął głęboki wdech. Z poczuciem ulgi zdał sobie sprawę, że nie było wcale tak źle. Jakby nie patrzeć, konwój Nevarunów był już w drodze po Gwendolyn, by zabrać ją w jakieś odległe miejsce Kręgu i wydać za mąż. Myśl ta sprawiła, że uśmiechnął się do siebie. Od razu poczuł się lepiej. O, tak. Już wkrótce przynajmniej ją będzie miał z głowy.

      Miał czas. Znajdzie inny sposób rozprawienia się z Kendrickiem, Thorem i Godfreyem. Przychodziły mu do głowy niezliczone spiski, dzięki którym mógłby ich pozabijać. Miał czas i władzę, największą na całym świecie, aby sprawić, by tak się stało. To prawda, wygrali pierwszą rundę, lecz następnej nie zdołają.

      Usłyszał kolejny pomruk. Odwrócił się w mgnieniu oka, ale niczego nie zauważył. Musiał wynosić się stąd – nie mógł już więcej tego znieść.

      Odwrócił się i wypadł z komnaty przez otwarte w porę drzwi przez zawsze czujnych na jego każdy ruch służących.

      Zarzucił na siebie ojcowską opończę, nałożył koronę i chwycił berło. Szybkim krokiem przemierzał zamkowe korytarze, kierując się do swej osobistej jadalni – izby o wymyślnie wykutych z kamienia ścianach, wysokim, zwieńczonym łukiem stropie i witrażowych oknach – rozświetlonej promieniami porannego słońca. Przy drzwiach oczekiwało dwóch służących. Trzeci stał u szczytu stołu – długiego na pięćdziesiąt stóp, wokół którego w równych rzędach stały krzesła. Kiedy Gareth podszedł bliżej, służący wysunął jego krzesło. Było to stare, dębowe siedzisko, z którego setki razy korzystał ojciec.

      Gareth usiadł na nim i zdał sobie sprawę, jak bardzo nienawidził tego pomieszczenia. Pamiętał, jak zmuszano go w dzieciństwie do zasiadania tutaj, pośród wszystkich członków rodziny królewskiej. Pamiętał, jak ojciec i matka ganili go co rusz. Teraz było tu tak pusto. Nikogo oprócz niego nie było – ani braci, ani sióstr, ani rodziców, czy też przyjaciół. Ani żadnego z jego doradców. W ostatnich dniach udało mu się odizolować od wszystkich i teraz jadał w samotności. Nawet wolał, żeby tak zostało – zbyt wiele razy widział tu ducha ojca i miał już dość wstydu, kiedy nagle zobaczywszy go, krzyknął ze strachu przy wszystkich.

      Sięgnął łyżką do talerza i wypił odrobinę porannej zupy, po czym wrzucił ją z powrotem do talerza.

      – Ta zupa jest już zimna! – wrzasnął.

      Zupa nie była zimna, jednak nie wrząca tak, jak lubił. Gareth nie zamierzał tolerować kolejnego błędu swoich sług. Jeden z nich podbiegł właśnie do niego.

      – Wybacz, najjaśniejszy panie – powiedział, nisko kłaniając głowę i sięgając po talerz z zamiarem odniesienia go do kuchni. Gareth jednak podniósł talerz i wylał gorącą ciecz prosto na twarz sługi.

      Sługa podniósł ręce do swych oczu i wrzasnął poparzony zupą. Wówczas Gareth uniósł talerz wysoko nad głowę sługi i rozbił go o nią.

      Sługa wrzasnął ponownie i chwycił się za broczącą krwią głowę.

      – Zabierzcie go stąd! – wrzasnął Gareth do pozostałych sług.

      Spojrzeli po sobie niepewnie, po czym usłuchali rozkazu, acz z niechęcią.

      – Wtrącić go do lochu! – powiedział Gareth.

      Usiadł z powrotem na swoim miejscu, drżąc na ciele. W sali nie było nikogo oprócz jednego sługi, który zbliżył się do Garetha ostrożnie.

      – Najjaśniejszy panie – powiedział nerwowo.

      Gareth podniósł na niego wzrok. Kipiał ze złości. Nagle, za sługą, zobaczył ojca. Siedział wyprostowany kilka krzeseł dalej i uśmiechał się do niego niecnie. Gareth spróbował odwrócić od niego wzrok.

      – Przybył możnowładca, którego chciałeś zobaczyć – powiedział sługa. – Pan Kultin z prowincji Essen. Oczekuje przed drzwiami.

      Gareth zamrugał kilkakrotnie oczami, próbując zrozumieć, o czym mówi sługa. Pan Kultin. Ach tak, juz sobie przypomniał.

      – Wpuśćcie go natychmiast – rozkazał Gareth.

      Służący ukłonił się nisko i wybiegł z sali. Po chwili drzwi otworzyły się i do wnętrza dumnie wkroczył potężny, bezwzględny wojownik. Miał długie, czarne włosy, zimne, czarne oczy i długą, czarną brodę. Ubrany w pełnym rynsztunku, z dwoma, długimi mieczami po obu stronach pasa, opierał dłonie na ich rękojeściach. Jakby gotów był w każdej chwili odeprzeć atak – lub zaatakować. Wyglądał, jakby rozsadzała go wściekłość. Gareth jednak wiedział, że tak nie było – Kultin zawsze nosił się w ten sposób, jeszcze za czasów jego ojca.

      Podszedł dumnym krokiem do Garetha, stanął nad nim, a Gareth machnął ręką, wskazując mu miejsce.

      – Usiądź – powiedział.

      – Wolę stać – uciął szorstko Kultin.

      Spojrzał gniewnie na Garetha. Usłyszawszy słowa możnowładcy, siłę jego głosu, Gareth wiedział, że był on inny od pozostałych. Zacięty, spragniony krwi, gotowy zabić wszystkich na miejscu. Był dokładnie takim człowiekiem, jakiego Gareth chciał mieć w pobliżu.

      Gareth uśmiechnął się. Po raz pierwszy tego dnia był zadowolony.

      – Wiesz, dlaczego ciebie tu wezwałem? – spytał Gareth.

      – Mogę tylko zgadywać – odparł lapidarnie Kultin.

      – Podjąłem decyzję o twoim awansie – powiedział Gareth. – Będziesz ponad ludźmi króla. A nawet członkami Srebrnej Gwardii. Od tej chwili będziesz moim osobistym strażnikiem. Będziesz należał do królewskiej elity. Ty i twoich pięćset wojowników otrzymacie najlepsze mięsiwa, najwyborniejsze zakwaterowanie i czcigodną Srebrną Salę. Wszystko, co najlepsze.

      Kultin potarł brodę.

      – A co, jeśli nie mam ochoty ci służyć? – powiedział z nachmurzoną miną, wyzywająco, i zacisnął dłonie na swych mieczach.

      Конец


Скачать книгу