Sen Śmiertelników . Морган Райс

Sen Śmiertelników  - Морган Райс


Скачать книгу

      Erec westchnął.

      - Nie wiesz tak naprawdę, co niesie ze sobą bitwa – powiedział. – Dopóki jej nie przegrasz. Dopóki nie zobaczysz, jak twoi ludzie umierają na twoich oczach. Nigdy nie przegrałeś. Przez całe życie żyłeś w zaciszu wyspy i przez to tak wiele w tobie nieposkromionej pychy. Kocham cię, jak na brata przystało – lecz nie jako dowódca.

      Zapadła pełna napięcia cisza i nastąpiło coś w rodzaju rozejmu. Erec podniósł wzrok i spojrzał na bezkresne, gwiaździste niebo. Analizował w myślach całą tę sytuację. Swego brata darzył prawdziwą miłością, jednak tyle razy dochodziło między nimi do sprzeczki, niemal o wszystko; po prostu nie potrafili spojrzeć na nic z tej samej perspektywy. Erec poczekał, aż ochłonie, wziął głęboki oddech, po czym zwrócił się wreszcie do Stroma.

      - Nie chodzi mi o to, że mamy się poddać – dodał ze spokojem. – Ani jako więźniowie, ani też jako niewolnicy. Musisz spojrzeć na to z szerszej perspektywy: poddanie się jest czasami pierwszym krokiem do wydania bitwy. Nie zawsze stajesz do walki z wrogiem z dobytym mieczem: czasami wystarczą same ręce. Cios mieczem można zadać potem.

      Strom spojrzał na niego zaintrygowany.

      - Zatem jak miarkujesz wydostać nas z tych tarapatów? – spytał. –Straciliśmy oręż. Jesteśmy jeńcami, mamy związane ręce i nie jesteśmy w stanie wykonać żadnego ruchu. Otacza nas flota złożona z tysiąca okrętów. Nie mamy żadnej szansy.

      Erek pokręcił głową.

      - Nie dostrzegasz pełnego obrazu – powiedział. – Nikt z naszych jeszcze nie poległ. Wciąż mamy swe statki. Może i jesteśmy jeńcami, ale na naszych okrętach widzę nieliczne straże Imperium – co oznacza, że znacznie przewyższamy ich liczebnie. Potrzebna jedynie iskra, która wznieci ogień. Możemy wykorzystać element zaskoczenia – i wówczas uciec.

      Strom pokręcił głową.

      - Nie pokonamy ich – powiedział. – Mamy skrępowane ręce, jesteśmy bezradni, zatem liczebność nic tu nie znaczy. A nawet jeśli, okręty, które nas otaczają, zmiażdżyłyby nas w okamgnieniu.

      Erec odwrócił się, ignorując brata. Nie miał ochoty znosić jego pesymizmu. W zamian, obejrzał się na siedzącą kilka stóp dalej Alistair, przywiązaną do masztu po drugiej stronie. Serce mu się krajało na jej widok. Siedziała zniewolona, i to za jego przyczyną. Sam nie miał nic przeciw niewoli – taka była cena wojny. Jednak dla niej taki los – świadomość tego łamała mu serce. Oddałby wszystko, byle nie widzieć jej w takim stanie.

      Był jej taki wdzięczny; wszak ocaliła im życie kolejny raz, wtedy w Smoczym Grzbiecie, kiedy walczyła z morskim potworem. Wiedział, że nadal była wyczerpana po tym wysiłku. Zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie przywołać swej mocy. Ale wiedział też, że jest ich jedyną nadzieją.

      - Alistair – zawołał ponownie. Robił to już zresztą przez całą noc, co kilka minut. Przechylił się i musnął ją stopą trącając delikatnie. Zrobiłby wszystko, byle mógł zrzucić więzy, podejść do niej, przytulić i uwolnić ją. Owa bezradność, kiedy tak leżał tuż obok niej, była najgorszym uczuciem; ta niemoc zrobienia czegokolwiek.

      - Alistair – zawołał. – Proszę, to ja, Erec. Obudź się. Błagam. Jesteś mi potrzebna – jesteś potrzebna nam.

      Czekał, jak przez całą już noc zresztą, tracąc nadzieję. Nie wiedział, czy Alistair powróci kiedykolwiek do niego po jej ostatniej mitrędze.

      - Alistair – błagał raz po raz. – Proszę. Obudź się. Zrób to dla mnie.

      Czekał i obserwował ją, ale ani drgnęła. Leżała bez ruchu, pozbawiona przytomności, taka piękna w księżycowej poświacie. Erec próbował siłą woli przywołać ją do życia.

      Odwrócił wzrok, spuścił głowę i zamknął oczy. Może jednak rzeczywiście wszystko przepadło. Nie był po prostu w stanie w tej chwili nic uczynić.

      - Jestem tu – dobiegł go cichy głos, który rozbrzmiał echem w mroku.

      Erec podniósł z nadzieją wzrok i zobaczył, jak Alistair spogląda na niego. Serce zabiło mu mocniej, przepełnione miłością i radością. Wyglądała na ledwie żywą. Patrzyła na niego sennie spod przymkniętych powiek.

      - Alistair, kochana – powiedział gorliwie. – Jesteś mi potrzebna. Tylko ten jeden, ostatni raz. Nie dokonam tego bez ciebie.

      Zamknęła oczy na długą chwilę, po czym otworzyła je ponownie, acz nieznacznie.

      - Czego ci trzeba? – spytała.

      - Nasze pęta. Musisz nas z nich uwolnić. Nas wszystkich.

      Alistair ponownie zamknęła oczy. Minęła długa chwila, podczas której do uszu Ereca docierał jedynie odgłos wiatru muskającego okręt oraz uderzających o burtę fal. W powietrzu zapanowała pełna napięcia cisza. Z każdą kolejną chwilą Erec utwierdzał się w przekonaniu, że Alistair nie otworzy powtórnie oczu.

      Wreszcie, z wolna, spostrzegł, że jej powieki podnoszą się niemrawo.

      Z gargantuicznym wysiłkiem otworzyła oczy, podniosła głowę i rozejrzała się po statkach, chłonąc szczegóły. Erec zauważył też, że jej oczy zmieniają barwę, jarzą się jasnym błękitem, rozjaśniając noc niczym dwie pochodnie.

      Wtem więzy Alistair opadły. Erec usłyszał, jak pękły w mroku. Potem uniosła przed siebie dłonie, które promieniowały jaskrawym światłem.

      Chwilę później Erec poczuł za sobą, wzdłuż nadgarstków, intensywne ciepło. Ręce rozgrzały się mu niewiarygodnie, aż w pewnej chwili zaciśnięte na nich więzy poczęły się rozluźniać. Jedno włókno za drugim, zaczęły pękać i po chwili Erec zdołał własnymi siłami rozerwać to, co pozostało z jego pęt.

      Podniósł dłonie i przyjrzał się im z niedowierzaniem. Był wolny. Naprawdę wolny.

      Usłyszał trzask liny, a gdy obejrzał się, zobaczył, że Strom również uwolnił się z więzów. Po całym okręcie, i dalej na innych statkach, poniósł się odgłos pękającej liny. Wszyscy ludzie Ereca, jeden po drugim, zrzucali pękające okowy. Byli wolni.

      Spojrzeli na Ereca, który dał im znak, podnosząc palec do ust, by zachowali ciszę. Strażnicy niczego nie zauważyli, stojąc odwróceni do nich tyłem, przy relingu. Wciąż żartowali sobie na głos, spoglądając w mrok. Żaden z nich nie pełnił oczywiście warty, jak należy.

      Erec skinął na Stroma i pozostałych, by ruszyli za nim i cichaczem, z Erekiem na przedzie, podkradli się do strażników.

      - Teraz! – rozkazał Erec.

      Ruszył z miejsca, gnając wraz z innymi jak na komendę przed siebie, aż dopadli wartowników. Kiedy znaleźli się blisko nich, niektórzy strażnicy, zaalarmowani odgłosem skrzypienia pokładu, obrócili się raptownie i sięgnęli po miecze.

      Erec jednakże, jak również pozostali jego ludzie, byli zahartowanymi w boju wojami, którzy desperacko pragnęli skorzystać z tej jedynej szansy na ocalenie. Pomknęli przez pokład chyłkiem i ubiegli strażników. Strom skoczył na jednego, pochwycił jego dłoń, zanim ten zdążył wykonać zamach. Erec zaś sięgnął do jego pasa, wydobył sztylet i poderżnął mężczyźnie gardło. Strom zdążył wyrwać mu miecz, zanim ten osunął się na pokład. Mimo, iż tak wiele ich dzieliło, bracia współgrali ze sobą gładko, jak zwykle zresztą, walcząc jak jeden mąż.

      Ludzie Ereca odebrali strażnikom oręż i wycięli ich własnymi mieczami i sztyletami. Inni rzucili się bez ogródek na pozostałych żołnierzy Imperium, zbyt powolnych, by uniknąć wyrzucenia przez reling do morza.

      Erec rozejrzał się po pozostałych okrętach i zobaczył, jak jego


Скачать книгу