Szalona noc. Christina Lauren
Tuż po tym, jak tata wrócił z Afganistanu.
Po tych słowach w pokoju zapada martwa cisza. W końcu Austin wzdycha.
– Miałaś naprawdę przerąbane.
W końcu wybucham śmiechem.
Austin znów przechyla się do mnie i nadal wbijając we mnie wzrok, mówi:
– Uwielbiam tę opowieść, Lola. Uwielbiam jej bohaterów. Mam scenarzystę, który zrobi z tego perełkę. Znasz Langdona McAffee’ego?
Kręcę głową, zakłopotana, gdyż z jego tonu wnioskuję, że powinnam znać to nazwisko. Austin jednak macha niedbale ręką.
– Jest świetny. Wyluzowany, inteligentny i zorganizowany. Chce napisać scenariusz razem z tobą.
Otwieram usta na tę niespodziankę – ja miałabym zostać współautorką scenariusza? – ale wydobywa się z nich tylko nieartykułowany, zdławiony dźwięk.
Austin wciąż gada, nie zwracając uwagi na moje osłupienie.
– Chcę, żebyśmy dużo rozmawiali, zgoda? – już kiwa głową, jakby chciał mnie skłonić do odpowiedzi. – Chcę zrobić z tego film twoich marzeń – po czym znów pochyla się do mnie i mówi: – chcę, by spełniło się twoje marzenie.
– Opowiedz mi wszystko ze szczegółami – mówi Oliver. – Nie jestem pewny, czy za pierwszym razem mówiłaś po angielsku.
Ma rację. Odkąd, już gadając, weszłam do jego sklepu z komiksami „Downtown Graffick”, niemal nie zrobiłam przerwy na złapanie oddechu – nie wspominając już o umiejętności składania słów. Na mój widok Oliver uniósł wzrok, a potem jego sympatyczny uśmiech powoli zmienił się w wyraz dezorientacji, kiedy zaczęłam wyrzucać z siebie potoki nieskładnych słów i emocji, zalewając nimi jego i cały sklep. Dwie godziny jazdy z L.A. do domu spędziłam, rozmawiając przez telefon z tatą i próbując ogarnąć jakoś umysłem resztę spotkania. I tak niewiele to dało, gdyż tutaj, opowiadając o tym ludziom, których najbardziej lubię, znów czuję się jak w nierealnym świecie.
W ciągu ośmiu miesięcy naszej przyjaźni Oliver chyba jeszcze nie widział mnie w takim stanie: mamroczącej, zdyszanej i bliskiej łez z nadmiaru przytłaczających mnie emocji. Szczycę się tym, że jestem zrównoważona i nawet wśród przyjaciół zachowuję spokój, więc próbuję wziąć się w garść, ale to cholernie trudne.
Z moich dziecięcych pomysłów
powstaje
film.
– Dobrze – zaczynam od nowa, biorąc głęboki wdech i powoli wypuszczając powietrze. – W zeszłym tygodniu zadzwonił do mnie Benny z wiadomością, że pojawiła się możliwość adaptacji filmowej.
– Myślałam, że wysłał propozycję…
– Wiele miesięcy temu – przerywam. – Zgadza się. Jak widać, przed wybuchem zawsze panuje cisza, prawda? Bo rano, w drodze z jego biura do ich biura powiedział mi, że prawa do filmu sprzedały się po zaciętej bitwie… – przyciskam dłoń do czoła. – Rany, jestem spocona. Spójrz na mnie, jestem mokra.
Oliver rzeczywiście spogląda na mnie, łagodniej już, śmieje się, po czym lekko kręci głową i znów zerka na pudełko, które właśnie otwiera nożem.
– Niewiarygodne, Lola. Mów dalej.
– Wygrali Columbia i Touchstone – informuję. – Pojechaliśmy do nich, poznałam już kilka osób.
– No i? – Oliver spogląda na mnie, wyjmując z kartonu stos książek. – Robią wrażenie?
– No… – przerywam, przypominając sobie chwilę, kiedy Austin z powrotem zajął się pozostałymi osobami; wtedy spotkanie zamieniło się w chaos skrótów i wydawanych półszeptem poleceń typu „sprawdzić kalendarz Landgona, żeby jak najszybciej zacząć pracę nad scenariuszem” albo „sprawdzę, czy do dwunastej zdołamy przenieść P&L do Mitchell”. – Chyba tak. Dwie kobiety były dość wycofane i usztywnione, ale główny producent, Austin Adams, jest naprawdę przemiły. Byłam tak przytłoczona tym wszystkim, że nie wiem, ile do mnie dotarło – przesuwam dłońmi po włosach i unoszę głowę do sufitu. – To jakieś szaleństwo. Film!
– Film – powtarza Oliver, a kiedy znów przenoszę na niego wzrok, widzę badawcze spojrzenie jego tajemniczych, ciepłych niebieskich oczu.
Oliver oblizuje wargi, a ja muszę spojrzeć gdzie indziej. Oliver to mój były mąż, zaś w tej chwili podoba mi się skrycie, ale to uczucie zawsze pozostanie nieodwzajemnione: nasze małżeństwo nigdy nie było prawdziwe. Był to jedynie wybryk w Las Vegas.
Oczywiście pozostałe dwie pary, które również spotkały się i pobrały w Vegas – nasi przyjaciele Mia i Ansel oraz Harlow i Finn – są w tej chwili szczęśliwymi małżeństwami. Jednak Oliver i ja co jakiś czas (zwłaszcza kiedy się wstawimy) lubimy komplementować siebie nawzajem jako jedyna para, która z pochopnego ślubu w Vegas wybrnęła jak normalni ludzie: następnego dnia pożałowała bezmyślności, unieważniła ślub i przeżyła kaca. Biorąc pod uwagę dystans emocjonalny, jaki Oliver zawsze okazuje, jestem pewna, że to on z nas dwojga szczerze chwali nasz wybór.
– Oni nie mówią, że podoba im się ten pomysł, ale nawet po kupnie muszą go jeszcze przetrawić – mówię. – Kupili prawa i już mają kandydata na reżysera. Dzisiaj omawialiśmy możliwą obsadę. Jakaś gruba ryba od efektów specjalnych chce się w to zaangażować.
– Niewiarygodne – mruczy Oliver, przechylając się do przodu i skupiając się całkowicie na mnie. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że właśnie zerknął na moje usta. Ale przecież go znam: kiedy mówię, przesuwa wzrokiem po całej mojej twarzy. Jest doskonałym słuchaczem.
– I jeszcze… będę pomagać w pisaniu scenariusza – oznajmiam, nieco bez tchu, a on szerzej otwiera oczy.
– Lola. Lola, ja nie mogę.
Rozpoczynam powtórne omawianie całego porannego spotkania, zaś Oliver wraca do rozpakowywania najnowszej dostawy komiksów, co jakiś czas zerkając na mnie z tym swoim zaangażowanym, lekkim uśmiechem. Kiedyś wydawało mi się, że z czasem nauczę się czytać jego reakcje i odgadywać myśli, które chodzą mu po głowie – jednak wciąż są dla mnie zamkniętą książką. Mieszkanie na poddaszu, które dzielę z moją przyjaciółką London, leży tylko dwie ulice od księgarni Olivera, ale chociaż widuję go niemal codziennie, wciąż mam wrażenie, że połowę spędzanego razem czasu próbuję odgadnąć intencje, jakie kryją się za jego monosylabicznymi odpowiedziami lub dłuższym uśmiechem. Gdybym bardziej przypominała Harlow, po prostu bym zapytała.
– Cieszysz się, że zobaczysz swoją książkę na ekranie? – pyta Oliver. – Nie rozmawialiśmy o tym, bo wszystko poszło tak szybko. Wiem, że niektórzy autorzy nie są zachwyceni pomysłem adaptacji swoich komiksów.
– Żartujesz? – pytam. Chyba nie mówi poważnie? Jedyna rzecz, którą wolę od komiksów, to filmy oparte na komiksach. – To przytłaczające, ale cudowne.
W tej chwili przypominam sobie, że w skrzynce e-mailowej mam wiadomość z siedemnastoma załącznikami do przeczytania „do wiadomości”. Czuję falę mdłości.
– Ale to trochę jak budowa domu – przyznaję. – Najbardziej chciałabym już przejść do etapu, w którym się wprowadzam, a przeskoczyć wybieranie kafelków, kranów i klamek do drzwi.
– Miejmy tylko nadzieję, że twój bohater nie będzie Batmanem à la George Clooney – mówi.
Unoszę brwi jak najwyżej.
– Jeśli o mnie chodzi, proszę pana, to mogą sclooneyować wszystko,