Zwabiona. Блейк Пирс
nazywał go Scratch dłużej, niż sięgał pamięcią. Chociaż wszyscy nazywali go po imieniu, przezwisko Scratch utkwiło mu w pamięci. Nienawidził swojego dziadka, ale nie potrafił wyrzucić go ze swojej głowy.
Scratch wyciągnął rękę i kilka razy uderzył się w czaszkę, próbując uciszyć głos.
Zabolało i na moment zyskał poczucie spokoju.
Jednak chwilę później dotarł do jego uszu chropawy śmiech dziadka, odbijający się gdzieś tam echem. Teraz przynajmniej brzmiał trochę słabiej.
Spojrzał na zegarek. Było kilka minut po jedenastej. Czy ona dziś wieczorem będzie o czasie? A może pojedzie gdzieś indziej? Nie, to nie było w jej stylu. Obserwował jej ruchy od wielu dni. Zawsze była punktualna, zawsze trzymała się tej samej rutyny.
Gdyby tylko rozumiała, co było stawką. Dziadek ukarałby go, gdyby to spartaczył. Tu chodziło o coś więcej. Czas tego świata dobiegał końca. Spoczywała na nim ogromna odpowiedzialność, która bardzo mu ciążyła.
Gdy daleko na drodze pojawiły się światła samochodu, westchnął z ulgą. To musiała być ona.
Ta wiejska droga prowadziła tylko do kilku domów. O tej porze zwykle nie było tam nikogo, z wyjątkiem kobiety, która zawsze jeździła z pracy prosto do domu, w którym wynajmowała pokój.
Scratch zawrócił samochód tak, aby stał w kierunku przeciwnym do jej samochodu i zatrzymał go pośrodku tej wąskiej żwirowej drogi. Stał na zewnątrz z drżącymi rękami, używając latarki, by zajrzeć pod maskę. Miał nadzieję, że to zadziała.
Serce zabiło mu mocniej, gdy drugi pojazd przejeżdżał obok.
Zatrzymaj się!, błagał w myślach. Proszę, zatrzymaj się!
Wkrótce drugi pojazd zatrzymał się w niewielkiej odległości od niego.
Stłumił uśmiech.
Scratch odwrócił się i spojrzał w stronę świateł. Tak, to był jej mały, podniszczony samochód, tak jak się spodziewał.
Teraz musiał ją po prostu zwabić.
Opuściła okno, a on spojrzał na nią i uśmiechnął się swoim najprzyjemniejszym uśmiechem.
— Chyba tu utknąłem — zawołał.
Na chwilę skierował latarkę na twarz kierowcy. Tak, to zdecydowanie była ona.
Scratch zauważył, że miała uroczą twarz zdradzającą otwartość. Co ważniejsze, była bardzo chuda, co odpowiadało jego celom.
Byłoby szkoda jej to zrobić, ale, jak dziadek zawsze powtarzał, „to dla wyższego dobra”.
To była prawda i Scratch o tym wiedział. Gdyby kobieta mogła tylko zrozumieć, być może sama byłaby skłonna się poświęcić. W końcu poświęcenie było jedną z najwspanialszych cech ludzkiej natury. Powinna być zadowolona, że może być przydatna.
Wiedział, że były to zbyt wysokie oczekiwania. Sytuacja stanie się gwałtowna i chaotyczna jak zawsze.
— O co chodzi? — zapytała kobieta.
Zauważył coś pociągającego w jej sposobie mówienia. Nie wiedział jeszcze, co to było.
— Nie wiem — odparł. — Samochód mi zgasł.
Kobieta wystawiła głowę przez okno. Spojrzał prosto na nią. Jej piegowata twarz otoczona jaskraworudymi, kręconymi włosami była sympatyczna i uśmiechnięta. Nie sprawiała najmniejszego wrażenia wzburzonej z powodu niedogodności, którą on spowodował.
Tylko czy była wystarczająco ufna, by wysiąść z samochodu? Chyba tak, o ile inne kobiety mogły być jakąś wskazówką.
Dziadek zawsze mówił mu, jak okropnie był brzydki i nie potrafił przestać myśleć o sobie w ten sposób. Wiedział, że inni ludzie — zwłaszcza kobiety — uważali jego wygląd za raczej przyjemny dla oka.
Wskazał na otwartą maskę.
— Nie znam się na samochodach — krzyknął do niej.
— Ja też nie — odpowiedziała kobieta.
— No cóż, może razem uda nam się dowiedzieć, co jest nie tak — powiedział. — Czy mogłabyś spróbować?
— Jasne. Tylko nie oczekuj, że będę bardzo skuteczna.
Otworzyła drzwi, wyszła i podeszła do niego. Tak, wszystko szło idealnie. Wywabił ją z samochodu. Czas był nadal najważniejszą kwestią.
— Rzućmy na to okiem — powiedziała, stając obok niego i patrząc na silnik.
Teraz zrozumiał, co mu się podobało w jej głosie.
— Masz ciekawy akcent — zagadnął. — Jesteś Szkotką?
— Irlandką — odrzekła uprzejmie. — Jestem tu zaledwie od dwóch miesięcy, dostałam zieloną kartę, abym mogła pracować u rodziny.
Uśmiechnął się.
— Witamy w Ameryce — powiedział.
— Dzięki. Na razie bardzo mi się tu podoba.
Wskazał na silnik.
— Zaczekaj chwilkę — rzucił. — Jak myślisz, co to jest?
Kobieta pochyliła się, aby się bliżej przyjrzeć. Wtedy zwolnił podpórkę i głośno trzasnął maską o jej głowę.
Z powrotem podparł maskę z nadzieją, że nie będzie musiał jej uderzyć ponownie. Na szczęście była nieprzytomna, a jej twarz i tułów rozciągnęły się bezwładnie na silniku.
Rozejrzał się dookoła. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Nikt nie widział, co się stało.
Aż zadrżał z zachwytu.
Wziął ją w ramiona i zauważył, że jej twarz i przód sukienki były teraz umazane smarem. Była lekka jak piórko. Zaniósł ją do samochodu i położył na tylnym siedzeniu.
Był przekonany, że ta dziewczyna dobrze zaspokoi jego potrzeby.
*
Gdy Meara zaczęła odzyskiwać przytomność, wstrząsnęła nią ogłuszająca fala hałasu. Wydawał się on kakofonią wszelkiego rodzaju dźwięków, jakie mogła sobie wyobrazić. Słychać było gongi, dzwonki, kuranty, odgłosy ptaków i rozmaite melodie, jakby z kilkunastu pozytywek. Wszystkie sprawiały wrażenie umyślnie nieprzyjaznych.
Otworzyła oczy, ale nie zdołała na niczym skupić wzroku. Głowa pękała jej z bólu.
Gdzie jestem?, zastanawiała się.
Czy to było gdzieś w Dublinie? Nie. Zdołała odrobinę poskładać do kupy chronologię wydarzeń. Przyleciała tu dwa miesiące temu i gdy tylko się osiedliła, zaczęła pracować. Na pewno była w Delaware. Z trudem przypomniała sobie, jak zatrzymała się, żeby pomóc mężczyźnie w samochodzie. Potem coś się stało. I było to coś złego…
Co to za miejsce z całym tym okropnym hałasem?
Uświadomiła sobie, że jest niesiona jak dziecko. Usłyszała, jak głos mężczyzny, który ją niósł, przekrzykuje harmider.
— Nie martw się, dotarliśmy na czas.
Jej wzrok zaczął łapać ostrość. Jej pole widzenia wypełniła oszałamiająca liczba zegarów o każdym możliwym rozmiarze, kształcie i różnym stylu. Zobaczyła ogromne, zabytkowe zegary otoczone mniejszymi zegarami — niektóre były z kukułką, inne z małymi defiladami mechanicznych ludzików. Półki były zastawione rozmaitymi, jeszcze mniejszymi zegarami.
Wszystkie