Dom orchidei. Lucinda Riley
która zastępowała na tronie płomiennego Króla Dnia.
Blada skóra Xaviera w świetle księżyca robi się niemal zupełnie biała. Uwielbiam na niego patrzeć. Jest taki wyjątkowy. Podczas gdy ja jestem istotą dnia – słońca – z moją śniadą cerą i ciemnymi oczami, on jest stworzeniem nocy, dzieckiem księżyca.
Jego drapieżne, orle rysy twarzy odziedziczone po matce Rosjance nie są klasycznie piękne. Ma zbyt długi nos, a oczy – tak niebieskie, że aż zimne – wydają się za blisko osadzone. Pobrużdżone czoło jest wysokie, a gęste włosy przypominają w dotyku sztywną słomę. Jedynie usta ma idealne, pełne i dziewczęce; są jak miękkie różowe poduszki, za którymi kryją się duże, białe zdrowe zęby.
Jego ciało jest nieproporcjonalne: szczudłowate nogi dźwigają zbyt krótki tors, a długie ramiona i smukłe palce wyglądają, jakby przypięto je do niewłaściwego ciała. Jest wyższy ode mnie o jakieś trzydzieści centymetrów. Nie ma ani grama tłuszczu i jestem pewna, że pozostanie taki do końca życia. Nieczysta energia, która nie opuszcza go nawet we śnie, sprawiając, że miota się na łóżku i krzyczy na wyimaginowanych wrogów, spala wszędzie dodatkowe kilogramy.
Kocham każdy milimetr jego ciała i duszy od dnia, kiedy na Konkursie Muzycznym imienia Czajkowskiego w Moskwie usłyszałam w jego wykonaniu Sonatę fortepianową B-dur Schuberta.
Wygrałam.
On był drugi.
Patrzę na tę ukochaną twarz. Znam ją tak dobrze, a mimo to wciąż mnie fascynuje: jest w niej tak wiele nieodkrytych głębin. Jestem znacznie mniej skomplikowana. Ludzie twierdzą, że potrafię doskonale grać na fortepianie. To dla mnie zupełnie naturalne. Po zejściu ze sceny staję się zwykłym człowiekiem. Tymczasem Xavier nie rozstaje się ze swoją muzyką i bezustannie zastanawia się, jak udoskonalić kolejny utwór.
Wierzę, że gdyby ze wszystkich fortepianów na świecie ułożono ogromny stos, Xavier bez wahania rzuciłby się w ogień.
Śmialiśmy się z tego, że z nas dwojga to właśnie ja jestem sławna. Wiemy jednak, że wyglądam na scenie dużo lepiej niż on i że jestem bardziej fotogeniczna… jestem „dziewczyną”, a co za tym idzie, bardziej chodliwym towarem.
Ale to on jest geniuszem; potrafi zagrać Etiudy Chopina i przemycić do nich odrobinę magii, maleńką iskrę, która sprawi, że będzie to wyłącznie jego utwór. Pewnego dnia świat to doceni. Z radością zajmę wówczas drugie miejsce.
Jestem pewna, że to właśnie jemu zawdzięczam swoje sukcesy.
Uwielbiam go.
Jest moim fortepianem. Moim ogniskiem. Gdyby go nie było, sama ochoczo rzuciłabym się w płomienie.
6
Twarz Julii była mokra od łez. Teraz, kiedy postanowiła wrócić wspomnieniami do tamtych dni, wiedziała, że będzie ich jeszcze więcej.
– Xavier. – Po raz pierwszy od dawna wymówiła na głos jego imię. – Xavier, Xavier… – Raz za razem powtarzała to jedno słowo, wiedząc, że na pewno usłyszy je w rozmowie z gosposią i agentem. Chciała nauczyć się panować nad emocjami, gdy inni będą o nim mówić.
Poszła na górę, żeby wziąć prysznic. Usiadła na brzegu wanny i przygotowała się do wybrania numerów, które zwrócą ją światu.
Agnes, gospodyni domowa, nie odebrała telefonu i Julia odetchnęła z ulgą jak skazaniec, który w ostatniej chwili dowiaduje się, że wyrok śmierci został zawieszony. Zostawiła wiadomość i poprosiła gosposię, żeby oddzwoniła.
Następny był jej agent Olav. Sprawdziła godzinę na wyświetlaczu – dochodziła dziesiąta trzydzieści. O tej porze Olav mógł być dosłownie wszędzie; miał biura w Nowym Jorku, Londynie i Paryżu. Wybierając jego numer, miała nadzieję, że połączy się z pocztą głosową, jednak Olav zawsze odbierał telefony, nawet jeśli budziła go w środku nocy.
Usłyszała znajomy dźwięk i zdenerwowana wstrzymała oddech. Olav odezwał się po trzech sygnałach.
– Julia, skarbie! Cudownie, że dzwonisz! W końcu – dodał uszczypliwie.
– Gdzie jesteś? – spytała.
– W Nowym Jorku – rzucił. – Jeden z moich klientów grał dziś z New York Symphony Orchestra w Carnegie. Chryste, jakie to było przeciętne. Nieważne, porozmawiajmy lepiej o tobie. Na moim biurku leży setka e-maili; ludzie z Mediolanu, Paryża i Londynu domagają się twoich koncertów. Powiedziałem im, że jesteś na urlopie naukowym, ale, Julio, skarbie, oni nie będą prosić wiecznie.
– Wiem, Olavie – odparła przepraszająco.
– Ci ludzie planują wszystko z półtorarocznym, nawet dwuletnim wyprzedzeniem. Jeśli wkrótce nie zgodzimy się na angaż, miną kolejne trzy lata, zanim wrócisz na scenę. Wiesz już, kiedy będziesz gotowa powiedzieć „tak”?
Mimo iż Julia była wdzięczna agentowi, że zamiast rozczulać się nad nią przeszedł do tego, co lubił najbardziej, czyli interesów, nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć.
– Nie. Szczerze mówiąc, niewiele o tym myślałam.
– Masz tam dostęp do Internetu, skarbie? Prześlę ci zaproszenia, przejrzysz je i zdecydujesz, co z nimi zrobić.
– Nie, nie mam. Zresztą zostawiłam laptop w domu, we Francji.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– Wciąż jesteś w Norfolku? – spytał.
– Tak.
– W takim razie, kochana, mam lepszy pomysł. W przyszłym tygodniu lecę do Londynu. Możemy się umówić na lunch w Claridge’s. Dam ci je osobiście.
Chwilę później usłyszała, jak przewraca kartki.
– Co powiesz na przyszły czwartek? – zapytał w końcu. – Dostaniesz też wszystkie czeki z ostatnich kilku miesięcy. Tak jak ci przedstawiłem, to dość znacząca suma. Nie zdeponowałem ich w banku, bo nie wiedziałem, co zdecydujesz zrobić z waszym wspólnym kontem.
– Tak. – Julia przełknęła z trudem. – Przyszły czwartek mi pasuje.
– Świetnie! Dobrze będzie cię zobaczyć, skarbie. A teraz wybacz, w Nowym Jorku jest wpół do piątej rano, jutro wylatuję do Tokio, więc sama rozumiesz, że muszę się trochę zdrzemnąć. Spotkamy się w południe przy barze w hotelowej restauracji. Do zobaczenia, skarbie. Nie mogę się doczekać.
Połączenie zostało przerwane.
Julia odetchnęła z ulgą. Pierwsze koty za płoty, pomyślała. Wiedziała, że w każdej chwili może odwołać czwartkowe spotkanie, ale jej świeżo rozbudzony optymizm nie pozwalał tak po prostu odmówić Olavowi. Poza tym musiała być rozsądna. Żyła z pieniędzy za wynajem domu, które w ciągu ośmiu lat zgromadziła na koncie w Anglii. Ostatnim razem, gdy sprawdzała stan konta – mniej więcej miesiąc temu – zostało na nim zaledwie kilkaset funtów. Nie mogła zdobyć się na rozmowę z francuskim bankiem, gdzie razem z Xavierem mieli wspólne konto, na które wpływała większość jej zarobków. Przerażały ją formularze, które będzie zmuszona wypełnić, by stać się jedyną właścicielką konta. Wciąż jeszcze nie mogła pogodzić się z tym, że Xavier odszedł.
Wiedziała, że musi wrócić do Francji i uporządkować własne życie. Ale rozmowa przez telefon to jedno, a fizyczne zmierzenie się z rzeczywistością to coś zupełnie innego.
Nie chcąc zaprzepaścić postępów, które poczyniła od rana – wszystko po kolei – postanowiła, że wybierze się na spacer. Wkładała kurtkę,