Dom orchidei. Lucinda Riley

Dom orchidei - Lucinda Riley


Скачать книгу
spodziewała. Usiadła przy stole i westchnęła. Pomyślała o swojej przytulnej, dobrze zaopatrzonej kuchni, smakowitym zapachu pieczeni, który wypełniał cały dom, i piskliwych, słodkich głosikach dzieci… sercu jej domu i życia.

      Różnica między jej kuchnią a tym ponurym małym pomieszczeniem była uderzająca. Stanowiła swoisty obraz obecnego życia jej młodszej siostry: życie Julii, podobnie jak jej serce, zostało złamane.

      Odgłosy kroków na skrzypiących drewnianych schodach kazały Alicii przygotować się na spotkanie. Podniosła wzrok, kiedy Julia stanęła w kuchennych drzwiach, i jak zawsze zaskoczyła ją uroda siostry; podczas gdy Alicia była blondynką o jasnej karnacji, Julia przywodziła na myśl egzotyczną piękność o jedwabiście gładkiej śniadej skórze. Jej śliczną twarz okalała gęsta grzywa mahoniowych włosów, a fakt, że ostatnio straciła na wadze, jeszcze bardziej podkreślał jej migdałowe oczy koloru bursztynu i wysokie kości policzkowe.

      Julia była ubrana niestosownie do styczniowej pogody. Miała na sobie jeden z nielicznych swoich strojów: czerwoną kamizelkę bogato zdobioną kolorowymi nićmi i parę obszernych, czarnych bawełnianych spodni, które skutecznie maskowały jej chude nogi. Alicia niemal natychmiast zauważyła gęsią skórkę na nagich ramionach siostry. Wstała od stołu i zamknęła milczącą siostrę w czułym uścisku.

      – Kochanie – szepnęła – zmarzłaś. Powinnaś wyjść i kupić sobie coś ciepłego. A może chcesz, żebym przywiozła ci kilka swoich swetrów?

      – Nic mi nie jest – odparła Julia, obojętnie wzruszając ramionami. – Kawy?

      – Masz mało mleka; zajrzałam do lodówki.

      – To nic, wypiję czarną. – Julia podeszła do zlewu, napełniła czajnik i włączyła go.

      – Co u ciebie? – spytała Alicia.

      – W porządku – odparła Julia, zdejmując z półki dwa kubki na kawę.

      Alicia się skrzywiła. „W porządku” było szablonową odpowiedzią Julii. Udzielała jej za każdym razem, gdy chciała uniknąć dociekliwych pytań.

      – Spotkałaś się z kimś w tym tygodniu?

      – Nie, niezupełnie – rzuciła Julia.

      – Kochanie, jesteś pewna, że nie chcesz pomieszkać z nami przez jakiś czas? Nie mogę znieść myśli, że jesteś tu zupełnie sama.

      – Dzięki za troskę, ale powiedziałam już, że nic mi nie jest – odparła chłodno Julia.

      Alicia westchnęła poirytowana.

      – Julio, nie wyglądasz dobrze. Znowu schudłaś. Czy ty w ogóle coś jesz?

      – Oczywiście, że jem. Nalać ci kawy czy nie?

      – Nie, dzięki.

      – Jak chcesz.

      Julia schowała butelkę mleka z powrotem do lodówki. Kiedy się odwróciła, jej bursztynowe oczy błysnęły wściekle.

      – Posłuchaj, wiem, że się martwisz. Ale naprawdę, Alicio, nie jestem jednym z twoich dzieci i nie potrzebuję niańki. Lubię być sama.

      – W porządku – rzuciła radośnie Alicia, próbując załagodzić rosnące napięcie. – Ale lepiej zarzuć coś na siebie. Wychodzimy.

      – Mam na dziś inne plany – odparła Julia.

      – Więc lepiej je odwołaj. Potrzebuję twojej pomocy.

      – To znaczy?

      – W przyszłym tygodniu są urodziny taty. Trzeba kupić mu prezent.

      – I chcesz mi powiedzieć, że potrzebujesz mojej pomocy?

      – To jego sześćdziesiąte piąte urodziny. W tym dniu przejdzie na emeryturę.

      – Wiem o tym. To także mój ojciec.

      Alicia robiła, co mogła, by zachować spokój.

      – W południe, w Wharton Park, organizowana jest wyprzedaż. Pomyślałam, że mogłybyśmy tam wpaść i rozejrzeć się za czymś dla taty.

      – Sprzedają Wharton Park? – Julia wydawała się zaintrygowana.

      – Tak, nie wiedziałaś?

      Julia przygarbiła się, jakby ktoś spuścił z niej całe powietrze.

      – Nie, nie wiedziałam. Dlaczego to robią?

      – Pewnie chodzi o to co zawsze: podatek spadkowy. Słyszałam, że obecny właściciel sprzedaje go jakiemuś mieszczuchowi; podobno facet ma więcej pieniędzy niż rozumu. Żadna współczesna rodzina nie dałaby rady utrzymać takiej posiadłości. Poza tym ostatni lord Wharton zostawił ją w opłakanym stanie. Trzeba będzie fortuny, żeby ją odrestaurować.

      – Jakie to smutne – szepnęła Julia.

      – Wiem – przyznała Alicia, ucieszona, że coś jednak wzbudziło zainteresowanie siostry. – To była znaczna część naszego dzieciństwa, zwłaszcza twojego. Dlatego pomyślałam, że mogłybyśmy kupić coś na wyprzedaży, jakąś pamiątkę dla taty. Prawdopodobnie wystawią na aukcję same śmieci, a wszystko, co ma jakąś wartość, trafi do Sotheby’s, ale nigdy nic nie wiadomo.

      O dziwo, Julia nie potrzebowała dalszej zachęty i ochoczo skinęła głową.

      – W porządku – rzuciła. – Wezmę tylko kurtkę.

      Pięć minut później Alicia wyjechała na wąską główną ulicę uroczej nadbrzeżnej wioski Blakeney. Skręciła w lewo, kierując się na wschód, skąd już tylko kwadrans dzielił ją od Wharton Park.

      – Wharton Park… – mruknęła pod nosem Julia.

      *

      Ze wszystkich wspomnień z dzieciństwa najbardziej żywe były chwile, gdy odwiedzała dziadka Billa w jego szklarni. Zapamiętała przytłaczający zapach egzotycznych kwiatów, jego cierpliwość, gdy opowiadał o wyjątkowych roślinach i miejscach, z których pochodziły. Jego ojciec i dziadek pracowali w ogrodach rodziny Crawford, właścicieli Wharton Park, rozległego majątku ziemskiego o powierzchni czterystu hektarów urodzajnej gleby.

      Jej dziadkowie mieszkali w przytulnej chatce, w tętniącym życiem zakątku Wharton Park, podobnie jak inni pracownicy majątku: ludzie, którzy dbali o ziemię, dom i rodzinę Crawfordów. To tam przyszła na świat i wychowywała się matka Julii i Alicii, Jasmine.

      Ich babka Elsie była wymarzoną babcią, nawet jeśli bywała ekscentryczna. Jej ramiona były zawsze otwarte, a kolacje, które gotowała wieczorami na kuchennym piecu, smakowały wybornie.

      Za każdym razem, gdy wracała myślami do chwil spędzonych w Wharton Park, Julia widziała błękitne niebo i soczyste kolory kwiatów rozkwitających w letnim słońcu. Niegdyś Wharton Park słynął z kolekcji orchidei. Aż dziw pomyśleć, że te pochodzące z tropików małe kruche kwiaty tak wspaniale czuły się na chłodnej północnej półkuli, pośród równin Norfolku.

      *

      Jako dziecko Julia czekała cały rok, by latem odwiedzić Wharton Park. Spokój i ciepło szklarni – wybudowanych w zakątku ogrodu warzywnego i osłoniętych przed okrutnymi wiatrami, które wiały zimą od Morza Północnego – pozostawały w jej pamięci przez cały rok. To właśnie one i rodzinna atmosfera domu dziadków sprawiły, że odnalazła w tym miejscu spokój. W Wharton Park nic się nie zmieniało. Nie było tam budzików ani rozkładów zajęć; ludzie żyli zgodnie z naturą.

      Pamiętała stojące w kącie szklarni stare dziadkowe radio, które od świtu do zmierzchu nadawało muzykę klasyczną.

      „Kwiaty kochają muzykę”, powtarzał dziadek Bill, pielęgnując


Скачать книгу