Siostra Słońca. Lucinda Riley
Witaj w zwyczajnym świecie, Elektro. – Mariam uśmiechnęła się. – Zaraz pojedziemy.
Dwadzieścia minut później siedziałyśmy przy stoliku w knajpce, w której niegdyś pracowałam. Nie był najlepszy, wciśnięty pomiędzy dwa inne, i słyszałam każde słowo gości siedzących obok. Popatrywałam na George’a, który dziesięć lat temu dał mi pracę kelnerki. Stał za barem, ale ani razu na mnie nie spojrzał.
– I jak to jest stać się znowu niewidzialną? – spytała Mariam, kiedy zamówiłam pół karafki białego wina stołowego.
– Sama nie wiem. Dziwnie, to pewne.
– Ale swobodniej?
– O tak, to znaczy fajnie było iść ulicą, nie zwracając niczyjej uwagi, ale jak we wszystkim: są plusy i minusy, prawda?
– Oczywiście, wyobrażam sobie jednak, że nawet kiedy nie byłaś jeszcze sławna, ludzie gapili się na ciebie.
– Może i tak, ale nigdy nie wiedziałam, czy to życzliwe spojrzenia, bo… no wiesz… przypominam trochę czarną żyrafę!
– Domyślam się, że patrzyli na ciebie, bo jesteś piękna, Elektro. Podczas gdy ja, zwłaszcza po tym, co się stało jedenastego września, gdziekolwiek się pojawię, jestem traktowana nieufnie. Wiesz, że niby każdy muzułmanin to terrorysta. – Uśmiechnęła się smutno, popijając wodę.
– Na pewno to dla ciebie trudne.
– Tak. Pod każdą władzą polityczną czy religijną zwyczajni ludzie chcą tylko spokojnie żyć. Przykre, że zwykle jestem zaszufladkowana z powodu stroju, jeszcze zanim się odezwę.
– Czy nigdy nie chodzisz bez tego?
– Nie. Choć ojciec mówił, żebym zdjęła hidżab, kiedy szukałam pracy. Obawiał się, że chusta zmniejsza moje szanse.
– Może powinnaś kiedyś spróbować, stać się kimś innym na kilka godzin, jak ja dziś wieczorem. Dla ciebie też może to być wyzwalające doświadczenie.
– Niewykluczone, ale dobrze mi tak, jak jest. Zamówimy coś?
Mariam zabrała się do tego znów po francusku.
– Masz tyle ukrytych umiejętności – zażartowałam. – Gdzie nauczyłaś się tak dobrze francuskiego?
– W szkole, a potem przypomniałam sobie ten język, pracując dla Bardina. W świecie wielkiej mody to konieczność. Poza tym mam chyba dobre ucho do języków. Zauważyłam na przykład, że zmienia ci się głos, kiedy mówisz po francusku, a nie po angielsku. Stajesz się jakby całkiem inną osobą.
– Co masz na myśli? – Zjeżyłam się.
– Nic złego – rzuciła pospiesznie. – Jak mówisz po angielsku, wydajesz się bardziej na luzie… możliwe, że przez lekko amerykański akcent. Kiedy używasz francuskiego, brzmi to… jakoś poważniej.
– Moje siostry pękałyby ze śmiechu, gdyby to słyszały – stwierdziłam z wymuszonym uśmiechem.
Nad moules marinières ze świeżą bagietką, które umieją piec tylko Francuzi, zachęcałam Mariam, by opowiadała mi o swojej rodzinie. Najwyraźniej uwielbiała braci i siostry, a ja zazdrościłam jej tej miłości widocznej w oczach.
– Trudno mi uwierzyć, że moja młodsza siostra wychodzi w przyszłym roku za mąż. Mnie rodzice nazywają starą panną. – Uśmiechnęła się, kiedy obie wsuwałyśmy zamówioną na deser tarte Tatin. Zdecydowałam, że rano spalę tę odrobinę dodatkowych kalorii w hotelowej siłowni.
– Myślisz, że kiedyś wyjdziesz za mąż? – spytałam.
– Nie wiem. Na razie na pewno nie jestem na to gotowa. Albo może nie trafiłam jeszcze na tego swojego „jedynego”. A jeśli mogę cię spytać… Byłaś kiedyś zakochana?
Dla odmiany nie miałam nic przeciwko poruszeniu tego tematu. Tego wieczoru byłyśmy tylko dwiema koleżankami na kolacji i plotkach.
– O tak. I nie sądzę, że chciałabym coś takiego powtórzyć.
– Źle się skończyło?
– Jasne. Złamał mi serce. Kompletnie mnie to rozwaliło, ale w końcu zdarza się, że człowiek wpadnie w gówno, no nie?
– Pojawi się ktoś inny, Elektro, wiem to na pewno.
– Mówisz całkiem jak moja siostra Tiggy. Jest bardzo uduchowioną osobą i stale coś przepowiada.
– No i może ma rację… i ja też. Każdy ma kogoś sobie przeznaczonego, naprawdę w to wierzę.
– Pytanie jednak, czy kiedykolwiek tę osobę znajdziemy? Wiesz, świat jest wielki.
– Fakt – zgodziła się Mariam, po czym stłumiła ziewnięcie. – Wybacz, ostatniej nocy nie spałam dobrze. Jak zwykle źle znoszę zmianę czasu.
– Zaraz zapłacę. – Skinęłam na kelnera, by podszedł. Całkiem mnie zignorował. – Jacy oni potrafią być niegrzeczni – mruknęłam, kiedy po pięciu minutach nadal nie było z jego strony reakcji.
– Jest zajęty, Elektro, podejdzie, jak znajdzie chwilę. Wiesz, cierpliwość to piękna cecha.
– I zawsze mi jej brakowało – przyznałam cicho, starając się opanować złość.
Wreszcie, gdy kelner zdecydował się zaszczycić nas swoją obecnością, mogłyśmy wyjść z restauracji.
– Dziś wieczorem przekonałam się, że nie znosisz, jak ludzie cię ignorują – powiedziała Mariam.
– Święta racja. W rodzinie, gdzie było nas sześć sióstr, trzeba było się mocno drzeć, żeby ktoś cię zauważył. I ja to robiłam. – Zaśmiałam się.
– Spróbujmy złapać taksówkę do hotelu…
Nie dosłyszałam, co mówi, bo moją uwagę zwrócił mężczyzna siedzący samotnie przy jednym ze stolików na zewnątrz. Popijał koniak.
– O mój Boże… – szepnęłam.
– Co się stało?
– Patrz na tego faceta. Znam go. Pracuje dla mojej rodziny.
Podeszłam i stanęłam dosłownie nad nim, aż wreszcie uniósł wzrok.
– Christian?
Gapił się na mnie. W jego twarzy widać było zmieszanie.
– Pardon, mademoiselle, czy my się znamy? – spytał po francusku.
Nachyliłam się, by szepnąć mu do ucha:
– Jasne, idioto! Przecież to ja, Elektra!
– Mon dieu! Rzeczywiście, to ty! A ja…
– Cicho! Przebrałam się, żeby nikt mnie nie poznał!
– Wspaniały kostium, ale teraz już cię poznaję.
Przypomniałam sobie o stojącej za nami Mariam.
– Mariam, to Christian, jest… No, chyba najłatwiej powiedzieć członkiem rodziny. – Uśmiechnęłam się do niego. – Będziemy przeszkadzać, jeśli przysiądziemy się na drinka? Co za przypadek, że się tu spotykamy!
– Jeśli pozwolisz, wrócę już do hotelu – powiedziała Mariam. – Inaczej zasnę tu na stojąco. Miło cię poznać, Christianie. Bonne soirée. – Skinęła nam głową, odwróciła się i znikła w tłumie na ruchliwej uliczce Montmartre’u.
– Mogę się przysiąść? – spytałam.
– Oczywiście, proszę, siadaj. Zamówię ci koniak.
Obserwowałam,