Siostra Słońca. Lucinda Riley
No tak. – Skinęłam głową, czując wyraźnie, że kłamie. – Wiesz, kiedy pierwszy raz tu przyjechałam, mama znalazła mi miejsce, gdzie mogłam mieszkać. To było niedaleko stąd. Pracowałam w tej knajpce. Wydaje się, że to było wieki temu.
– To prawda, minęło prawie dziesięć lat. O, jest twój koniak. Santé.
– Santé. – Uniosłam kieliszek w toaście i oboje wypiliśmy po sporym łyku.
– A ja mogę spytać, co robisz w przebraniu na ulicach Montmartre’u?
– Mariam, którą właśnie poznałeś, to moja asystentka. Narzekałam, że nigdzie nie mogę pójść, żeby mnie nie rozpoznano. Ubrała mnie więc w to wszystko i poszłyśmy razem na kolację.
– I co, fajnie jest udawać kogoś innego?
– Jeśli mam być szczera, to nie jestem pewna. Oczywiście są jakieś plusy. Gdybym nie była przebrana, nie moglibyśmy sobie tak tu spokojnie siedzieć i gadać. Zaraz ktoś by mnie zaczepił. Ale irytujące jest to, jak ludzie cię ignorują.
– No tak, pewnie. – Christian pociągnął kolejny łyk koniaku. – A w ogóle jak się masz?
– Dobrze. – Wzruszyłam ramionami. – Lepiej powiedz, co u Mariny? I u Claudii?
– Wszystko w porządku. Są w dobrej formie.
– Często zastanawiam się, czym wypełniają sobie czas, kiedy nas już nie ma i odszedł Pa Salt.
– Tym bym się nie martwił, Elektro. Są stale czymś zajęte.
– A ty?
– Zawsze jest mnóstwo do zrobienia w posiadłości i rzadko zdarza się miesiąc, żeby nie wpadła któraś z twoich sióstr. Teraz w Atlantis jest Ally ze swoim ślicznym synkiem, Bearem.
– Pewnie mama jest w siódmym niebie.
– O, tak! – Christian uśmiechnął się do mnie, co było rzadkie. – To pierwszy reprezentant nowego pokolenia. Marina znów czuje się potrzebna. Aż miło patrzeć, jaka jest szczęśliwa.
– A jak się ma Bear? Mój siostrzeniec – dodałam zaskoczona tym słowem w swoich ustach.
– Jest idealny, jak wszystkie niemowlaki.
– Płacze, krzyczy czasem? – drążyłam.
Christian był w gruncie rzeczy moim – i moich sióstr – pracownikiem, jednak tego wieczoru okazywany mi przez niego szacunek trochę mnie wkurzał.
– Czasami tak, ale które dziecko tego nie robi?
– Pamiętasz czasy, kiedy mieszkałam w domu?
– Oczywiście.
– To znaczy jak byłam niemowlakiem?
– Wtedy miałem tylko dziewięć lat, Elektro.
O! Czyli Christian musi mieć jakieś trzydzieści pięć lat…
– Ale jestem pewna, że pamiętam, jak stałeś za sterem łodzi, kiedy byłam całkiem mała.
– Tak, ale zawsze był przy mnie twój ojciec. Musiałem nabrać wprawy, zanim pozwolił mi nią sterować samemu.
– O Boże… – Uniosłam dłoń do ust, kiedy zaczęły wracać wspomnienia. – Pamiętasz, jak miałam jakieś trzynaście lat i uciekłam ze szkoły do Atlantis? A Pa Salt kazał mi wracać i przynajmniej spróbować tam wytrzymać? Tak bardzo nie chciałam tam jechać, że wyskoczyłam z łodzi na środku Jeziora Genewskiego i próbowałam dopłynąć do brzegu.
Ciepłe spojrzenie ciemnych oczu Christiana powiedziało mi, że pamięta.
– Jak mógłbym zapomnieć? O mało nie utonęłaś, bo nie pomyślałaś, żeby najpierw zrzucić płaszcz, i poszłaś pod wodę. Przez jakiś czas nie mogłem cię znaleźć… – Pokręcił głową. – To była jedna z najgorszych chwil w moim życiu. Gdybym nie zdołał cię wyciągnąć…
– Pa Salt strasznie by się zezłościł, to pewne. – Starałam się rozładować atmosferę, bo Christian wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać.
– Nigdy bym sobie nie wybaczył, Elektro.
– Ale przynajmniej tamten mój numer częściowo zadziałał. Pa pozwolił mi zostać w domu jeszcze kilka dni.
– No tak.
– Jak długo będziesz w Paryżu? – spytałam.
– Jutro wyjeżdżam, a ty?
– W niedzielę wieczorem. Zmieniłam dzień wylotu dziś po południu, ale pewien facet wystawił mnie do wiatru. – Wzruszyłam ramionami.
– Więc powinnaś pojechać ze mną do Atlantis i zobaczyć siostrzeńca. Jestem samochodem, mogę cię zabrać. Wszyscy bardzo by się ucieszyli twoją wizytą.
– Myślisz? – Pokręciłam głową. – Nie sądzę.
– Dlaczego? Marina i Claudia stale o tobie mówią. Mają album z wycinkami ze wszystkich twoich sesji.
– Naprawdę? To miło. Może… innym razem.
– Jeśli zmieniłabyś zdanie, znasz mój numer.
– No pewnie. – Uśmiechnęłam się. – Jest zapisany w mojej pamięci na zawsze. Kiedy zaczynały się kłopoty w szkole, wiedziałam, że przybędziesz mi na ratunek.
– Muszę się pomału zbierać. Wyjeżdżam z samego rana. – Christian dał znak kelnerce, że chce zapłacić.
– Gdzie się zatrzymałeś? – spytałam.
– W tym samym budynku, w którym kiedyś mieszkałaś. Należy do przyjaciółki Mariny.
– Naprawdę? Nie wiedziałam.
Wróciło ulotne wspomnienie mojej paryskiej gospodyni – wiekowej pani, której twarz naznaczyły papierosy, absynt i upływ czasu.
– W każdym razie – Christian wstał – gdybyś zmieniła zdanie, daj mi znać. Wyjeżdżam o siódmej rano. A teraz pozwól, że zawołam ci taksówkę.
Kiedy szliśmy, było mi przyjemnie, że Christian jest przynajmniej mojego wzrostu. Był też w niesamowitej formie. Pod białą koszulą odznaczał się rzeźbiony tors. Gdy zatrzymał taksówkę, z jakiegoś idiotycznego powodu znów poczułam to co zawsze, kiedy zostawiał mnie w szkole i odjeżdżał, a ja tak strasznie żałowałam, że nie zabiera mnie z sobą.
– A ty gdzie się zatrzymałaś, Elektro?
– W Ritzu – powiedziałam, wsiadając do tyłu samochodu.
– Miło było cię zobaczyć. Uważaj na siebie, dobrze?
– Jasne! – zawołałam, kiedy taksówka szybko ruszała.
Kładąc się do łóżka pół godziny później, zdałam sobie nagle sprawę, że od popołudnia z Maxime’em nie wciągnęłam nawet jednej kreski, i to bardzo poprawiło mi humor.
*
Następnego dnia, o zgrozo, obudziłam się o piątej nad ranem i choć wzięłam pigułkę nasenną, mój umysł za nic nie chciał się wyłączyć. Leżałam więc, myśląc o perspektywie jałowego weekendu w Paryżu, a jednocześnie przerzucając listę telefonów na komórce, żeby znaleźć jakichś znajomych, którzy dotrzymaliby mi towarzystwa. Uświadomiłam sobie, że właściwie nie mam ochoty zobaczyć się z żadnym z nich, bo znów musiałabym się zmusić do bycia Elektrą supermodelką, a marzyła mi się od tego przerwa.
Tylko że niekoniecznie spędzona samotnie, przemknęło mi przez głowę, gdy obserwowałam świecące cyferki na zegarze