Ukraina. Przewodnik historyczny. Sławomir Koper

Ukraina. Przewodnik historyczny - Sławomir Koper


Скачать книгу
Zygmunta Łempickiego […] nie zarzuci mi przesady. A […] winniśmy złożyć hołd arcylwowskiej postaci, zbliżonej do batiara, jaką był śp. profesor Kazimierz Bartel, wielki »ktoś«, uczony, mąż stanu, patriota… Kawał batiara tkwi w samym mieście, w całej jego fizycznej i moralnej strukturze. Wzniesienia i zapadłości, egzaltacja i przyziemność, balsamiczne wonie i pełtewski cuch. Przejrzysty włoski renesans […] równie bogaty barok, a obok wiedeńska secesja i koszarowa tandeta” [34].

      Symbolem lwowskich batiarów stali się Szczepcio i Tońcio – gwiazdy największego przeboju Polskiego Radia przed wybuchem II wojny światowej – programu Na wesołej lwowskiej fali. Szczepko – niedoszły inżynier (Kazimierz Wajda), Tońko – adwokat lwowski (Henryk Vogelfänger). Pierwszy urodzony i wychowany w dzielnicy gródeckiej, drugi – na Łyczakowie, znali wybornie lwowski bałak – język ulicy i przedmieścia. Na antenie prezentowali odmienne charaktery. Szczepko to pewny siebie, wszystkowiedzący cwaniak, a Tońko potulny osobnik („durnowaty pomidor”), wiecznie zadziwiony „erudycją” przyjaciela. Wspaniały duet naiwniaka i mądrali, reporterów rodzinnego miasta i bardów jego folkloru.

      Łączyła ich dobroć, tkliwość, gołębie serce – serce batiara. W latach trzydziestych wystąpili w dwóch filmach w reżyserii Michała Waszyńskiego: Włóczęgi i Będzie lepiej (kilkakrotnie emitowanych w ostatnich latach), niestety, taśmy z trzecim filmem (niedokończonym) Serce batiara spłonęły we wrześniu 1939 roku. Z Włóczęgów pochodzi słynna piosenka Tylko we Lwowie z tekstem Emanuela Schlechtera i muzyką Henryka Warsa:

      Niech inni sy jadą, dzie mogą, dzie chcą,

      Do Widnia, Paryża, Londynu,

      A ja si zy Lwowa ni ruszym za próg!

      Ta mamciu, ta skarz mnie Bóg!

      Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze, jak tu?

      Tylko we Lwowie!

      Gdzie pieśnią cię budzą i tulą do snu?

      Tylko we Lwowie!

      Czy bogacz, czy dziad jest tam za «pan brat»

      I każdy ma uśmiech na twarzy!…

      A panny to ma, słodziutkie, ten gród,

      Jak sok, czekolada i miód!

      Więc gdybym miał kiedyś urodzić się znów -

      Tylko we Lwowie!

      Bo ni ma gadania i co chcesz, to mów -

      Ni ma jak Lwów!

      Możliwe, że więcej ładniejszych jest miast,

      Lecz Lwów jest jedyny na świecie!

      I z niego wyjechać, ta gdzież ja bym mógł!

      Ta mamciu, ta skarz mnie Bóg!

      Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze, jak tu?

      Tylko we Lwowie!

      Gdzie pieśnią cię budzą i tulą do snu?

      Tylko we Lwowie!

      Czy bogacz, czy dziad jest tam za «pan brat»

      I każdy ma uśmiech na twarzy!…

      A panny to ma, słodziutkie, ten gród,

      Jak sok, czekolada i miód [35].

      Szczepcio i Tońcio nie byli jedynymi gwiazdami programu, zasłużoną sławą cieszyli się: radca Strońć (Wilhelm Korabiowski) i jego synek Marcelek (Ada Sadowska), humor żydowski reprezentowała para Aprikosenkranz i Untenbaum (Mieczysław Monderer i Adolf Fleischen). Teksty dostarczał Wiktor Budzyński, główny animator audycji, piszący monologi, skecze i piosenki (z wyjątkiem dialogów batiarów). Audycję nadawano początkowo raz w miesiącu, w niedzielę, w godzinach wieczornych, potem program skrócono do pół godziny, ale za to lwowiacy pojawiali się raz w tygodniu. Słuchało ich regularnie około sześciu milionów słuchaczy, ulice Polski wyludniały się na czas audycji! Kiedy w 1934 roku zespół ruszył w trasę po kraju z programem scenicznym, z miejsca wyprzedano wszystkie bilety. Bo czy można nie zachwycać się obietnicami radcy Strońcia składanymi synowi:

      „Bondź, Marcelku, posłuszny, to tatu ci weźmie zy sobu pod cukierni Zaleskiego na Akademicku ulicy, aby ta sy móg zubaczyć, jak ludzi lody jedzy!” [36] Lwowska fala spopularyzowała w Polsce gwarę miasta, która sama w sobie była sprawą bez precedensu. W żadnym innym dużym mieście Rzeczypospolitej większość ludności nie mówiła gwarą, może nie tak ortodoksyjną jak Szczepcio i Tońcio, ale jednak. We Lwowie specyficznego języka używali niemal wszyscy, od mecenasa do ulicznego sprzedawcy gazet. Urzędnik magistratu wolał jajecznicę z „trembulką” (szczypiorkiem), zagryzając „chlibem”, pił „halbę” (kufel) piwa, a jak miał wolny czas i nastrój, to zamawiał „sztyry halby”. Do tego dochodziła jeszcze specyficzna gramatyka („dzieci poszli do szkoły”) oraz kompletna zamiana znaczenia niektórych czasowników („te rękawiczki słychać benzyną”). Jak do sprzedaży weszły papierosy „Płaskie” (produkowano je jeszcze w czasach PRL), to we Lwowie mówiono na nie natychmiast „przideptane”. Nie mniej ważne okazały się pozostałości półtora wieku panowania Habsburgów. Prawdziwy lwowianin – od profesora do „szymona” (dozorcy), miał w mieszkaniu „nakastlik” (stolik nocny) i „trymutkę” (szafkę z szufladami), do śniadania lubił zjeść „bałabuch” (bułkę), w szkole chodził na „hinter” (wagary), a kobiety upinały sobie włosy „harnadlem” (spinką).

      Dziwnym trafem, sporo określeń pochodzących z gwary lwowskiej rozprzestrzeniło się po całej Polsce. Niektóre weszły do języka młodzieży (może, co prawda, nie tej dzisiejszej, ale trochę starszej). Osobiście pamiętam, jak używałem niektórych słów, nie wiedząc o ich lwowskim rodowodzie. Zresztą zobaczmy sami: bajerować, bańdzioch, bimbać, brykać, buchnąć, chara, dyndać, filować, heca, chojrak, kimać, kumać, łypać, motać, rychtować, szlug, szpanować, szwendać, taskać, trefny, wcinać. A to tylko niewielki przykład lwowskiego bałaku.

      Po wybuchu wojny Lwowska fala ewakuowała się do Rumunii, gdzie w siedzibie YMCA zorganizowano występy dla uchodźców. Potem przez Jugosławię i Włochy batiarzy dotarli na granicę włosko-francuską i tam powstała Polska Czołówka Teatralna nr 1. Od tej chwili, już w mundurach, bawili polskich żołnierzy, podróżując od obozu do obozu, a czasami wręcz czołgając się od okopu do okopu. Batiarów awansowano do stopni podporuczników, a gwiazdkę do beretu Tońka przypinał osobiście generał Maczek, wręczając mu własną, oderwaną z generalskiego naramiennika [37].

      Po wojnie ich drogi się rozeszły. Wajda nie mógł już dłużej żyć poza Polską, nawet tą komunistyczną i bez Lwowa w swoich granicach. Powrócił do kraju, gdzie w Warszawie, przy Myśliwieckiej, prowadził radiowe audycje masowe Przy sobocie po robocie. Zmarł na atak serca w 1955 r. i został pochowany na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. To miasto bardziej przypominało mu ukochany Lwów, a poza tym to przecież też była Galicja…

      Tońko wyjechał aż do RPA, potem powrócił do Anglii i przez siedemnaście lat wykładał w college’u łacinę i zasady brytyjskiej konstytucji (w cywilu był doktorem prawa!). Wreszcie i on miał już dosyć emigracji i po 44 latach przyjechał do kraju. Doczekał się jeszcze upadku komunizmu i wolnej ojczyzny, ale do Lwowa już nie powrócił. Tuż przed śmiercią zdążył otrzymać informację, że jego ukochana Łyczakowska znów ma dawną nazwę i jej patronem nie jest już Włodzimierz Iljicz Lenin. Zmarł w październiku 1990 roku w lecznicy rządowej w Warszawie, gdzie znalazł się dzięki wstawiennictwu kolejnego lwowiaka – Jacka Kuronia.

      Cmentarz na Łyczakowie

      Powszechnie uważa się, że istnieją cztery najważniejsze polskie nekropolie: Stare Powązki w Warszawie, cmentarz Rakowicki w Krakowie, wileńska Rossa i lwowski cmentarz na Łyczakowie. Początki ostatniej z wymienionych nekropolii sięgają 1786 roku – wówczas to wyznaczono dla Lwowa pierwszy cmentarz krajobrazowo-parkowy. Zgodnie z obowiązującymi trendami nekropolia miała stać się obiektem kultury, terenem spacerów i miejscem zadumy nad przemijaniem.

Скачать книгу