Ukraina. Przewodnik historyczny. Sławomir Koper
finansowym instytucji, przekazując majątki ziemskie mające służyć jej utrzymaniu.
Józef Ossoliński nakłonił do współpracy polskie elity intelektualne i finansowe. Rozpoczął współpracę z księciem Henrykiem Lubomirskim – znakomitym znawcą i kolekcjonerem dzieł sztuki. Zbiory rodziny Lubomirskich trafiły do Lwowa (wśród nich były obrazy Albrechta Dürera i Rembrandta). W zamian Lubomirscy uzyskali zwierzchnictwo nad fundacją, obejmując dziedziczne stanowisko kuratora literackiego [17]. Ossoliński nie dożył chwili rozpoczęcia działalności fundacji. Zmarł w 1826 roku w Wiedniu, a zbiory zapisane Zakładowi zostały przewiezione do Lwowa.
Klasycystyczny pałac (ul. Stefanyka 2), mieszczący siedzibę fundacji, wzniesiono w pierwszej połowie XIX stulecia na terenie dawnych zabudowań kościoła i klasztoru Karmelitanek Trzewiczkowych. Budową kierowało kilku architektów, a jednym z nich był późniejszy bohater Polski i Węgier – Józef Bem. Po II wojnie światowej miejscowe władze postarały się o nadanie budowli ukraińskiego charakteru. W latach 80. wmurowano płytę upamiętniającą trzech przedstawicieli ukraińskiego odrodzenia narodowego – Szaszkewycza, Wahyłewycza i Hołowackiego, czyli tzw. Ruską Trójcę. Przed wejściem głównym ustawiono również pomnik innego ukraińskiego poety – Stefanyka. W zbiorach dzisiejszej placówki najcenniejszymi eksponatami są jednak woluminy związane z kulturą polską, które po zakończeniu wojny nie zostały przewiezione do Wrocławia. Ocenia się, że ponad 70% najcenniejszych zbiorów pozostało nad Pełtwią [18].
Ossolineum szybko stało się prężnym ośrodkiem nauki i kultury. W jego murach odbywały się doroczne spotkania naukowe, urządzano wieczory literackie i koncerty. Podjęto prace edytorsko-wydawnicze, które zaowocowały m.in. reedycją Słownika języka polskiego Samuela Bogumiła Lindego.
W miejscowej oficynie wydawniczej publikowano rozprawy z historii piśmiennictwa polskiego, prace krytyczne. Ogromną rolę odegrał druk podręczników – zakład posiadał przez pewien czas wyłączność na terenie Galicji.
Ossolineum (fot. Jan Mehlich)
Rozkwit działalności Ossolineum przypadł na lata międzywojenne. Niestety, po 1939 roku stowarzyszenie straciło swój polski charakter, chociaż zbiory nie ucierpiały. Ogromna w tym zasługa kustosza Mieczysława Gębarowicza, który po objęciu stanowiska całkowicie poświęcił się misji ratowania zasobów Ossolineum dla narodu polskiego. Kiedy na początku 1944 roku władze okupacyjne zarządziły ewakuację zbiorów do Krakowa, Gębarowicz wykorzystał sytuację dla własnych planów. Wiosną 1944 roku część najcenniejszych zbiorów trafiła do magazynów Biblioteki Jagiellońskiej, skąd po kilku miesiącach została wywieziona na Śląsk. Tam, tuż po zakończeniu wojny, zostały odnalezione i przekazane do Wrocławia, gdzie w 1947 roku reaktywowano instytucję. W tym też czasie z Lwowa przekazano kolejną część zasobów Ossolineum (ponad 217 000 woluminów) jako „dar narodu ukraińskiego” (sic!!!) [19].
Niestety, praktycznie przez cały okres PRL Zakład im. Ossolińskich we Wrocławiu nie utrzymywał współpracy ze swoim lwowskim odpowiednikiem (Biblioteką im. Stefanyka). Zmiana sytuacji nastąpiła dopiero wraz z przemianami politycznymi i ustrojowymi. Obecnie pojawia się szansa na wymianę części zbiorów (we Wrocławiu znalazło się dużo eksponatów ukraińskich), a na razie odbywa się katalogowanie i skanowanie. Reszta zależy od dobrej woli zarządów obu instytucji oraz władz samorządowych i państwowych.
Księga Szkocka
Największą sławę miastu nad Pełtwią przynieśli jednak matematycy skupieni wokół genialnego Stefana Banacha. Przy prospekcie Szewczenki pod numerem 27, w kamienicy utrzymanej w stylu angielskiego modernizmu, mieściła się w okresie międzywojennym słynna kawiarnia Szkocka. To był prawdziwy ewenement na skalę światową – lokal, który przeszedł do dziejów światowej matematyki, informatyki, filozofii, a nawet badań nad bronią jądrową.
Szkocka była kawiarnią, jakich wiele we Lwowie, a sławę zawdzięcza grupie matematyków, którzy obrali ją za swoją główną siedzibę. W pierwszych dekadach XX stulecia życie kawiarniane osiągnęło apogeum, stoliki okupowali poeci, pisarze, malarze, naukowcy. Niejeden z ówczesnych dziennikarzy szczycił się faktem, że nigdy w życiu nie napisał artykułu w innym miejscu niż kawiarnia.
Dziennikarz i aktor lwowski Jan Mayen opisywał Szkocką tuż po remoncie w 1935 roku:
„W gruncie rzeczy niewiele tu zmieniono. Ale podłoga, stoły, krzesła, lustra, nowe jasne tapety i nową skórą obite stare kanapki odczyszczone, odświeżone, wyglansowane – promienieją radosnym blaskiem. I taki sam radosny blask bije z twarzy zarządców i kelnerów, odprasowanych, chemicznie wyczyszczonych i przenicowanych. Nie traktując swych gości na paryski wzór, podwójnymi konsomacjami, traktują ich bodaj podwójną uprzejmością. Serdecznym gratisowym uśmiechem witają powracających sztamgastów, którzy tygodniami tułać się musieli po obcych sobie kątkach, a każdego nowego przybysza traktują już z góry jak przyszłego stałego bywalca.
Swoją drogą niepodobna przewidzieć, który z dzisiejszych gości będzie tutaj stale uczęszczał. Na oko każdy nadaje się na sztamgasta Szkockiej: była ona bowiem zawsze lokalem o najbardziej niejednolitej publiczności spośród wszystkich kawiarń lwowskich. Profesorowie uniwersytetu i zakochane pary, stare plotkarki i samotni czytelnicy gazet, bibliofile i bilardziści, żydowska inteligencja i studenci z pobliskiego Domu Akademickiego, wszystkie stany i sfery, klasy i rasy, wyznania i upodobania żyły tu zgodnie, nie z sobą wprawdzie, ale obok siebie, wypełniając przeciętnie połowę sali. Toteż Szkocka była zawsze szczególnie miła dzięki temu, że nigdy nie było w niej zbyt pełno i nigdy nie było w niej zbyt pusto. Tak jakoś szczęśliwie wymierzona była jej pojemność. Wielką część jej publiczności stanowili rozmaici secesjoniści z sąsiedniej Romy; ci, którzy z tego lub innego powodu – czasem z samego opozycjonizmu, a czasem wskutek przeludnienia – opuszczali swe rodzime stoliki w Romie i emigrowali do Szkockiej, starając się ugruntować sobie tutaj nową, niezależną egzystencję” [20].
Lwowscy matematycy początkowo również przesiadywali w Romie, potem przenieśli się do Szkockiej. Miejsce to tak zrosło się z nimi, że do dzisiaj na określenie Lwowskiej Szkoły Matematycznej używa się czasem nazwy „Szkoła szkocka”.
Najważniejszą postacią w tym gronie był Stefan Banach – genialny matematyk, twórca teorii przestrzeni znanej na całym świecie. Nie przeszkadzał mu gwar kawiarni, najlepiej czuł się we wnętrzu lokalu, w hałasie i rozgardiaszu snuł najważniejsze teorie, on i jego koledzy inspirowali się wzajemnie. Początkowo teorie zapisywano na serwetkach, używano również marmurowych blatów stołów, po których kreślono kredą lub ołówkiem kopiowym (dawały się łatwo wycierać).
Stanisław Ulam wspominał po latach:
Stefan Banach
„W naszych matematycznych rozmowach częstokroć słowo lub gest bez żadnego dodatkowego wyjaśnienia wystarczały do zrozumienia znaczenia. Czasem cała dyskusja składała się z kilku słów rzuconych w ciągu długich okresów rozmyślania. Widz siedzący przy innym stole mógł zauważyć nagłe krótkie wybuchy konwersacji, napisanie kilku wierszy na stole, od czasu do czasu śmiech jednego z siedzących, po czym następowały okresy długiego milczenia, w czasie których tylko piliśmy kawę i patrzyliśmy nieprzytomnie na siebie. Tak wytworzony nawyk wytrwałości i koncentracji, trwającej czasami godzinami, stał się dla nas jednym z najistotniejszych elementów prawdziwej pracy matematycznej. […] Zazwyczaj po sesji matematycznej w kawiarni można było oczekiwać, że na drugi dzień pojawi się Banach z kilkoma luźnymi karteczkami, na których szkicował znalezione w międzyczasie dowody. Czasami zdarzało się, że nie były one w rzeczywistości kompletne, a nawet poprawne w formie przez niego podanej, a Mazur był tym właśnie, któremu udawało się je doprowadzić do naprawdę zadowalającej postaci” [21].
Grupa