Ukraina. Przewodnik historyczny. Sławomir Koper
Ale chyba nie bez powodu najlepsi woleli drukować w Warszawie? Ekonomia ma swoje prawa.
Atlas szczycił się szczególną atrakcją: jego ściany pokrywały karykatury i wiersze stałych bywalców. Podobno Jan Kasprowicz spędził kiedyś w lokalu non stop trzydzieści sześć godzin i na koniec rysował po ścianach wyjątkowo nieprzyzwoite rzeczy. Ślady zostawili Tadeusz Boy-Żeleński i Leon Chwistek, a ściany zdobiły karykatury malarzy Ołeksa Nowakiwskiego, Kazimierza Sichulskiego, Antoniego Procajłowicza, Kazimierza Grusa, Artura Szyka. Podobno bywał tu nawet Bruno Schulz, ale on zawsze wolał swój Drohobycz, poza tym nie znosił alkoholu. Rysunki i malowidła opatrywano złośliwymi wierszykami opisującymi znanych gości. W ogóle wystrój murów pełnił funkcję komunikacyjną, stanowił rodzaj księgi miasta, żartobliwej i plotkarskiej. Można było z niego wyczytać (lub obejrzeć) komentarz do bieżących wydarzeń, a Tarlerski dbał o jego aktualizację.
W takim lokalu nie mogło oczywiście zabraknąć Henryka Zbierzchowskiego – najbardziej lwowskiego poety. To w Atlasie poszukiwali go gońcy lwowskich gazet, aby „wyegzekwować” od niego zamówiony wiersz do porannego wydania. A sam poeta nie ukrywał swoich upodobań i lokalnego patriotyzmu:
Jeden oktawy wielbi Słowackiego,
Drugi znajduje cały smak w sonecie,
Dla mnie zaś cztery wódki Baczewskiego
Tworzą najlepszy czterowiersz na świecie…
Zbierzchowski, jak na prawdziwego lwowianina przystało, nad wyraz cenił wyroby miejscowej gorzelni – firmy Baczewskiego założonej w 1782 roku. Patriotyzm patriotyzmem, poezja poezją, ale zadziwiające, kiedy Zbierzchowski znajdował czas na wszystkie swoje zajęcia. Wspominał go Kazimierz Schleyen:
„Zawsze młody i zawsze zakochany. Poeta, autor powieści, sztuk scenicznych i piosenek kabaretowych. Piosenkarz i kompozytor. Redaktor naczelny »Szczutka« i współpracownik wielu pism. Kierownik literacki teatrzyku, uczestnik wszystkich poważniejszych imprez i birbantek, nieporównany cicerone lwowskich lokali. Zawsze uśmiechnięty, bez pieniędzy, zawsze ma czas. […] Jak przy tym wszystkim Henio mógł pełnić funkcję, ni mniej ni więcej, tylko naprawdę urzędującego radcy Izby Skarbowej, tego pojąć nie mogli nawet ci, dla których znalazł czas na rolę czarującego gospodarza na oszklonej werandzie willi państwa Zbierzchowskich przy ulicy Piaskowej. […] Żył Lwowem, nawet w lecie rzadko go opuszczał, był lwowskim rekwizytem, miłym, pogodnym i potrzebnym. Wodził wzrokiem po Lwowie jak ogrodnik po drzewach i kwiatach powierzonych jego pieczy…” [5].
Zbierzchowski nie opuścił miasta po zajęciu go przez Sowietów, przetrwał nawet Wandę Wasilewską, która uczyniła mu wiele złego. Dopiero podczas okupacji niemieckiej wyjechał do Krynicy, tam zmarł i tam też został pochowany. Nie powrócił do ukochanego miasta nawet po śmierci.
A jeśli na gwiazd pójdę połów
I zamknie moje znużone powieki
Śmierć swoją dłonią – tak zimną jak ołów,
Jeszcze zobaczę jak obraz daleki:
Te białe wieże Twych cudnych kościołów
Jak się z oparów wyłaniają rzeki -
I jak się pławią w wieczornej godzinie
W bladym, przeczystym niebios seledynie…
Kocham cię, Lwowie!
Nic dziwnego, że do Atlasu chętnie zaglądał bohater kryminałów Marka Krajewskiego, komisarz Edward Popielski, aby w przerwach pomiędzy ściganiem lwowskich zbrodniarzy topić swoje smutki w alkoholu. Lokal był jedną z legend miasta i szkoda, że teraz pozostał wyłącznie po nim szyld na ścianie kamienicy…
Śladami polskości Lwowa
Zwiedzając Lwów, należy bezwzględnie pamiętać o podstawowej zasadzie bezpieczeństwa. Sygnalizacja świetlna i przejścia dla pieszych we Lwowie (tak jak na całej Ukrainie) mają znaczenie czysto umowne. Piesi przekraczają jezdnie w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach, a kierowcy nie zwracają uwagi na oznakowanie. Z przejść dla pieszych korzystają tylko cudzoziemcy albo dziwacy. I spacerując po mieście, warto, szczególnie przekraczając jezdnie, mieć oczy dookoła głowy.
Niedaleko od rynku znajduje się najważniejsze miejsce dla katolików na zachodniej Ukrainie. To katedra łacińska we Lwowie – siedziba metropolity i szczególne miejsce dla naszych rodaków. Bez względu na wyznawany światopogląd, warto tu przyjść na mszę odprawianą w języku polskim. Trudno ukryć wzruszenie, kiedy w historycznym wnętrzu świątyni jest odprawiana liturgia po polsku.
Świątynię ufundował Kazimierz Wielki, ale budowa ciągnęła się przez ponad sto lat (konsekracja w 1481 roku). W latach 1760-1778 gmach przebudowano w stylu rokokowym, wówczas pojawiła się charakterystyczna sylwetka z dwiema nieproporcjonalnymi wieżami. Przyznam, że widok na budowlę jest niecodzienny, nie widziałem nigdy wcześniej kościoła, który miałby dwie wieże o tak różnej wysokości, flankujące fasadę. Jedna z nich (południowa) nie została nigdy ukończona i nie otrzymała rokokowego hełmu. Przebudowę świątyni finalizowano jednak już po I rozbiorze Polski, kiedy Lwów znalazł się w granicach Austrii.
Katedra łacińska we Lwowie (widok z wieży ratuszowej)
Remont i przebudowa katedry były koniecznością, u schyłku epoki saskiej stan techniczny kościoła groził bowiem katastrofą. Zawilgocone, przeciążone mury, wnętrze przepełnione dziesiątkami ołtarzy, stalli i nagrobków. Zlikwidowano żebra po sklepieniach, prostowano gotyckie łuki, zburzono pięć kaplic (m.in. Domagaliczów i Szolc-Wolfowiczów), wzniesiono kilka nowych (Zamoyskiego i Świętych Polskich). W miejsce starych ołtarzy wstawiono osiemnaście nowych, rzeźby do ołtarza głównego wykonał Maciej Polejowski, jego autorstwa są również figury ewangelistów. Autorem stiukowych aniołów nad wejściami do kaplic był Jan Obrocki, a fresków o tematyce maryjnej – Stanisław Stroiński.
Przebudowa świątyni spotkała się z gwałtownymi protestami rodzin fundatorów usuwanych kaplic i ołtarzy. Doszło nawet do procesu sądowego i spór załagodziła dopiero mediacja kurii rzymskiej. W 1802 roku wykonano nową, kutą ambonę, a w 1839 roku zamontowano neogotyckie organy autorstwa Romana Ducheńskiego. Wnętrze ozdobiły przepiękne witraże najlepszych polskich artystów z Janem Matejką, Józefem Mehofferem i Tadeuszem Popielem na czele.
Od wejścia do katedry uwagę przyciąga ołtarz główny – barokowe dzieło Macieja Polejowskiego (autora projektu przebudowy całego gmachu). Wspaniałe, białe posągi ewangelistów otaczają niszę, w której zawieszono kopię obrazu Matki Boskiej Łaskawej. Oryginał został po II wojnie światowej wywieziony do Lubaczowa, a przed kilku laty trafił na Wawel. Losy tego obrazu są dość charakterystyczne dla katolickich relikwii na Ukrainie. Nasi rodacy, zmuszeni do opuszczenia rodzimych stron, zabierali ze sobą świętości, aby nie uległy zniszczeniu i profanacji. Podróżując po Ukrainie, w wielu miejscach spotkamy kopie obrazów otaczanych kultem, których oryginały znajdują się obecnie w różnych kościołach Polski.
1 kwietnia 1656 roku w katedrze odbyły się słynne „śluby lwowskie” Jana Kazimierza. Przybyły z wygnania monarcha oddał siebie i kraj pod opiekę Matki Boskiej, przyrzekając poprawić los mieszczan i chłopów. Henryk Sienkiewicz na stronach Potopu w mistrzowski sposób przedstawił uroczystość:
„– Wielka człowieczeństwa boskiego Matko i Panno! Ja, Jan Kazimierz, Twego Syna, Króla królów i Pana mojego, i Twoim zmiłowaniem się król, do Twych najświętszych stóp przychodząc tę oto konfederację czynię: Ciebie za Patronkę moją i państwa mego Królową dzisiaj obieram. Mnie, Królestwo moje Polskie, Wielkie Księstwo Litewskie, Ruskie, Pruskie, Mazowieckie, Żmudzkie, Inflanckie i Czernihowskie, wojsko obojga narodów i pospólstwo wszystkie Twojej osobliwej opiece i obronie polecam – Twojej pomocy i miłosierdzia w teraźniejszym utrapieniu królestwa mego przeciwko nieprzyjaciołom pokornie żebrzę…
Tu