Konferencja ptaków. Ransom Riggs
wygłoszone przez Horatia, upiornego eks-głucholca H.
Nie powiedziałem jednak Noor, dlaczego H tak bardzo się starał jej pomóc i wciągnął w to mnie oraz moich przyjaciół, a na koniec zginął, uwalniając ją od Leo. Nie powiedziałem jej o proroctwie. Nie było na to czasu. Z obawy o życie uciekaliśmy przed ludźmi Leo, odkąd usłyszałem ich na korytarzu przed mieszkaniem H. Co ważniejsze, zastanawiałem się, czy – pomijając wszystko inne – nie jest na to za wcześnie. Czy to dla niej nie za dużo.
„Jest jedną z siedmiu, których nadejście przepowiedziano... wyzwolicieli osobliwości... nadejście niebezpiecznej epoki...”. To brzmiało niczym bredzenie oszalałego członka sekty. Osobliwy świat wystawił Noor na ciężką próbę wiary i naraził ją na problemy psychiczne, więc obawiałem się, że dziewczyna przeżyje załamanie i ucieknie. Zwykły człowiek już dawno zwiałby gdzie pieprz rośnie.
Tyle że Noor Pradesh nie była zwykłym człowiekiem, lecz osobliwcem z krwi i kości. Co więcej, miała wyjątkowo twardy kark.
W pewnej chwili pochyliła ku mnie głowę.
– Kiedy się stąd wydostaniemy... jaki jest plan? – wyszeptała. – Dokąd jedziemy?
– Znikamy z Nowego Jorku – odparłem.
– Jak? – usłyszałem po krótkiej przerwie.
– Nie wiem. Pociągiem? Autobusem? – Jeszcze o tym nie myślałem.
– Hm – mruknęła z nutą rozczarowania w głosie. – Nie możesz wydostać nas stąd magicznym sposobem? No wiesz, dzięki jakiemuś portalowi czasowemu?
– To tak nie działa. No, może czasem... – Pomyślałem o połączeniach z pantransportikum. – Ale musielibyśmy znaleźć odpowiednią pętlę.
– A twoi przyjaciele? Nie masz... swoich ludzi?
Ścisnęło mi się serce.
– Nie wiedzą, że tu jestem.
„A nawet gdyby wiedzieli...” – dodałem w myślach.
Wyczułem, że ramiona Noor opadają.
– Nie przejmuj się – oznajmiłem.– Coś wymyślę.
W innych okolicznościach plan byłby prosty – odnaleźć przyjaciół. Bardzo żałowałem, że teraz nie mogę tego uczynić. Wiedzieliby, jak postąpić. Byli moją opoką, odkąd trafiłem do tego świata. Gdyby nie oni, błądziłbym w ciemności. H przestrzegał mnie jednak, żebym nie zabierał Noor z powrotem do ymbrynek, a poza tym wcale nie byłem pewien, czy nadal mam przyjaciół – przynajmnej nie tak pewien jak wcześniej. To, co zrobił H, oraz to, co sam robiłem w tej chwili, być może zaprzepaściło jakąkolwiek szansę, żeby ymbrynki załagodziły konflikt między klanami, i niemal na pewno nieodwracalnie nadszarpnęło zaufanie moich przyjaciół do mnie.
Byliśmy zdani tylko na siebie, co skazywało nas na głupio prosty plan – uciekać ile sił w nogach, szybko myśleć i liczyć na dużo szczęścia.
A jeśli nie uciekniemy wystarczająco prędko? Ani nie dopisze nam szczęście? Wtedy nie zdążę powiedzieć Noor o proroctwie i będzie musiała przeżyć resztę życia – długiego lub krótkiego – bez świadomości, dlaczego ją ścigają.
Nieopodal rozległ się głośny trzask, a potem znowu krzyki ludzi Leo. Wyglądało na to, że wkrótce nas dopadną.
– Muszę ci coś powiedzieć – wyszeptałem.
– Nie możesz z tym zaczekać?
To była całkiem nieodpowiednia chwila, ale być może jedyna.
– Musisz wiedzieć. Na wypadek, gdyby nas rozdzielono czy... coś by się stało.
– No dobra – westchnęła. – Słucham.
– To pewnie zabrzmi idiotycznie i wiedz, że mam tego świadomość. Przed śmiercią H powiedział mi o proroctwie.
Gdzieś w pobliżu jakiś mężczyzna wydzierał się na ludzi Leo, a oni na niego. On wrzeszczał po kantońsku, oni po angielsku. Usłyszeliśmy głośne uderzenie w policzek, krzyk i stłumioną groźbę. Noor i ja zamarliśmy.
– Z tyłu! – wrzasnął człowiek Leo.
– To ma coś wspólnego z tobą – ciągnąłem, niemal dotykając ustami jej ucha.
Teraz cała się trzęsła, podobnie jak krawędzi ciemności wokół nas.
– Mów – wyszeptała prawie niedosłyszalnie.
Ludzie Leo wypadli zza rogu i wbiegli w alejkę. Zabrakło nam czasu.
Ruszyli prosto ku nam, wlokąc za sobą jakiegoś biednego pracownika targowych podziemi. Snopy światła z ich latarek tańczyły na ścianach, odbijając się od szyb akwariów z krabami. Nie ośmieliłem się podnieść głowy z obawy, że wychylę się ze strefy ciemności Noor. Napiąłem mięśnie, przygotowując się psychicznie do bardzo nierównej walki.
Mężczyźni przystanęli w połowie alejki.
– Tu są tylko akwaria – burknął jeden z nich.
– Kto z nią był? – spytał drugi.
– Chłopak, jakiś chłopak, nie wiem...
Znów rozległ się odgłos uderzenia, a człowiek, którego trzymali, jęknął z bólu.
– Puść go, Bowers. Nic nie wie.
Ktoś mocno popchnął mężczyznę, który upadł na ziemię, po czym szybko wstał i uciekł.
– Za dużo czasu tu zmarnowaliśmy – oznajmił pierwszy bandzior. – Dziewczyna pewnie dawno już zniknęła, razem z tymi mendami, co ją zabrały.
– Myślisz, że znaleźli wejście do pętli Fung Wah?
– Może. Zabiorę Melnitza i Jacobsa, żeby to sprawdzić. Bowers, rozejrzyj się tu, tylko porządnie.
Policzyłem głosy. Było ich czterech, może pięciu. Ten, którego nazywali Bowers, przeszedł tuż obok nas. Jego kabura zwisała na wysokości naszych oczu. Spojrzałem w górę, nie ruszając głową. Facet był mocno zbudowany i miał na sobie ciemny garnitur.
– Leo nas zamorduje, jak jej nie znajdziemy – wymamrotał Bowers.
– Przyniesiemy mu martwego upiora – zauważył drugi. – To już coś.
Zamarłem ze zdumienia i nadstawiłem uszu. Martwy upiór?
– Był martwy, kiedy go znaleźliśmy – burknął Bowers.
– Ale Leo nie musi o tym wiedzieć – roześmiał się pierwszy.
– Szkoda, że sam go nie załatwiłem – westchnął Bowers.
Dotarł do końca ślepego zaułka z naszej prawej strony i ponownie odwrócił się w naszą stronę. Światło latarki przesunęło się po nas i zatrzymało na akwarium przy mojej głowie.
– Pokop se jego trupa, lepiej się poczujesz – zaproponował trzeci.
– Raczej nie. Ale chętnie skopałbym dziewuchę – warknął Bowers. – I nie tylko. – Ruszył w kierunku pozostałych. – Widzieliście, jak pomagała upiorowi?
– To tylko dzikuska – zauważył pierwszy. – Jeszcze nie wie, co i jak.
– Dzikuska, no właśnie! – przytaknął drugi. – Dalej nie kumam, po co marnujemy na nią tyle czasu. Tylko żeby dodać jeszcze jednego osobliwca do naszego klanu?
– A dlatego, że Leo nie wybacza