Konferencja ptaków. Ransom Riggs
A ja pogoniłem jednego pszczołami – pochwalił się Hugh.
– Przyjdzie więcej – westchnąłem.
Bronwyn podniosła z podłogi ciężki metalowy pręt.
– Więc nie ma co się guzdrać! – zauważyła.
Podziemne targowisko ryb i owoców morza było skomplikowanym labiryntem, ale odnajdywaliśmy drogę w jego zakamarkach, najsprawniej jak się dało. Wszyscy czworo usiłowaliśmy sobie przypomnieć, jak tutaj trafiliśmy i który z licznych chińskich napisów oznacza wyjście. Targ był zatłoczony i rozległy, pełen skrzynek i straganów porozdzielanych zwisającymi płachtami brezentu. Zwróciłem uwagę na kłębowiska niebezpiecznych przewodów elektrycznych oraz gołe żarówki pod sufitem. Jeszcze niedawno roiło się tu od ludzi, ale najemnicy Leo szybko wszystkich usunęli.
– Nie ociągajcie się! – krzyknęła Bronwyn przez ramię.
Prześliznęliśmy się za nią pod stołem, na którym wiły się żywe ośmiornice, a potem pobiegliśmy wzdłuż stoisk z rybami w skrzyniach ochładzanych parującym suchym lodem. Po skręcie w lewo na skrzyżowaniu z inną alejką zobaczyłem dwóch bandziorów Leo. Jeden leżał na podłodze, a drugi klęczał przy nim i próbował go ocucić lekkimi uderzeniami w twarz. Bronwyn nie zwolniła kroku na ich widok, a gdy zaskoczony mężczyzna na nią spojrzał, sprawnie kopnęła go w głowę i posłała na ziemię tuż obok nieprzytomnego kompana.
– Bardzo przepraszam! – zawołała.
W odpowiedzi rozległy się krzyki dwóch ludzi z przeciwnej strony podziemi. Zauważyli nas kolejni wysłannicy Leo i teraz biegli w naszym kierunku. Po ostrym skręcie na wąskie schody pognaliśmy na górę i wypadliśmy przez drzwi, za którymi momentalnie oślepiło nas światło dnia. Po długim czasie spędzonym w półmroku nie od razu udało się nam oswoić z jasnością. Ni z tego, ni z owego trafiliśmy na tętniącą życiem współczesną ulicę w godzinach szczytu. Samochody, piesi i uliczni sprzedawcy byli dosłownie wszędzie i pochłonęli nas niczym oszałamiający wir.
Ucieczka bez zwracania na siebie uwagi to prawdziwa sztuka. Niełatwo unikać ciekawskich spojrzeń, kiedy uciekasz przed czymś, co może cię zabić. Musisz udawać, że to zwykła popołudniowa przebieżka, chociaż dwie z towarzyszących ci osób ociekają wodą, dwie mają na sobie dziewiętnastowieczne stroje, a wszystkie rzucają nerwowe spojrzenia przez ramię i na każdy mijany zaułek. Najwyraźniej nie do końca nam to wyszło, bo budziliśmy większe zainteresowanie, niż powinno budzić dwoje przebranych i dwoje mokrych nastolatków, zwłaszcza w Nowym Jorku, gdzie po większości chodników plączą się bardzo dziwni ludzie.
Nieuważnie przechodziliśmy przez jezdnię, ignorowaliśmy czerwone światła, lawirowaliśmy między jadącymi samochodami, a czasami szaleńczo pędziliśmy po ulicach, narażając się na trąbienie i gwałtowne skręty pojazdów. Woleliśmy zginąć pod kołami, niż dać cię zawlec z powrotem do pętli Leo. Jego siepacze uczepili się jak zaraza, tropiąc nas po trotuarach Chinatown i ulicach pełnej turystów włoskiej dzielnicy. Niemal nas złapali, kiedy utkwiliśmy na pasie rozdzielczym ruchliwej Houston Street. Łatwo było ich zauważyć ze względu na staroświeckie garnitury. W końcu, kiedy zaczynałem się zastanawiać, jak długo jeszcze zdołam biec, Noor przyspieszyła, zrównała się z Bronwyn i wciągnęła ją za róg. Pobiegłem za nimi razem z Hugh i wkrótce Noor znowu skręciła z Bronwyn w bok. Tym razem wpadły do na pozór pierwszego lepszego sklepiku, w którym sprzedawano piwo, kawę i tytoń.
Gdy właściciel na nas wrzeszczał, wyglądaliśmy przez okno na zbirów Leo, którzy bez zatrzymywania przebiegli obok wejścia. Noor zagoniła nas wąskim przejściem do drzwi na zaplecze. Minęliśmy zdumionego sprzedawcę, który właśnie zrobił sobie przerwę na fajkę, i wypadliśmy przez metalowe wahadłowe drzwi na uliczkę zastawioną po bokach śmietnikami.
Wyglądało na to, że zdołaliśmy zgubić zbirów – w każdym razie przynajmniej chwilowo – więc pozwoliliśmy sobie na krótką przerwę, by złapać oddech. Bronwyn nawet nie zdążyła się spocić, ale Noor, Hugh i ja ciężko dyszeliśmy.
– Niezły refleks. – Bronwyn była pod wrażeniem.
– Fakt – przyłączył się Hugh. – Świetna robota.
– Dzięki – odparła Noor. – Nie pierwszy raz uciekam.
– Przez moment powinniśmy być bezpieczni – wysapał Hugh. – Niech myślą, że uciekliśmy. Potem ruszymy dalej.
– Chyba muszę zapytać, dokąd nas zabierasz – odezwałem się.
– Też chętnie się dowiem. – Noor uniosła brew.
– Z powrotem na Poletko – wyjaśnił Hugh. – Wejście do najbliższej pętli nie jest zbyt przyjemne, ale mamy do niego blisko.
Nie mogłem oderwać wzroku od przyjaciół. Wcześniej podświadomie się martwiłem, że już nigdy ich nie zobaczę albo że będą mnie traktowali jak obcego człowieka.
W tej samej chwili Hugh zwinął dłoń w pięść i rąbnął mnie w ramię.
– Au! – wrzasnąłem. – Za co?
– Dlaczego nam nie powiedziałeś, że wyruszasz z jakąś kretyńską misją ratunkową?
Noor gapiła się na nas.
– Próbowałem.
– Chyba nie za bardzo – odparła Bronwyn.
– Robiłem bardzo jasne aluzje – broniłem się. – Ale było oczywiste, że nikt nie chce mi pomóc.
Hugh zrobił taką minę, jakby znowu zamierzał mi przyłożyć.
– Może i nie, ale pomoglibyśmy – burknął.
– Nigdy nie dalibyśmy ci zrobić czegoś takiego w pojedynkę. – Wydawało się, że Bronwyn po raz pierwszy w życiu jest na mnie zła. – Umieraliśmy z niepokoju, kiedy się okazało, że ciebie nie ma. – Odwróciła się do Noor i pokręciła głową. – Jeszcze wczoraj ten szaleniec był bardzo chory. Myśleliśmy, że ktoś porwał go w nocy!
– Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, czy moja nieobecność w ogóle was obejdzie – oświadczyłem.
– Jacob! – Bronwyn szeroko otworzyła oczy. – Po tym wszystkim, przez co przeszliśmy? To boli.
– Mówiłem ci, że jest wrażliwy jak panienka. – Hugh pokręcił głową. – Miejże trochę zaufania do starych kumpli, człowieku. Mój Boże.
– Przepraszam – wymamrotałem potulnie.
– No wiesz...
Noor pochyliła się ku mnie.
– Nie masz przyjaciół, co? – wyszeptała.
– Nie wiem, co powiedzieć. – Serce tak mi urosło, że nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. – Naprawdę bardzo się cieszę, że was widzę.
– Z wzajemnością. – Bronwyn ponownie mnie uściskała. Tym razem przyłączył się do niej Hugh.
W następnej sekundzie na końcu zaułka huknął wystrzał. Wszyscy podskoczyliśmy i rozpierzchliśmy się na widok pędzących ku nam dwóch mężczyzn w garniturach.
Tyle nam wyszło ze zgubienia pościgu.
– Za mną – zakomenderowała Noor. – Uciekniemy im w metrze.
Zbiegłem schodami do metra, pokonując po trzy stopnie naraz, a Hugh zjechał po metalowej