Emancypantki. Болеслав Прус
to przygotowany. Nie wynoszą one tysiąca rubli.
– Osiemset – wtrąciła pani Latter.
– Weksle pani ma? – spytał.
– Są przedarte.
– To nic nie stanowi. Nawet choćby ich nie było, wystarczy mi słowo pani, że nie znajdą się w obcych rękach.
Nastała dłuższa chwila milczenia. Gość był zakłopotany jak człowiek, który ma powiedzieć coś niemiłego, a pani Latter wpadła w zadumę. W jej duszy gotował się przewrót.
„Odda mi osiemset rubli – myślała. – Jest zupełnie przyzwoitym człowiekiem, jeżeli nie kłamie… Ale on nigdy nie kłamał… Guwernantki nie bałamucił, w karty nie grał, więc… o co myśmy się poróżnili?… I dlaczego nie mielibyśmy się pogodzić? Dlaczego?…”.
Ocknęła się i patrząc łagodniej na swego eks-męża rzekła:
– Przypuszczając, że to, co pan mówił, jest prawdą…
Gość wyprostował się, w oczach błysnął mu gniew.
– Za pozwoleniem – przerwał twardym tonem – do kogo pani raczy odzywać się w ten sposób?… Nikt nie ma prawa kwestionować tego, co ja mówię.
Pani Latter zdziwiła się, nawet zlękła wybuchu, któremu potężny głos mówiącego nadawał niezwykłą powagę.
„Dlaczego on wtedy tak mi nie odpowiadał?… Skąd ten głos?..” – przeleciało jej przez myśl.
– Nie chcę pana obrażać – rzekła – ale… musisz przyznać, że między nami istnieją dawne i bolesne rachunki…
– Jakie?… Wszystko płacę… Osiemset rubli dziś, resztę za miesiąc…
– Są rachunki moralne…
Gość patrzył na nią zdumiony. Pani Latter przyznawała w duchu, że nie zdarzyło jej się widzieć spojrzenia, w którym byłoby tyle rozumu, siły i jeszcze czegoś – czego się obawiała.
– Moralne – rachunki – między nami?… – powtórzył gość. – I to ja mam być dłużnikiem?…
– Opuściłeś mnie pan – przerwała podniecona – nie dawszy żadnego objaśnienia.
Na twarzy gościa widać było rosnący gniew, który w oczach pani Latter robił go jeszcze piękniejszym.
– Jak to?… – rzekł. – Pani, która przez kilka nieszczęsnych lat naszego pożycia traktowałaś mnie jak psa, jak… szlachcic swego guwernera… pani mówisz o opuszczeniu cię?… Całą moją winą jest to, że panią ubóstwiałem widząc w niej nie tylko ukochaną kobietę, ale i wielką damę barbarzyńskiego narodu, która zniżyła się do poślubienia biedaka emigranta… No, ale przez ostatni rok, a szczególniej ostatnią scenę, gdziem się prawie lękał, żebyś mnie pani nie kazała wybić swojej służbie, przez tę ostatnią scenę – wyleczyłem się…
Dziś panią rozumiem: jesteś córką scytyjskich kobiet, które wiecznie rządziły, rozkazywały i powinny by rodzić się mężczyznami… Ale ja byłem członkiem narodu ucywilizowanego i pomimo przywiązania, pomimo względów należnych kobiecie, pomimo nieśmiałości nie mogłem dłużej odegrywać roli zaprzedańca…
I lepiej się stało. Pani masz fach, który zaspokoił twoje instynkta władzy, przyniósł ci sławę i majątek, a ja – jestem człowiek wolny… Skorośmy się nie dobrali, najlepszym było to, żeś mnie pani uwolniła… O, to było bardzo stanowcze!…
– Zatargi małżeńskie nie niweczą sakramentu – odparła cicho pani Latter spuszczając oczy.
Gość wzruszył ramionami.
– Nie pomyślałeś pan nawet, że mogłam wpaść w nędzę z dziećmi… – dodała.
– Dzieci… a nawet fotel i biurko są własnością pierwszego męża pani – odparł sucho. – Sama pani to raczyłaś powiedzieć przed pół godziną i… tej zasady będziemy się pilnowali… Co zaś do bytu pani, byłem o niego spokojny. W roku 1867 spotkałem w Richmond dawną pokojówkę pani, Anielę, zdaje mi się. Wyszła tam za fabrykanta pończoch. Od niej dowiedziałem się, że założyła pani pensję, że robi pani majątek, że Kazio i Helenka są doskonale wychowani… Trochę dziwiła mnie ta pensja; lecz znając energię pani nie wątpiłem, że wszystko musi pójść dobrze.
Jakoż potwierdził mi to rok temu pan Sla… Śląski (tam nazywa się Slade, bo nikt by nie wymówił jego nazwiska), dawny sąsiad Norowa. On mi powiedział, że pani zrobiła majątek, że Helenka wyrosła na piękną pannę, a Kazio zapowiada się na genialnego człowieka… Wobec tych doniesień resztka żalu, jaki mogłem mieć do pani, zgasła we mnie. Zrozumiałem, że gdybym nie wyjechał wówczas, mogłem być zawadą w karierze pani i dzieci… A dziś powiadam, że to, co się stało, choć było dla mnie bardzo przykrym, dobrze się stało dla wszystkich. Wszyscy podźwignęliśmy się materialnie i moralnie. Ręka Boska najlepszą wytyka drogę ludziom.
Słuchając tego pani Latter czuła, że w jej sercu znika dawna nienawiść do męża, a miejsce jej zastępuje niepokój.
„To jest szlachetny człowiek – myślała – ale… z czym on do mnie przyjechał?…”.
26. Zatrzymywani odchodzą
Gość marszczył i tarł czoło z niewątpliwymi oznakami zakłopotania.
– Jakież masz zamiary nadal?… – zapytała nieśmiało pani Latter rumieniąc się.
Eks-mąż spojrzał na nią zdziwiony. Przed chwilą nazywała go panem, teraz mówi: ty…
– Więc pani nie odebrała mego listu z grudnia?… – rzekł.
– Treść jego możesz mi dzisiaj opowiedzieć…
– Ach, tak?… Naturalnie, że muszę – odparł.
Machinalnie sięgnął do cygarnicy.
– Chcesz palić?… – zapytała pani Latter prawie pokornym tonem.
– O nie!… – przerwał. – Szkoda, że zginął mój list…
– Czy były w nim jakie dokumenta?…
Gość nie odpowiedział. Znowu tarł czoło, nagle rzekł:
– Pani nie wie: mam syna… Chłopak dziesięcioletni, bardzo ładne i dobre dziecko… Doskonałe dziecko!…
Pani Latter zaćmiło się w oczach.
– Na imię mu Henryk – mówił gość – a ma tak smutne spojrzenie, kiedy się zamyśli, że nieraz drżę o niego i pytam się: skąd ten smutek i co on może zapowiadać?… Ale to chwilowe… Bo zwykle jest wesołym dzieckiem. Ach, jak umie być wesoły!… – dodał patrząc na panią Latter.
– Miło mi będzie uścisnąć twego syna – odpowiedziała zdławionym głosem. – Szkoda, żeś go nie przyprowadził…
– Z Waszyngtonu?… – wtrącił gość. – On przecież został z matką…
Pani Latter zbladła.
– Otóż, proszę pani – mówił – tu leży powód mego przyjazdu…
Przystąpienie jednak do rzeczy robiło mu pewną trudność: kręcił się na fotelu i widocznie znowu zboczył od przedmiotu.
– Bo widzi pani, ja jestem jednym z głównych ajentów fabryki Wooda, machin i narzędzi rolniczych. Dotychczas podróżowałem po Ameryce, lecz w tym roku chcąc rozmówić się z panią podjąłem się komisów do Rosji. Interesa są tak pilne,