Someone new. Laura Kneidl

Someone new - Laura Kneidl


Скачать книгу
iść do tej nowej wegańskiej restauracji, którą tam opisałam, a na zdjęcia do mnie do domu. Koniecznie chcą sfotografować moją kuchnię.

      Wyjęłam jedną babeczkę.

      – A twoi rodzice nie mają nic przeciwko?

      – Nie są zachwyceni, że jacyś obcy ludzie będą robili zdjęcia w naszym domu, ale cieszą się razem ze mną. Mama powiedziała, że w tym czasie zabierze babcię do meczetu przygotować spotkanie, żeby jej przy tym nie było – powiedziała Aliza i też wzięła sobie babeczkę. Pochodziła z rodziny pakistańskiej, miała wierzących rodziców, ale całkiem liberalnych, w każdym razie z jej opowieści wynikało, że są dużo bardziej wyluzowani niż moi. Natomiast jej babci nie podobała się aktywność Alizy w mediach społecznościowych i nawet po wielokrotnych tłumaczeniach była przeciwna prowadzeniu przez nią bloga.

      – Czyli będzie okej, jak zrobisz prezentację sama?

      – Jasne. Jestem z ciebie dumna.

      – Dzięki. Zjedzmy za to babeczki.

      Podniosłyśmy ciastka, jakbyśmy miały wznieść nimi toast, i zaczęłyśmy jeść.

      Wyrwał mi się dosyć nieprzyzwoity jęk. Ożesz, Aliza potrafi zrobić babeczki. Ciasto było smaczne i puszyste, a maślany krem leciutki. Najchętniej bym się w nie wtuliła.

      – To najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek miałam w ustach.

      – A dużo rzeczy w nich miałaś.

      – Hej! – Dałam jej kuksańca.

      Roześmiała się.

      – Co? Miałam na myśli, że wasza gosposia Rita rozpieszczała cię dobrym jedzeniem.

      – Oczywiście właśnie to miałaś na myśli.

      – Co innego? – Aliza uśmiechnęła się niewinnie, ale w jej oczach błyskały szatańskie iskierki. Uwielbiałam ją.

      – Jakie masz plany na jutrzejszy wieczór?

      – Żadnych. Czemu pytasz?

      – Lilly ma do mnie przyjść. Na babski wieczorek. Chcesz wpaść? W końcu się poznacie. A ja nie będę musiała czekać do poniedziałku, żeby się dowiedzieć, jak ci poszedł wywiad.

      – Brzmi całkiem dobrze.

      – Fajnie. Prześlę ci mój adres.

      Po obiedzie pożegnałam się z Alizą. Życzyłam jej powodzenia, mimo że myśl o samotnym popołudniu wydawała mi się okropna.

      Wyjęłam tablet i po raz kolejny próbowałam narysować Albtraumlady. Zrobiłam już tysiące szkiców, ale żaden nie przedstawiał jej tak, jak trzeba. Za każdym razem, gdy myślałam, że wreszcie mogę być zadowolona, po dwóch czy trzech dniach okazywało się, że szkic w ogóle mi się nie podoba. Jak innym artystom udaje się realizować projekty? Też muszą się zmagać z brakiem wiary w siebie? A jeśli tak, jakim cudem cokolwiek kończą? Powoli zaczynało mnie ogarniać poczucie, że nigdy nie spełni się moje marzenie o własnej powieści graficznej. Miałam masę notatek dotyczących świata przedstawionego, postaci i fabuły, ale to wszystko nie chciało się złączyć w całość. Frustrujące uczucie, ale postanowiłam, że nie pozwolę, by zwątpienie zniszczyło mi cały weekend.

      Kiedy udało mi się przeżyć prezentację i ostatni wykład, poszłam do Capes and Books, mojej ulubionej księgarni z komiksami. Dwiema pozostałymi babeczkami, które nosiłam ze sobą przez cały dzień, poczęstowałam właścicieli, Teda i Dereka, co przyniosło mi dziesięć procent rabatu na zakupy. Dzięki, Aliza!

      Na koniec weszłam do ulubionej kawiarni Adriana. Zamówiłam latte macchiato i zaczęłam czytać najnowszą mangę, ale nie mogłam się skupić. Z każdym brzęknięciem dzwoneczka nad drzwiami podnosiłam wzrok, żeby sprawdzić, czy to nie Adrian. Dzisiaj szczęście też mi nie dopisywało i po ponad godzinie postanowiłam iść do domu, żeby trochę się pouczyć. Jeśli zrobię to dzisiaj, jutro będę miała wolne. Najpierw obowiązki, potem przyjemności.

      Zmieniłam jeansy na wygodne sportowe spodnie, usiadłam w kartonowej twierdzy z książkami, ustawiłam w komórce minutnik i próbowałam skupić się przez dwie godziny. Na końcu tunelu czekały na mnie pizza i gorąca kąpiel. Przedzierałam się dzielnie przez zadania, które zlecił nam profesor Chapman i pół godziny przed końcem zamówiłam jedzenie, tak by doszło na czas.

      Już dwadzieścia minut później zadzwonił dostarczyciel pizzy. Nacisnęłam guzik domofonu i zaczęłam szukać pieniędzy w torbie.

      Usłyszałam pukanie do drzwi.

      – Dobry wieczór – przywitał się kurier, prawdopodobnie też student MFC. Duża pizza z serem i serowym brzegiem, cola light i lody Ben & Jerry.

      Podał mi zamówienie, a ja wcisnęłam mu czterdzieści dolarów.

      – Bez reszty.

      Chłopak ze zdumieniem spojrzał na pieniądze.

      – Prawie dwadzieścia dolarów napiwku.

      – Wiem.

      – Ehm… dziękuję! – Uśmiechnął się do mnie. – Miłego wieczoru.

      Będzie miły.

      Patrzyłam, jak zbiega po schodach i już miałam się odwrócić, gdy zobaczyłam, że ktoś siedzi na korytarzu.

      To był Julian. Siedział z torbą przy drzwiach swojego mieszkania. Z głową opartą o ścianę obserwował mnie spod zmrużonych powiek.

      – Hej.

      – Hej.

      Z pizzą pod pachą oparłam się o framugę i spojrzałam na niego. Miał na sobie niebieskie jeansy i koszulę w kratkę, podkreślającą mięśnie ramion. Prawy rękaw był podwinięty, lewy opuszczony.

      – Co tu robisz?

      – Czekam.

      – Na co?

      Westchnął ciężko.

      – Na ślusarza. Zatrzasnąłem drzwi.

      – Cholera. Jak długo tu siedzisz?

      Odchylił się, żeby wyjąć komórkę z kieszeni spodni. Rozbłysnął wyświetlacz. Próbowałam zobaczyć, co ma na tapecie, ale siedział za daleko.

      – Pół godziny.

      – Chcesz wejść? – zapytałam i wskazałam głową swoje mieszkanie. Wydawało mi się, że lepiej dla niego byłoby poczekać u mnie i zjeść kawałek pizzy niż samemu siedzieć na korytarzu.

      Ale Julian, zamiast zerwać się na równe nogi, spojrzał na mnie sceptycznie i potrząsnął głową.

      – Lepiej nie. Nie chcę przegapić ślusarza.

      Mówił serio? Wolał siedzieć na korytarzu niż wejść do mnie? Byłam pewna, że przyjmie zaproszenie. Skoro tego nie zrobił, znaczyło to tylko jedno: nadal nie wybaczył mi tego, co się stało na przyjęciu u moich rodziców. W pewnym stopniu nawet go rozumiałam, w końcu stracił przeze mnie pracę, ale nie powinien być wiecznie obrażony.

      Odwróciłam się i bez słowa weszłam do mieszkania. Pizzę, lody i colę postawiłam na jednym z pudeł, potem wzięłam plecak i wyjęłam stamtąd karteczkę samoprzylepną.

      Proszę zapukać do Owens, napisałam wielkimi literami i wyszłam na korytarz. Minęłam Juliana i przykleiłam tę kartkę na jego drzwiach.

      Uśmiechnęłam się do Juliana.

      – I problem z głowy. A teraz chodź, zanim pizza wystygnie.

      Nie czekając na odpowiedź, wróciłam do mieszkania. Drzwi zostawiłam otwarte. Wstawiłam lody do zamrażarki, wzięłam rolkę papierowego ręcznika i dwa plastikowe


Скачать книгу