Someone new. Laura Kneidl

Someone new - Laura Kneidl


Скачать книгу
majestatyczne budynki, wspaniałe smoki i New England Patriots. W pokoju znajdowały się dziesiątki roślin, niektóre zwisały nawet z sufitu. Przed telewizorem stała szara sofa z mnóstwem poduszek, przed nią ława zarzucona stosami czasopism.

      Mimowolnie zaczęłam się rozglądać za miejscem, w którym Julian mógłby postawić model, i zobaczyłam stół. Stała na nim maszyna do szycia, a obok leżała kupka kolorowych tkanin wszelkiego rodzaju: od jedwabiu po filc. Odsunęłam na bok materiały, których Cassie i Auri pewnie używali do wykonania kostiumu cosplay.

      Julian postawił ostrożnie model i kiedy pozbył się ciężaru, odetchnął z ulgą.

      – Dzięki.

      Zaczął kręcić kółka ramionami.

      Przyjrzałam się replice Empire State Building. Nawet bez dużej wiedzy o modelarstwie było dla mnie jasne, że jest dobra. W dolnej, już wykończonej części, można było rozpoznać nawet małe okna wycięte w tekturze.

      – To twój model?

      – Nie, ukradłem go z pracowni.

      Uśmiechnęłam się.

      – Po co?

      – Pomyślałem, że będzie dobrze wyglądał w moim pokoju.

      – Nie byłoby lepiej ukraść gotowy model? Julian wzruszył ramionami z takim opanowaniem, że przez chwilę miałam wątpliwości, czy na pewno żartuje. Ale zaraz kąciki jego ust się uniosły.

      – Lubię urok surowych niedokończonych rzeczy.

      – Rozumiem.

      Przygryzłam dolną wargę, żeby się nie roześmiać. Julian zerknął na mnie i byłam prawie pewna, że jego źrenice się rozszerzyły.

      Natychmiast przestałam gryźć usta i odchrząknęłam z zakłopotaniem.

      – A więc studiujesz architekturę?

      – A jak myślisz? – Spojrzał wymownie na model.

      – Który semestr? – zapytałam i jednocześnie próbowałam przetrawić informację, że ze wszystkich kierunków, jakie Julian mógłby studiować, jest właśnie na wymarzonym kierunku Adriana. Czy to mógł być przypadek?

      – Na pierwszym.

      – Serio?

      Kiwnął głową.

      – Myślałam, że jesteś wyżej. Na piątym albo szóstym.

      – Dlaczego? Bo jestem stary?

      Julian skrzyżował ręce na piersiach, ale jego rozbawiony ton zdradzał, że tak naprawdę nie czuje się urażony.

      – Nie jesteś stary – rzuciłam. – Tylko starszy. Dwadzieścia pięć?

      – Dwadzieścia cztery – poprawił mnie z prychnięciem.

      Przepraszająco podniosłam ręce.

      – Sorry. Mój błąd. Nie chciałam cię urazić, dziadziu.

      – Ale to zrobiłaś. – Julian pokręcił głową w udawanym oburzeniu.

      – Pozwól mi to naprawić. – Zrobiłam krok w jego stronę i położyłam mu dłoń na przedramieniu.

      – Na kiedy musisz z powrotem zanieść na uczelnię tę rzecz o surowym niedokończonym uroku? Mogę pomóc. Mam auto.

      Nie wiedziałam, czy to z powodu pytania, czy dotyku, ale czułam pod palcami, jak napinają mu się mięśnie i zmienia się jego nastrój. Z twarzy Juliana jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęła beztroska.

      – Na poniedziałek.

      – Masz na myśli pojutrze?

      – Tak.

      – Wyrobisz się?

      – Zobaczę w niedzielę wieczorem. – Ze ściągniętymi brwiami oglądał Empire State Building od iglicy po podstawę. Miałam wrażenie, że nie przeoczył nawet najdrobniejszego szczegółu.

      Odchrząknęłam. Właściwie mogłabym skorzystać z okazji i wrócić do tego, co wydarzyło się u moich rodziców, ale sądząc po jego zamyślonej minie, miał teraz zamiar zająć się projektem. Nie chciałam mu w tym przeszkadzać, zwłaszcza że miał mało czasu.

      – To lepiej zostawię cię teraz w spokoju.

      Julian z roztargnieniem kiwnął głową. Odwróciłam się i wyszłam. Dopiero kiedy drzwi się za mną zamknęły, zorientowałam się, że propozycja podwiezienia go w poniedziałek nie została przyjęta.

      Rozdział 7

      Niedzielę spędziłam przygotowując się psychicznie na poniedziałek. Już sama myśl o nadchodzących wykładach stresowała mnie tak bardzo, że dopadło mnie coś w rodzaju paraliżu. Cały dzień przeleżałam na materacu, wstawałam tylko do toalety. Dokończyłam kilka rysunków i zaczęłam nowy fanowski szkic do Kapitana Ameryki i Bucky’ego, który już dawno chodził mi po głowie. Na koniec obejrzałam maraton filmowy z Batmanem i ułożyłam listę najlepszych ekranizacji:

      Miejsce pierwsze: Mroczny Rycerz powstaje.

      Miejsce drugie: LEGO Batman.

      Miejsce trzecie: Powrót Batmana.

      I trzy największe wtopy, tutaj Ben Affleck, Val Kilmer i George Clooney szli łeb w łeb.

      Zajęłam się filmami i zapomniałam nastawić budzik na rano. Było już po jedenastej, kiedy obudziła mnie wiadomość od Alizy: Gdzie jesteś?

      Szybko jej odpisałam i ruszyłam na uczelnię. Przedpołudniowe zajęcia przepadły, ale przynajmniej mogłam iść z Alizą na obiad i uczcić jej dwustupięćdziesięciotysięcznego followersa.

      Na kampusie rozglądałam się za Julianem. Chciałam zapytać, co z repliką, ale nie spotkałam go.

      Po południu na wykładzie z profesor Lawson zamiast słuchać, zajęłam się rysowaniem. Tata przysłał mi esemesa: Richfieldowie zapraszają nas w czwartek na obiad. Cieszylibyśmy się, gdybyś poszła razem z nami.

      Odpisałam, że się zgadzam. Co innego mogłam zrobić? Wiadomość od taty brzmiała być może jak zaproszenie, ale tak naprawdę była wezwaniem. Rodzice oczekiwali, że się tam pojawię, w końcu była to część naszej umowy. Płacili mi za mieszkanie, a ja miałam uczestniczyć w towarzyskich spotkaniach z ich znajomymi. Nie chciałam zrywać tej umowy już w pierwszym miesiącu, choć dobrze wiedziałam, że wieczór będzie bardzo nudny: powierzchowne rozmowy o niczym plus narzekanie i rozmowy o polityce i gospodarce, przy czym jedyne cyfry, które ja mogłam podać, to zyski z ekranizacji moich ulubionych komiksów.

      Oczywiście miałam rację. Wieczór był męczący, tak jak myślałam, ale przynajmniej znajomi rodziców pamiętali o tym, że nie jem ani mięsa, ani ryb i zamówili dla mnie wegetariańskie kanapki.

      Zanim stamtąd wyszłam, poprosiłam o zapakowanie kilku kanapek, co zostało przyjęte krzywymi spojrzeniami, ale było mi wszystko jedno. To jedzenie nie było dla mnie. Po powrocie do domu nie poszłam od razu do siebie, tylko stanęłam przed drzwiami sąsiadów, zza których dobiegała ezoteryczna muzyka, i zapukałam. Muzyka ucichła, drzwi się otworzyły.

      – Hej, dlaczego już… – Na mój widok Cassie urwała w pół zdania. Rude włosy związała w niedbały kok i upięła je wysoko. Miała na sobie za duży szary sweter, który chyba należał do Maurice’a, a na niej wyglądał jak sukienka, i czarne legginsy. – O, cześć, Micah. Myślałam, że to Auri.

      – Nie. Mimo to mogę wejść? – zapytałam z pełnym nadziei uśmiechem i wyciągnęłam plastikową torbę z kanapkami. – Byliście tacy rozczarowani, że Julian już nie przynosi przekąsek, więc ja zadbałam o zaopatrzenie.

      – Świetnie,


Скачать книгу