Someone new. Laura Kneidl

Someone new - Laura Kneidl


Скачать книгу
z zaciekawieniem spoglądali w moją stronę. Byłam jednak przyzwyczajona do tego typu spojrzeń, na imprezach u rodziców zawsze ktoś szukał nowego obiektu do drwin, więc nie zrobiło to na mnie wrażenia i niechętnie ruszyłam na wykład.

      Rozdział 5

      Patrz, jacy byliśmy słodcy!

      Wysłałam ten komentarz do Adriana razem z naszym wspólnym zdjęciem w halloweenowych strojach. Mieliśmy wtedy po siedem lat. On był przebrany za robota, a ja za księżniczkę z trójzębem, który pierwotnie nie był częścią kostiumu. Musiałam go zabrać jakiemuś innemu dziecku.

      Siedziałam z uśmiechem w środku mojej kartonowej twierdzy i przeglądałam stary album ze zdjęciami. Postanowiłam, że dzisiaj w końcu opróżnię kilka pudeł, ale nie udało mi się rozpakować do końca ani jednego, bo trafiłam na ten skarb. Dopóki nie staliśmy się nastolatkami, rodzice skrupulatnie dokumentowali każdy moment naszego życia. Wszystkie święta Bożego Narodzenia, wszystkie Święta Dziękczynienia, wszystkie urodziny, każdą głupotę i każde rozbite kolano. Zabrałam ze sobą te albumy. Rodzice nie zasługiwali na te piękne wspomnienia, skoro tak potraktowali Adriana. Tak samo jak nie zasłużyli na wspólny czas ze mną, a mimo to za parę godzin wyruszę stąd, żeby zjeść z nimi kolację.

      Był piątek i zaprosili mnie na wieczór. Nasze spotkania odbywały się w różnych dniach, w zależności od ich służbowych obowiązków i wyjazdów. Chciałabym się jakoś wywinąć od tej kolacji, ale stanowiła część naszej umowy. Los okazał mi jednak trochę łaski, bo po południu wypadły mi jedne zajęcia, więc przed wizytą w jaskini lwa miałam trochę czasu dla siebie.

      Wysłałam Adrianowi jeszcze trzy zdjęcia. Liczyłam na to, że uprzytomnią mu, co kiedyś mieliśmy i co jeszcze możemy mieć, jeśli tylko się do mnie odezwie. Zakładając, że w ogóle dostaje moje wiadomości.

      Kiedy otworzyłam kolejną stronę albumu, odkryłam zdjęcie, na którym oboje byliśmy w basenie przed naszym rodzinnym domem. Leżeliśmy na dmuchanych materacach, nosiliśmy za duże okulary przeciwsłoneczne i piliśmy lemoniadę z plastikowych kieliszków do martini. Musiałam się uśmiechnąć. Miałam zamiar sfotografować to zdjęcie dla Adriana, ale przeszkodził mi ostry dźwięk dzwonka.

      Odłożyłam album, wstałam i podeszłam do domofonu.

      – Dzień dobry. Czy może pani odebrać przesyłkę dla pana Brooka?

      Brook. To Julian.

      – Oczywiście.

      Nacisnęłam przycisk i w otwartych drzwiach czekałam na kuriera. Podał mi paczkę, a ja podpisałam się na czytniku, który mi podał.

      Z etykiety wynikało, że paczka była z Amazona. Nic szczególnego, ale przynajmniej miałam dobry powód, by jeszcze raz spróbować z nim porozmawiać. Nie widziałam go od naszego spotkania w poniedziałkowy poranek. Codziennie wychodził z mieszkania na długo przed rozpoczęciem zajęć i najwyraźniej wracał dopiero w nocy, albo w ogóle nie wracał. Powoli zaczynałam się zastanawiać, czy jeszcze żyje.

      Po wyjściu kuriera wyciągnęłam z plecaka karteczkę samoprzylepną i napisałam wiadomość dla Juliana. Przykleiłam mu ją do drzwi.

      Cześć, Julian. Odebrałam Twoją przesyłkę. Możesz ją wziąć w każdej chwili. Tylko dziś wieczorem nie będzie mnie w domu.

      Xoxo, Micah

      Już w mieszkaniu z ciekawością potrząsnęłam paczką, ale usłyszałam tylko ciche stukanie. Postawiłam ją obok drzwi i znowu usiadłam na podłodze, by przeglądać albumy ze zdjęciami. Czas upłynął szybciej niż bym chciała – i nie było w tym żadnej przesady. Zastanawiałam się, czy nie wymyślić jakieś choroby, żeby wymigać się od kolacji z rodzicami, ale skończyłoby się to w ten sposób, że zaczęliby się o mnie martwić i przyszliby tutaj, a tego życzyłam sobie jeszcze mniej. Ułożyłam włosy w, jak mawiali rodzice, „przyzwoitą” fryzurę i wyjęłam z pudła designerską sukienkę. Była trochę pognieciona, ale nic już nie mogłam z tym zrobić.

      Posiadłość moich rodziców spokojnie mogłaby się równać rozmiarami z tutejszym miejskim parkiem. Od ulicy prowadziła droga do kutej żelaznej bramy. Żeby ją otworzyć i zostać wpuszczonym do środka, należało wpisać siedmiocyfrowy kod. Długi obsadzony drzewami podjazd oświetlały latarnie. Dalej rozciągał się rozległy trawnik poprzecinany kwiatowymi rabatami. Już z daleka widać było oświetloną reflektorami willę z potężnymi kolumnami, wysokimi oknami i mocno ukwieconymi balkonami.

      Ponad siedemdziesiąt lat temu posiadłość kupił mój pradziadek ze strony ojca. I to on założył kancelarię adwokacką. Przejął ją mój dziadek, który osiem lat temu zmarł na atak serca. Od tego czasu firmę prowadzili rodzice. Poznali się na studiach prawniczych na Harvardzie i po śmierci pradziadka zamieszkali w willi, chcąc założyć rodzinę.

      Zaparkowałam samochód w jednym z garaży, bo tata nie znosił zostawiania aut na dworze. Tak jakby chodziło o jakieś delikatne rzeczy, które może uszkodzić najlżejszy podmuch wiatru. Gdyby się dowiedział, że przed nowym domem najczęściej zostawiam swoje BMW na ulicy bez żadnej ochrony, to chyba dostałby załamania nerwowego.

      Na wysokich obcasach podreptałam do wejścia, oświetlanego automatycznie przez urządzenie na fotokomórkę, i nacisnęłam dzwonek. Po chwili drzwi się otworzyły i stanęłam naprzeciwko Rity.

      Gosposia przywitała mnie z ciepłym uśmiechem.

      – Dobry wieczór, Micah.

      – Cześć, Rita. – Nachyliłam się i objęłam ją. – Co u ciebie?

      – Dobrze. Plecy trochę mnie bolą, ale to nic nowego.

      Obejrzała mnie od stóp do głów, nie w oceniający, ale czuły sposób, jakby chciała się upewnić, że wszystko ze mną w porządku.

      – Jak tam nowe mieszkanie?

      – Piękne, ale na razie wygląda trochę chaotycznie.

      To określenie nawet w przybliżeniu nie oddawało stanu faktycznego, bądź co bądź jak dotąd rozpakowałam do połowy tylko jeden karton i od blisko tygodnia korzystałam tylko z jednej walizki, której zawartość leżała porozrzucana po całym mieszkaniu. Dobrą stroną tego wszystkiego było to, że mieszkałam w tym bałaganie sama i nie musiałam odczuwać wyrzutów sumienia, że Rita za mnie sprząta.

      – Gdzie rodzice?

      – Twój ojciec czeka w salonie, a mama jeszcze się szykuje.

      – Już jestem gotowa.

      Ledwo Rita dokończyła zdanie, rozległ się głos mamy. Pospiesznie schodziła z góry. Czarne włosy opadały jej na ramiona, a zamiast kostiumu z blezerem miała na sobie ciemne spodnie z materiału i luźną bluzkę. Jej wersja wygodnego stroju.

      – Niestety musiałam jeszcze zostać w kancelarii i trochę się spóźniłam.

      Zatrzymała się przede mną i prawie niezauważalnie ucałowała mnie w oba policzki. Jej włosy śmierdziały dymem papierosowym. Właściwie rzuciła palenie kilka lat temu, ale w szczególnie stresujących sytuacjach nadal sięgała po papierosa.

      – Wszystko w porządku?

      – Tak, to tylko zwykłe sprawy. – Uśmiechnęła się do mnie. Przed chwilą zmyła makijaż, więc wokół jej ust i oczu pojawiła się siateczka drobnych zmarszczek. Było też wyraźnie widać piegi, które po niej odziedziczyłam. Lubiłam tę wersję mamy, przypominała mi dawne czasy i dawała nadzieję na pojednaną rodzinę.

      Rita wzięła ode mnie torebkę i wróciła do kuchni dopilnować jedzenia. W wielkiej willi zapachy szybko znikały, ale wydawało mi się, że czuję lekko słodki aromat przywodzący na myśl świeżo upieczone ciasto.

      Mama zaprowadziła


Скачать книгу