Someone new. Laura Kneidl

Someone new - Laura Kneidl


Скачать книгу
się z Alizą, która mieszka na drugim końcu miasta u rodziców, i pieszo ruszyłam w stronę domu. Mam wprawdzie samochód – oboje z Adrianem dostaliśmy własne auta na szesnaste urodziny – ale moje mieszkanie znajduje się tylko dziesięć minut drogi od kampusu.

      Wyjęłam telefon i zajrzałam do konwersacji z Adrianem. Przy czym „konwersacja” to nie było najlepsze słowo, bo ostatnich sto wiadomości pochodziło ode mnie. Niedawno wysłałam mu zdjęcia kartonowej twierdzy.

      Poczułam, jak po całym ciele rozlewa się znajoma fala frustracji i wystukałam nową wiadomość: Hej, Łosiu, co najbardziej lubią jeść samochody?

      Czekałam na odpowiedź. Nie nadeszła.

      Placyki, odpowiedziałam sobie sama i parsknęłam, trochę rozbawiona, trochę rozczarowana. Adrian uwielbiał takie kiepskie dowcipy i często mnie nimi wnerwiał, ale dzisiaj dałabym wszystko, by usłyszeć, jak je opowiada. Wmawiałam sobie, że kiedyś na pewno tak się stanie. Przecież to niemożliwe, żeby na zawsze zniknął z mojego życia.

      Zanim zdążyły mnie zdołować myśli o Adrianie i inne rzeczy, wybrałam numer Lilly. Powinna już skończyć lekcje, mimo to nie odebrała od razu.

      – Tak? – zapytała zdyszana.

      – Cześć – powiedziałam i ominęłam jakiegoś psa, który plątał mi się pod nogami. – Wszystko w porządku?

      – Nic nie jest w porządku!

      I to tyle jeśli chodzi o porady typu: Wszystko będzie dobrze. W mojej głowie rozdzwoniły się dzwonki alarmowe i błyskawicznie zaczęłam sobie wyobrażać, co mogłoby wprawić Lilly w taką panikę.

      Tanner z nią zerwał.

      Znowu była w ciąży.

      Rodzice wyrzucili ją z domu.

      Nie zdała egzaminu.

      Ktoś miał wypadek.

      – Co się stało?

      – Lincoln jest chory.

      – Och.

      Od razu mi ulżyło. Jasne, to okropne, że zachorował, ale jeśli chodzi o zdrowie syna, to Lilly była przewrażliwiona. Może brało się to stąd, że urodził się o kilka tygodni za wcześnie i w pierwszych dniach życia potrzebował respiratora.

      – Co mu jest?

      – Kaszle.

      – Byłaś z nim u lekarza?

      – Czy byłam u lekarza? – W głosie Lilly słychać było oburzenie. – Oczywiście.

      Uniosłam brew.

      – No i co powiedział?

      Milczała przez moment, a potem odpowiedziała cicho:

      – Że ma jakąś niegroźną infekcję. Jak będzie dużo pił, niedługo powinno mu przejść, ale gardło go boli od kaszlu. Płakał i… – Lilly westchnęła. – Po prostu nienawidzę, jak jest chory.

      Chciałabym, żeby w takie dni nie była sama. Wprawdzie wszyscy ją wspieraliśmy, ale nikt nie mógł w takich momentach zastąpić Tannera.

      – Mam wpaść do ciebie? – zapytałam mimo to.

      – Nie, nie ma takiej potrzeby. Śpi teraz, a ja muszę nadrobić lekcje, na które dzisiaj nie poszłam.

      Zatrzymałam się na światłach i czekałam na zielone.

      – Masz już materiały? Mogę jechać do szkoły i ci je przywieźć.

      – Nie trzeba. Annie już mi podrzuciła.

      Światła się zmieniły i przeszłam na drugą stronę ulicy.

      – Okej, ale gdybyś czegoś potrzebowała, to zadzwonisz, prawda?

      – Zadzwonię – zapewniła, ale wiedziałam, że zrobiłaby to tylko w ostateczności. Postanowiła być samodzielna, zwłaszcza jeśli chodzi o Linka, tak jakby stale musiała udowadniać całemu światu, że mimo swoich osiemnastu lat może być dobrą matką.

      – A co nowego u ciebie? Rozmawiałaś z Julianem?

      – Tak – odpowiedziałam krótko, słysząc, jak gorzko to zabrzmiało.

      – Co się stało? – zapytała Lilly z wahaniem.

      Westchnęłam i zatrzymałam się przed swoim domem. Zsunęłam plecak z ramion, żeby wyjąć klucze.

      – Nic. Wpadliśmy na siebie dzisiaj rano, ale nie zareagował tak, jak bym się spodziewała.

      – Co zrobił?

      – Nic – powtórzyłam. – Byłam mu całkowicie obojętna.

      – Ale to chyba dobrze, prawda?

      – Nie, niedobrze. – Znalazłam klucze przyczepione do breloczka z motywem z Zielonej latarni. Świecił w ciemności, więc łatwo było go znaleźć w torebce. Był to jedyny powód, dla którego kupiłam ten brelok, bo film był katastrofalny. – Gdyby to mnie zwolniono przez niego, byłabym wściekła.

      – Ale przecież ty nigdy nie miałaś pracy.

      Przewróciłam oczami.

      – Czysto hipotetycznie.

      – Może nie lubił pracować w kateringu.

      – Nikt nie lubi pracować dla takich ludzi jak moi rodzice – powiedziałam i otworzyłam drzwi. – Chodziło tylko o pieniądze, sam to zresztą przyznał. Potrzebuje ich na kota, więc chyba nagle nie powinno być mu wszystko jedno, co nie?

      – Może nie jest pamiętliwy. Było, minęło.

      Weszłam na klatkę schodową i zamknęłam szybko drzwi, żeby gorące powietrze późnego lata nie wdarło się do chłodnego wnętrza. W zamyśleniu przyglądałam się skrzynkom pocztowym, przed którymi rano staliśmy z Julianem i jeszcze raz odtwarzałam w myślach to spotkanie.

      – Jest pamiętliwy.

      – Ach tak?

      – Tak – potwierdziłam i otworzyłam skrzynkę na listy, ale w środku znalazłam tylko ulotkę dostawcy pizzy. – Musiałabyś go zobaczyć na przyjęciu u moich rodziców. Zachowywał się miło i szarmancko, podzielił się ze mną kanapką, całkiem inaczej niż dziś rano. Był chłodny i nieobecny, jakby wtedy nie żartował sobie z mojej bielizny. Dlaczego nagle zachowuje się całkiem inaczej, jeśli nie z tego powodu?

      – Mówię to niechętnie, ale może wtedy tak się zachowywał, bo wiedział, kim jesteś i chciał po prostu wykonać swoją robotę?

      – Mówiąc mi, jaki kolor bielizny lubi?

      Lilly nie odpowiedziała od razu, tylko milczała przez chwilę znacząco, co miało dać mi do zrozumienia, że to, co za chwilę powie, raczej mi się nie spodoba.

      – Dlaczego to jest dla ciebie takie ważne?

      – Nie jest dla mnie ważne.

      Lilly prychnęła.

      – Kłamczucha. Totalnie cię to wciągnęło.

      – Robię różne rzeczy z pasją.

      – Mhm – mruknęła znacząco. – Z pasją zakochałaś się w Julianie.

      – Wcale nie – zaprzeczyłam.

      Zgoda, zainteresowałam się nim na imprezie, ale to nie ma nic do rzeczy. Chciałam mu pomóc i wszystko zepsułam. Nawet bardzo. Powinnam go była wtedy bronić przy mamie, zamiast przyglądać się w milczeniu, jak go wyrzuca. To ja wpędziłam Juliana w tarapaty i zostawiłam w potrzebie, tak samo jak zostawiłam Adriana. Wprawdzie nie można porównywać utraty pracy do wyrzucenia z domu rodzinnego, ale w obu przypadkach dałam ciała. Za bardzo bałam się rodziców, żeby coś zrobić. Nie chciałam jednak taka być. Chciałam być


Скачать книгу