Someone new. Laura Kneidl

Someone new - Laura Kneidl


Скачать книгу
przewróciła oczami.

      – Oszukuj się dalej.

      Mruknęłam coś w odpowiedzi. Lawson uważała nas za osoby „niegodne” studiów prawniczych, więc zwracała na nas uwagę i dbała o to, żebyśmy niczego nie przegapiły i usłyszały wszystko, co mówi. Nie bez powodu ciągle sadzała nas w pierwszym rzędzie i stale o coś pytała.

      Doszłyśmy do Wild Olive, niepozornie wyglądającej restauracji, mieszczącej się na parterze budynku z odpadającym tynkiem i wyblakłymi futrynami okiennymi. Poszarpany wiatrem baner z nazwą wiszący nad drzwiami był rozdarty w niektórych miejscach, ale to wszystko nas nie odstraszało. Weszłyśmy do środka i zadrżałam, kiedy owionął mnie zimny strumień powietrza z klimatyzacji.

      – Cześć – przywitała nas Kimberly z szerokim uśmiechem. Była córką właściciela i zarządzała restauracją. W ciągu dnia pracowała też jako kelnerka, bo nie opłacało się zatrudniać nikogo na stałe dla nielicznych gości jedzących tu obiad. Kimberly wzięła dwie karty ze stojaka obok drzwi wejściowych i zaprowadziła nas na nasze stałe miejsce pod wielkim oknem, skąd miałyśmy dobry widok na mały trawnik z placem zabaw. – Przynieść wam coś do picia?

      – Colę.

      – A dla mnie herbata ziołowa.

      Potrząsnęłam głową.

      – Nie rozumiem, jak przy tym upale możesz pić herbatę.

      – Ochładza ciało od środka, a poza tym nie jest tutaj zbyt ciepło.

      To prawda. Marzłam w T-shircie i zastanawiałam się, czy nie wyciągnąć z plecaka rozpinanego swetra. Uwielbiam słońce i ciepło. Gdyby to zależało ode mnie, zima jako pora roku na pewno przestałaby istnieć. Nie mogłam więc zrozumieć, dlaczego ludzie tak ochładzają pomieszczenia; prędzej czy później same by się wychłodziły. Jak mawiali Starkowie: „Winter is coming”. Prawdopodobnie za dwa albo trzy miesiące.

      Aliza otworzyła swoją kartę.

      – Kto dzisiaj płaci?

      – Ten, kto pyta – powiedziałam z uśmiechem.

      Ponieważ przychodziłyśmy tutaj regularnie od początku semestru, postanowiłyśmy płacić na zmianę. Nie miało bowiem sensu, by za każdym razem dzielić rachunek na pół.

      – Ja wezmę może wrap z hummusem i awokado.

      – Dobry wybór, to jest pyszne.

      – A ty co bierzesz?

      Aliza spojrzała w kartę. Z trudem podejmowała decyzje, więc któregoś razu postanowiła przetestować każdą potrawę po kolei.

      – Frytki warzywne z sałatką i sosem jogurtowo-arachidowym. Brzmi dobrze.

      Zdecydowanym ruchem zamknęła kartę i położyła ją na mojej.

      – Jak upłynął ci weekend? – zapytałam. Dzisiaj nie miałyśmy jeszcze okazji porozmawiać, bo przez czekanie na Juliana miałam mało czasu i ledwo zdążyłam na pierwszy wykład.

      – Uczyłam się, gotowałam, piekłam, pracowałam nad nowym wyglądem mojego bloga, ale niewiele zrobiłam, bo ciągle aktualizowałam Instagrama. Mam prawie dwieście pięćdziesiąt tysięcy followersów – pisnęła z zachwytem, a ja się roześmiałam. Odkąd się poznałyśmy, nie mogła się doczekać, by osiągnąć tę liczbę na swoim blogu o jedzeniu.

      – Ile jeszcze brakuje?

      – Czekaj. – Aliza wyciągnęła telefon. – Niecałe dwa tysiące.

      – Będziesz je miała najpóźniej pojutrze.

      Westchnęła.

      – Byłoby fajnie. Miałabym wtedy ćwierć miliona obserwujących jeszcze przed trzecią rocznicą powstania tego bloga. Wiesz, ile to jest ludzi? Cholernie dużo! A wiesz, kto ostatnio polubił moje zdjęcia? Gwyneth Paltrow.

      – Ale ty nie znosisz jej książki kucharskiej – powiedziałam. Ja też nie byłam jej fanką, ale szanowałam ją za grę w filmach o Iron Manie.

      Aliza wzruszyła ramionami.

      – Może i tak, ale to w końcu Gwyneth Paltrow.

      Kiwnęłam głową właśnie wtedy, gdy Kimberly nadeszła z naszymi napojami. Przyjęła od nas resztę zamówienia.

      – Co sądzisz o powieściach graficznych, które ci przyniosłam? – zapytałam i wypiłam łyk coli. – Rzuciłaś na nie okiem?

      – Tak.

      – I? – Spojrzałam na nią z wyczekiwaniem.

      Aliza popatrzyła na mnie i bez słowa sięgnęła po cukier. Wsypała go do herbaty i powoli mieszała, dopóki gorąca woda nie zabarwiła się od ziół na ciemny kolor.

      – Są całkiem zabawne.

      Całkiem zabawne? To wszystko? Dałam jej moich faworytów! To prawda, Wytches i The Walking Dead były krwawe i nie każdemu mogły się podobać, ale przyniosłam jej też Ms Marvel i pierwsze dwa tomy Sagi, a nawet książkę Sarah Anderson. Jak można było tego nie pokochać?

      Aliza się zaśmiała.

      – Nie patrz na mnie takim zszokowanym wzrokiem. Dobre są, ale komiksy to nie mój świat.

      – Powieści graficzne – poprawiłam ją. – Co ci się w nich nie podobało?

      – Nie że nie podobało. Po prostu nie zachwycam się nimi tak jak ty.

      Zrobiłam nadąsaną minę.

      Aliza spojrzała na mnie ze współczuciem.

      – Przykro mi.

      – Niepotrzebnie. W końcu nie każdy ma dobry gust – droczyłam się z nią i wypiłam trochę coli. Przynajmniej próbowałam przeciągnąć ją na moją stronę.

      Nigdy nie udało mi się też zarazić moją pasją Lilly ani Adriana, ale od czasu do czasu chodzili ze mną do księgarń z komiksami i zawsze popierali moje marzenia o studiowaniu sztuki i opublikowaniu kiedyś własnej powieści graficznej. Więcej nie mogłabym sobie życzyć. Jednak od kilku miesięcy, a dokładniej od trzech, utknęłam przy projekcie Albtraumlady. Brakowało mi inspiracji i kreatywności, tak jakby Adrian zabrał ze sobą tę część mnie. Tęskniłam za nią prawie tak bardzo jak za bratem.

      Rozdział 4

      Kimberly przyniosła nam jedzenie i już miałam się na nie rzucić, gdy Aliza zabrała mi talerz sprzed nosa, żeby zrobić zdjęcie na swój blog. Właściwie powinnam była już się do tego przyzwyczaić, ale na widok jedzenia dezaktywowało się coś w moim mózgu i znowu o tym zapominałam. Na szczęście Aliza potrafiła aranżować zdjęcie tak sprawnie, że przynajmniej nie trzeba było długo czekać.

      Jadłyśmy w milczeniu, a potem Aliza zapytała mnie o przeprowadzkę. Opowiedziałam jej o firmie, która pojawiła się w piątek w południe u moich rodziców, żeby spakować rzeczy do pudeł. Wszystko poszło sprawnie i jeszcze tego samego wieczoru pudła znalazły się w moim nowym mieszkaniu. W sobotę rano przyjechały nowe meble, które nadal czekały na złożenie. Nie wiem, co mnie napadło, że nie zamówiłam od razu montażu. Przecież nawet nie miałam odpowiednich narzędzi. Chyba kierowała mną fałszywa duma, ale jakoś sobie z tym poradzę.

      Opowiedziałam Alizie o Aurim i Cassie. Uśmiechnęłam się na myśl o tej dwójce. Nie widziałam ich już później, ale miałam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Zastanawiałam się, czy nie wziąć dla nich kilku kanapek, które tak bardzo lubili; jako podziękowanie za miłe przyjęcie i może szansa na rozmowę z Julianem. Po prostu nie mogłam zapomnieć obojętności, z jaką mnie potraktował.

      Aliza zapłaciła za nasz obiad i poszłyśmy z powrotem na uczelnię, cierpieć na


Скачать книгу