Histeria. Izabela Janiszewska
dziewczynach w jacuzzi, bo nie chciał się odsłaniać przed kolegami z pracy. Wolał, by widzieli w nim aroganta i przy okazji świetnego glinę niż policjanta, który rozkleja się, bo nagle zrozumiał, że jego ojciec kiedyś go kochał.
Spojrzał raz jeszcze na ekran, wahając się, czy zgasić telewizor, ale ostatecznie uznał, że chce, by ktoś na niego czekał, gdy wróci.
Kiedy zbiegał ze schodów, zastanawiał się, dlaczego w głosie szefa słychać było takie napięcie. Stary łatwo wpadał w złość, szczególnie gdy dochodziło między nimi do wymiany zdań, ale teraz wydawał się wyjątkowo przeczulony. Podobnie jak dwa lata temu, gdy na Mokotowie znaleźli zwłoki dziecka. Bruno aż się skrzywił na tamto wspomnienie i poczuł falę mdłości. Fakt, że widział już wiele, nie uodparniał go na drastyczne obrazy. One zostawały pod powiekami na zawsze, wracały w czasie mętnych, bezsennych nocy jak zjawy o długich, wyciągniętych kształtach i czarnych oczodołach. Dlatego idąc w gęstniejącym deszczu ulicą Stryjeńskich w stronę skrzyżowania z Belgradzką, pielęgnował w sobie nadzieję na to, że źle odczytał nastrój Mariana Pękały i na miejscu nie spotka go nic drastycznego.
Gdy dotarł w pobliże Kazurki, poczuł dziwny chłód przenikający jego ciało. Pod usypaną górką, z której zimą dzieciaki zjeżdżały na sankach, było wyjątkowo tłoczno. Już z oddali zauważył trzy radiowozy i karetkę, których sygnały świetlne przebijały się przez mleczną mgłę. Nie brakowało też grupki gapiów: ludzie zwabieni hałasami musieli wypełznąć z okolicznych bloków, a teraz, szczękając zębami z zimna, z rękami w kieszeniach i z zaróżowionymi od podniecenia policzkami stawali na palcach, by zobaczyć choć skrawek tego, co kryło się pod policyjnym namiotem.
– Bruno! – Aspirant Sylwia Konopacka bezskutecznie próbowała odsunąć spragnionych sensacji widzów i ogrodzić teren taśmą. – Pomożesz mi z tym? – Jej twarz miała trupio blady kolor, a rozbiegane spojrzenie zwiastowało kłopoty.
Wilczyński kiwnął jej na przywitanie głową, po czym stanął przed grupką gapiów, rozłożył szeroko ręce i mocnym głosem zawołał:
– Odsunąć się! Właśnie dostałem informację, że na tym terenie znaleziono niewypał. Radzę wrócić do domów, pozamykać szczelnie okna i nie wychylać się aż do czasu odwołania alarmu.
Ludzie spojrzeli po sobie z konsternacją i niepokojem wypisanym na twarzach. Kilku od razu odwróciło się i szybkim krokiem pomaszerowało do swoich mieszkań, ale najzagorzalsi wielbiciele adrenaliny i sensacji stali niewzruszeni przed rozwijaną przez Sylwię taśmą. Drobna kobieta w okularach, z równo przyciętą grzywką i mocno umalowanymi brwiami, która wystukiwała coś na swoim telefonie, w ostatniej chwili zawróciła i odezwała się do Brunona.
– Wysyłam komunikat do TVN24, mogę pana zacytować? – zapytała.
– Pewnie. Moje nazwisko: Pękała, przez „ę” – wyjaśnił, po czym wyjął z kieszeni swój telefon komórkowy i zaczął robić zgromadzonym zdjęcia.
– Hej! Co pan robi? – oburzył się mężczyzna o urodzie byłego boksera. – Nie wyrażałem zgody na fotografowanie – dodał, zasłaniając dłonią twarz, na której dominował szeroki, zniekształcony nos.
– Jak to wybuchnie, trudno będzie odróżnić jeden kawałek krwawego mięsa od drugiego, a to nam ułatwi identyfikację zwłok. O ile je w ogóle znajdziemy – wyjaśnił Wilczyński.
Mężczyzna skrzywił się, przeklął pod nosem, a potem machnął ręką i drapiąc zdeformowane ucho, przypominające kształtem kalafior, ruszył w stronę domu. Za nim poszli pozostali i po chwili Bruno został z aspirant Konopacką przy taśmie sam.
– Oszalałeś? – zirytowała się Sylwia. – Pękała wyjdzie z siebie, jak się dowie. Co ty wyprawiasz?
– Ratuję ci tyłek. – Zerknął w stronę jej pośladków. – Ale spokojnie, obejdzie się bez wylewnych podziękowań. A o naczelnika się nie martw. Kto się czubi, ten się lubi.
Puścił do niej oko na odchodne i skierował się w stronę szefa, który stał w wejściu do namiotu i z kilkoma policjantami obserwował pracę techników. Ubrani w białe kombinezony, przy akompaniamencie spustu migawki aparatu skrupulatnie rejestrowali każdy detal na miejscu zdarzenia.
Bruno zamierzał zaserwować jakiś kąśliwy komentarz nowemu technikowi kryminalistyki, który zastąpił Daniela Sikorę, ale gdy znalazł się obok Mariana Pękały i zobaczył zwłoki, wszystkie słowa uwięzły mu w gardle. Na trawie leżała kobieta ubrana w skórzane botki i czarną sukienkę. W miejscu jej głowy znajdowała się miazga z krwi, odłamków kości oraz kawałków skóry i tkanek.
– Więcej was matka nie miała? Nie za dużo tu ludzi? – wyrwał go z zamyślenia głos prokuratora Tomasza Wojtyłki.
– Możesz wyjść – odparował.
Naczelnik wydziału zerknął za siebie, zgromił Wilczyńskiego wzrokiem i już zamierzał coś powiedzieć, gdy kątem oka dostrzegł zbliżającego się od strony ulicy Kazury dziennikarza TVN-u, a tuż za nim operatora z kamerą na ramieniu.
– A ci tu skąd? Hieny jedne. Dzieciak, wypierdol ich. – Skinął na chudego policjanta ze szczeniackim wąsikiem. – Wszystko nam tu zadepczą. Powiedz, żeby poszli szukać sensacji gdzie indziej. A jak będą podskakiwać, to wyślij ich do mnie. Nie mam teraz czasu bawić się w udzielanie wywiadów.
Młody policjant kiwnął głową.
– Możesz też wysłać ich do mnie. Chętnie z nimi porozmawiam – wtrącił Bruno.
Marian Pękała wbił w podwładnego zimne, przeszywające spojrzenie.
– Nawet nie próbuj. – Wskazywał na niego palcem. – Wszystko słyszałem. Numer z niewypałem drugi raz nie przejdzie, a ja nie mam ochoty oglądać w najbliższych wiadomościach twojej gęby podpisanej moim nazwiskiem. Ani tym bardziej twojej koszulki. – Zawiesił wzrok na wielkim napisie „kurła” widniejącym na klatce piersiowej Wilczyńskiego.
Komisarz wzruszył ramionami i obdarzył przełożonego uśmiechem niewiniątka, a później skupił się na martwej kobiecie.
– Co o niej wiemy?
– Oliwia Socha. Według medyka zgon nastąpił jakieś dwie, trzy godziny temu. Zginęła najpewniej od uderzeń tępym narzędziem w głowę. Z jakiegoś powodu się tu zatrzymała, a później jej postój się przedłużył. – Pękała przygryzł wargę w zamyśleniu, po czym wskazał ręką w stronę wyjścia z namiotu. – Na zewnątrz stoi jej opel insignia. Znalazł ją przypadkowy przechodzień. Zobaczył umazanego krwią, przerażonego dzieciaka, który cały czas mówił coś o swojej mamie. Facet poszedł za nim i natknął się na ciało.
– Chryste, jej dzieciak oglądał tę masakrę? Ile ma lat?
– Trzy i pół roku. Nasza psycholog zabrała go do szpitala na badania. Pobędzie z nim do przyjazdu ojca. Facet był poza Warszawą, ale z tego, co wiem, jest już w drodze. Mógłbyś tam zajrzeć i dyskretnie wybadać, co widział.
– Mam nadzieję, że niewiele – szepnął Bruno.
Myśl o tym, że chłopak mógł patrzeć na to, jak ktoś miażdży twarz jego matki, sprawiała, że Wilczyński czuł się, jakby przed chwilą dostał pięścią w splot słoneczny. Zachwiał się i skrzywił, a później przełknął ślinę, by złagodzić gorzki smak w ustach. Wiedział, że musi skupić się na faktach, uczepić tego, co namacalne i co miał na wyciągnięcie ręki. Uważnie przesuwał wzrokiem po ciele i okolicy, a w jego umyśle zapisywały się kolejne informacje i obrazy, od których kręciło mu się w głowie.
Doskonale wiedział, że takie obrażenia powstawały w wyniku wielu ciosów zadawanych pod wpływem silnych emocji. Zmasakrowana twarz oznaczała, że ofiara obudziła w sprawcy intensywne i gwałtowne uczucia, a to z kolei najczęściej wskazywało