Czarne ziarno. Marta Zaborowska

Czarne ziarno - Marta Zaborowska


Скачать книгу
na nią niedbale burym pledem. To na niej, zgodnie z tym, co podała prasa, siedziała Rawska, podtrzymując umierającego syna. Pod ławką, na podłodze przykrytej szczelnie starym linoleum, leżało kilka porwanych gazet z ostatnich tygodni. Teoria o koczujących tu bezdomnych, którzy dogrzewali się ogniskiem rozpalanym w starym klombie, potwierdzała się na jej oczach.

      Światło latarki zatrzymało się na pustych hakach przeznaczonych do mocowania rowerów i przesunęło niżej, na metalową rozkładaną suszarkę do rozwieszania prania. Do jej cienkich prętów poprzyczepiane były za sznurki reklamówki służące za lodówkę. Julia podeszła do toreb i uchyliła jedną z nich. Ze środka wydobył się smród starego tłuszczu. Cofnęła się z obrzydzeniem, odór przypominał zapach zjełczałego oleju stojącego przez miesiąc w pełnym słońcu. Zasłoniła nos ręką i ponownie zajrzała do środka, celując światłem w środek torby. Na dnie reklamówki leżały poogryzane resztki kości. Były małe i drobne, najprawdopodobniej pozostały po zjedzeniu jakiegoś upieczonego w ognisku ptaka.

      Wróciła do ławki. Odsunęła brudny pled i usiadła na jej brzegu. Przeciągnęła dłońmi po zimnym metalu. Tu leżał Leon, kiedy dom otoczyły policyjne wozy. Była noc i ciemność, tak samo jak teraz. I błoto naniesione przez ciągnięte ciało chłopaka, wymieszane z jego krwią. Tylko takiej ciszy nie było. Huczało od fajerwerków puszczanych w oddalonych od Dereniowej ogrodach i pokrzykiwań sąsiadów witających nowy rok.

      Leżał na boku czy na wznak? Rawska trzymała jego głowę na kolanach czy pozwalała jej zwisać jak głowie gęsi, której podrzyna się szyję? Pod nogami nie było już plam z krwi, rozmyły się pod nanoszonymi butami deszczem i śniegiem. To, co zostało na kocu, wyglądało na rdzawe ślady, ale równie dobrze mogło być zwykłym brudem. Zabrano stąd wszystko, co miało związek ze zbrodnią. Każdy zgniły liść i każdy przedmiot, jeśli spadła na niego choć kropla krwi Leona.

      Zgasiła latarkę. Oparła plecy o twardą ramę ławki i zapatrzyła się przed siebie, gdzie przez uchylone drzwi przybudówki widać było ciemny ogród i otaczającą dom pustkę. Kto zajrzał tu pierwszy? Czy aby na pewno była to Judyta? A co z Marią i Niną? O której znalazły się na zewnątrz i co wygoniło je z domu – krzyk czy też nadmiernie przeciągająca się nieobecność matki i brata? Kiedy Leon znalazł się na tej ławce, nie był już w stanie wzywać pomocy. Krew szybko wycieka, zwłaszcza z tętnicy. Kilka minut i do człowieka przestają docierać jakiekolwiek dźwięki, nawet te najgłośniejsze, jakie wydają wystrzeliwane w niebo fajerwerki. Jedyne, co mógł zrobić, to patrzeć na pochylającą się nad nim matkę.

      Powinna już stąd iść. Po to, by nie natknąć się na tych, co zostawili w torbie ogryzione kości ptaka. I tak miała dużo szczęścia, że nie stanęła z nimi oko w oko. Wrócą tu przecież, choćby na kilka godzin, jakie pozostały do świtu. Położą się na cuchnącym brudem materacu i przykryją pledem z plamami rdzy.

      Zanim zatrzasnęła kłódkę, roztarła podeszwami ślady pozostawione przez jej buty. Naniesione błoto rozmazało się po kilku sprawnych ruchach nóg i zrównało z wżartym w linoleum brudem. Lepiej, żeby ci, co tu teraz mieszkają, nie wiedzieli, że ktoś obcy wszedł na ich teren.

      Wróciła przed główne wejście domu.

      Dawno tego nie robiła, lata minęły, odkąd użyła wytrychu po raz ostatni. Rozejrzała się po pustej ulicy i wsunęła wysłużony, składany jak scyzoryk szpikulec w zamek pod klamką. Zatrzask zgrzytnął cicho.

      Tak jak się spodziewała, żadnego alarmu nie było. Ani światła. Elektrownia odcięła prąd, kiedy Maria na poważnie zaczęła zalegać z opłatami.

      W korytarzu panowała cisza, jakby w promieniu kilometra nie istniało nic poza tym miejscem. Ciemność była tak samo intensywna, jedynie w przejściu między schodami a ścianą prowadzącą do kuchni mrok rozjaśniała blada struga światła księżyca wpadająca przez niedomknięte okno nad sienią.

      Sięgnęła po telefon komórkowy i włączyła nagrywanie. Przeklęła się w myślach za to, że nie zrobiła tego, będąc w ogrodowej przybudówce. Być może straciła jedyną szansę na zarejestrowanie zapisu tamtego miejsca.

      Skierowała kamerę na korytarz. Pod nogami miała to samo linoleum co w drewnianej dobudówce. Mniej wytarte, ale za to w wielu miejscach popękane jak ziemia po wieloletniej suszy. Minęła niefunkcjonującą kotłownię, wbudowane pod schodami szafki i pusty wieszak na płaszcze stojący w kącie przedpokoju.

      Ruszyła wąskim przejściem w kierunku saloniku. Był niemal pusty, część mebli musiała sprzedać Maria, żeby mieć za co opłacić kilka pierwszych rat czynszu i co włożyć do garnka. Telewizora też nie było. W kącie pokoju stał jedynie mały kawowy stół, pośrodku wygnieciona kanapa, której stan nie dawał szans na sprzedaż. Był jeszcze stojak po choince rzucony byle jak za firankę. Wokół niego nadal leżały niezmiecione do końca suche igły po świątecznym drzewku.

      Podeszła do okna balkonowego. Było wąskie i wychodziło na niewielki taras wyłożony po części wytartą sztuczną trawą, szeroki na dwa kroki i długi, jak pobieżnie oceniła, na nie więcej niż pięć. O ile stając przy oknie, można było zobaczyć cały ogród, o tyle z kanapy nie było szans go dojrzeć. Zarówno boczna strona ogrodu, z wejściem do drewnianej przybudówki, jak i centralna, z widokiem na klomb służący obecnie za ruszt, znikały za ścianą salonu.

      Światło latarki przesunęło się po ścianie łączącej pokój z kuchnią. Julia przeszła przez podwójne drzwi z pękniętą w poprzek szybą i obrzuciła spojrzeniem pusty zlew, wiszące nad nim szafki i ociekacz na naczynia.

      Zatrzymała wzrok na lodówce. Okrągłe magnesy przytrzymywały pozwijane na rogach zdjęcia Leona i Marii stojących razem, pod osobnym magnesem przyczepione było zdjęcie Niny. Na wszystkich fotografiach czas się zatrzymał. W momencie pozowania wciąż byli dziećmi, ich buzie uśmiechały się beztrosko. Zwykła rodzina, matka i trójka wesołych łobuziaków. Ninka uśmiechała się najmniej, trochę z przymusem, nawet z przekąsem. Ale oczy jej błyszczały nie mniej niż pozostałej dwójce. Julia wysunęła fotografie spod magnesów i schowała je do kieszeni płaszcza.

      W łazience nie znalazła niczego, co wymagałoby nagrywania. Plastikowa wanna, umywalka z leżącym na brzegu wyschniętym mydłem i pożółkłą gąbką. Wiszące lustro w starym stylu, ze szklaną półką i uchwytem na kubek. U sufitu kratka wentylacyjna oblepiona czarnym kurzem i kominowym pyłem. W rogu, przy świecowym kaloryferze pociągniętym niedbale farbą, olejowy grzejnik. Nad otwartym sedesem, w którym stała rdzawa woda, wisiał zbiornik z przymocowanym łańcuszkiem spłuczki. Dawno takiego nie widziała, wyszły z użycia dobrych dwadzieścia lat temu. Łazienka była ślepa, na ogród i skrawek przybudówki wychodziły tylko okna w saloniku i kuchni.

      Wycofała się z łazienki i stanęła ponownie w korytarzu. Na piętro prowadziło kilkanaście wąskich schodów. Szła w górę ostrożnie, grube podeszwy butów mogły w każdej chwili ześlizgnąć się z wyrobionych brzegów stopni. Dom był stary i z całą pewnością nietknięty ręką ekipy remontowej od dekad. Jedynie ściany odmalowywano co jakiś czas, można to było stwierdzić po wielu warstwach różnokolorowych farb, które, niedokładnie rozprowadzone przy podłogowych deskach, dawały efekt pstrokatej, kilkucentymetrowej tęczy. Być może Rawska sięgnęła też kilkakrotnie po pędzel, by odświeżyć ramy okien, ale to było wszystko, co zrobiono dla tego mieszkania.

      Kiedy stanęła na piętrze, które z racji swego rozmiaru przypominało raczej większą antresolę aniżeli tradycyjny poziom domu, zobaczyła troje drzwi. Zaczęła od tych umieszczonych w głębi korytarza. Była to klasyczna służbówka, mieszcząca jedynie polowe łóżko i nocną szafkę. Na łóżku leżała złożona w kostkę pościel, niezmieniana od wielu miesięcy, pod nogami prostokątny chodnik. Julia zajrzała do szafki, ale zarówno jej wnętrze, jak i zamontowana nad nią szuflada były puste. Prawdopodobnie tu miała spędzić noc siostra Arlety, Judyta. Pokój


Скачать книгу