Pod powierzchnią. Lynn H. Blackburn

Pod powierzchnią - Lynn H. Blackburn


Скачать книгу
martw się. Pytałem, czy chcesz coś do picia poza tym ulepkiem, który ci przyniesiono. – Wskazał na tacę.

      – Jeszcze jedną colę.

      – Przyjęto zamówienie. Zaraz wrócę.

      – Zaczekaj – powiedziała. – Chcę… – Gdzie były jej rzeczy? Torebka, portfel?

      – Co się dzieje? – Podszedł ponownie do łóżka z zatroskaną miną.

      – Nie mam przy sobie pieniędzy – odparła, czerwieniąc się.

      Uniósł brew.

      – Możesz mi oddać później. W wypiekach.

      W dzisiejszej rozmowie padło bardzo dużo tego „później”.

      – Dobrze.

      Mrugnął do niej i ruszył w stronę drzwi.

      Leigh znów oparła głowę i zamknęła oczy. Co za dzień. Co się w ogóle działo? Ktoś przeciął jej przewód hamulcowy? Dlaczego? Mogła zginąć. Albo zabić kogoś innego, co byłoby jeszcze okropniejsze.

      To nie miało sensu. Zupełnie nie. W przypadku Barry’ego, pomimo że sytuacja była dziwna, to dawała się zrozumieć. Leigh była pielęgniarką, z którą spotykał się prawie zawsze, kiedy przychodził na leczenie. To ona rozmawiała z nim i jego córką o terapii i lekach przeciwbólowych oraz o tym, gdzie można się zapisać, aby otrzymać różne usługi od niesamowitego lokalnego stowarzyszenia zajmującego się walką z rakiem. Była przy nim, gdy przyszły opisy prześwietleń. Płakała razem z onkologiem, kiedy oceniali wyniki, a jeszcze więcej łez uroniła razem z Barrym, gdy otrzymał te informacje. Łączyła ich więź, a kiedy jego mózg zaczął go oszukiwać, było zrozumiałe, że to ona stała się kimś, na kim się skupił. Ale teraz? Nie było nikogo takiego. Jej pacjenci pojawiali się i znikali. Na oddziale ratunkowym kilka osób bywało regularnie, ale nie był to nikt, kto mógłby zrobić coś takiego. Nie miała wrogów.

      Jednak nie miała też zbyt wielu przyjaciół…

      To nieprawda. Miała przyjaciół. Dobrych, wspaniałych, takich sobie… Ale przez ostatnie miesiące zbudowała wokół siebie solidny mur. Niewiele osób się przez niego przedostało. Wystarczyłoby jednak, aby opublikowała jakąś wiadomość w mediach społecznościowych albo wysłała parę SMS-ów, a jej kalendarz towarzyski od razu by się zapełnił. Jednak nie chciała.

      A teraz? Teraz nie ośmieliłaby się tak zrobić. Ci, którzy byliby z nią, mogliby być zagrożeni. Czy Ryan miał rację? Czy przez cały ten czas mogła mieć drugiego prześladowcę?

      Ale dlaczego ten ktoś tak długo nic nie robił? Do głowy przyszło jej tylko jedno wyjaśnienie: więzienie. Może ten ktoś był w więzieniu, a teraz wyszedł na wolność. Wspaniale. Prześladował ją kryminalista.

      Przestań. Ten ciąg myśli dążył donikąd. Jedynie niepokoił i pobudzał. Wzięła kilka głębokich oddechów. Próbowała zastosować techniki relaksacyjne, jakich nauczył ją terapeuta. Działały całkiem nieźle. Ich efekty były jednak lepsze, kiedy nie myślała, że ktoś chciał ją zabić. Jednak to nie była prawda. Gdzieś, prawdopodobnie w pobliżu, była osoba, która nienawidziła jej do tego stopnia, że chciała pozbawić życia ją, a może jeszcze kogoś. Dlaczego?

* * *

      Ryan przemierzał szpitalne korytarze w poszukiwaniu miejsca, gdzie byłby przyzwoity zasięg. Kiedy je już znalazł, stanął przy szklanej ścianie i wystukał numer. Pierwszy telefon był do Pancake Hut. W kolejnym połączył się z dyspozytorem w biurze szeryfa. Nie było to dokładnie zgodne z protokołem, ale udało się znaleźć policjanta w pobliżu Pancake Hut, który zgodził się odebrać jego zamówienie z restauracji. Trzecim rozmówcą był Kirk. Telefon zadzwonił dwa razy, po czym mężczyzna odebrał.

      – Ryan, co się dzieje?

      – Gdzie byłeś?

      – Pracowałem.

      – Tam u was jest dziesiąta wieczór.

      – Wiem. Miałem spotkanie z szefem – rzekł. – Mój głupi telefon czasem nie działa. Kiedy wyszedłem z biura, dostałem wszystkie twoje wiadomości naraz. Jak się czuje Leigh?

      – Dobrze – odparł Ryan, po czym opowiedział Kirkowi o operacji i sytuacji z przewodem hamulcowym.

      – Ktoś próbował ją zabić? – Mimo odległości prawie siedmiu tysięcy kilometrów było słychać wzburzenie w jego głosie.

      – Tak.

      – Ale… dlaczego?

      Ryan podzielił się z nim swoją teorią o prześladowcy.

      – Nie brzmi, jakbyś myślał, że to naprawdę to – odparł Kirk.

      – Tak sądzisz? – Wydawało mu się, że udawanie dobrze mu szło.

      – Człowieku, znam cię całe życie. Dlaczego mi nie mówisz wszystkiego?

      – To nie ma sensu. Ani jedna rzecz. A nie podobają mi się rzeczy, które nie mają sensu. Możliwe, że jest jeszcze jakiś prześladowca, który siedział cicho przez ostatnich kilka miesięcy. Jednak to trochę dziwny sposób powrotu na scenę. Spodziewałbym się więcej kwiatów, dziwnych wiadomości, liścików przyprawiających o gęsią skórkę. A nie przeciętego przewodu hamulcowego. To nie jest normalne. Byłoby inaczej, gdyby w jej życiu pojawił się jakiś mężczyzna, ale ona się z nikim nie spotyka.

      – To prawda.

      Ryan wypuścił powietrze. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał oddech.

      – Co mogę zrobić? – spytał Kirk.

      – Po prostu bądź dla niej wsparciem.

      – Myślisz, że powinniśmy przyjechać? Nie mogę zostawić Simone samej. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby wujowie ją wtedy porwali.

      – Nie mówię o byciu przy niej fizycznie. Mam na myśli wsparcie emocjonalne. Zachęć ją, żeby ze mną rozmawiała i dawała mi znać, jeśli tylko zauważy coś, co uzna za podejrzane. Pomóż mi, aby dalej mówiła.

      – Udało ci się ją przekonać do mówienia?

      – Tak.

      – Jestem pod wrażeniem. Dobry zawodnik z ciebie. Dzięki, że się nią opiekujesz.

      Ryan nie był pewny, jak na to odpowiedzieć. Jeśli Kirk wiedziałby, jaką radość sprawiało mu opiekowanie się jego siostrą, sięgnąłby przez słuchawkę i udusiłby go.

      – Nie ma sprawy – bąknął w końcu.

      Rozłączył się, ale najpierw obiecał mu, że zadzwoni, jeśli będzie miał jakieś nowe informacje. Może to być trudne. Pilnowanie Leigh – nie.

      Ryan ponownie zadzwonił do dyspozytora i zlokalizował rzeczy osobiste Leigh, jakie miała w samochodzie. Następnie połączył się z Gabe’em.

      – Straciłeś dziś dobre nurkowanie, Parker – odparł Gabe, kiedy odebrał. – Anissa jest wobec mnie szczególnie wredna, kiedy cię nie ma.

      – Co takiego zrobiła?

      – Kazała mi wypełnić wszystkie zadania przy zerowej widoczności.

      – To dlatego, że poza nią jesteś najlepszy w grupie. Nie była wredna. Po prostu wykonywała swoją robotę… – I to porządnie.

      – Pewnie tak. – Ton głosu Gabe’a zdradzał, że było mu trudno się z tym zgodzić. – Pozwoliła mi wyjść z pracy trochę wcześniej, żeby sprawdzić, co u ciebie. I chce, żebym jej zdał relację.

      – Widzisz, nie jest taka zła. Gdybyś tylko dał jej szansę…

      – Nieważne. Czego potrzebujesz?

      – Przysługi.

      Kiedy


Скачать книгу