Za ciosem. Jacek Krakowski
trzeba w pewnej mierze podtrzymywać tę korespondencję. Poza tym otrzymuje szereg propozycji: zdjęcia na okładki, wywiady, przeróżne talk show… Ktoś musi się tym zająć, przeprowadzić wstępną selekcję, ustalić terminy, warunki… Poza tym są tłumaczenia, muszę negocjować umowy, organizować spotkania autorskie, rezerwować hotele… Mati nie ma do tego głowy.
– Skąd się pan zna na tego rodzaju pracy, jeżeli, jak sam pan powiedział, jest wykształconym pianistą?
– Mam pewną praktykę. Skończyłem dobry kurs marketingu i reklamy. Byłem jakiś czas menedżerem wziętej śpiewaczki. Niestety, nazbyt forsowała swój delikatny głos…
– Więc przeniósł się pan do znanej pisarki.
– To ona mnie wybrała.
– Ach, tak. Zapewne ma pan ukryte…
– Słucham?
– Nie, nie, nic, to się opuści. Panie Orsonie, chciałem spytać, czy to prawda, że posiada pan udziały w firmie „Limbo”?
– Skąd! Kto panu to powiedział?
– Dziennikarze mają swoje dojścia. Inaczej nie mogliby rzetelnie wykonywać zawodu.
– Był to rodzaj niewielkiej pożyczki, którą mi zwrócono w terminie. I to ze sporą nawiązką.
– Jednak notowania firmy pana Lutomierskiego ostatnio znacznie spadły.
– Pan Lutomierski podjął się przekształcenia spółki. W związku z tym poszukiwał inwestora strategicznego.
– Dlatego udał się lokalnym pociągiem do Łodzi?
– Niech pan nie żartuje. Ewaryst Lutomierski nie chciał zostać rozpoznany. Jego czarne bmw z tablicą „EWARYST” rzuca się w oczy.
– Ma cichych wspólników?
– Można to tak nazwać. Domagano się od niego… uregulowania pewnej zaległości.
– Niespłacone weksle?
– Coś w tym rodzaju.
– Udzielił mu pan pożyczki?
– Ja? Panie Janku, to biznes nie na moją kieszeń.
– Rozumiem. Zatem pani Matylda…
– Proszę pana, mieliśmy rozmawiać o karierze Mati i jej książkach. Tak mi się przynajmniej wydawało. A tymczasem wypytuje mnie pan o długi jej męża. Nic mi o tym nie wiadomo.
– Panie Orsonie, nie chciałbym być niegrzeczny, ale cała ta sprawa zahacza poniekąd o panią Matyldę. Wołałbym pewne informacje uzyskać od pana. Prasa brukowa pełna jest plotek i domysłów. Trochę mi niezręcznie…
– Jestem tylko sekretarzem Matyldy Delmonte.
– I zapewne załatwia pan jej sprawy wydawnicze?
– Oczywiście.
– Wie pan zatem, że wydawnictwo „Kiss”, które wydaje wyłącznie bestsellery pani Matyldy, stanowi odprysk firmy matki „Limbo”. Ewaryst Lutomierski ma w „Kiss” swoje udziały.
– Tylko czterdzieści dziewięć procent.
– Ale praktycznie rzecz biorąc steruje…
– Już jestem. Jak to miło widzieć dwóch młodych mężczyzn w tak zażyłej komitywie. Nie biją się, nie skaczą sobie do gardeł, tylko prowadzą kulturalną rozmowę. Czy Orson zdradził już panu wszystkie moje tajemnice?
– Tylko czterdzieści dziewięć procent.
– Słucham, panie Janku?…
– Przepraszam, to taki żart. Pani Matyldo, czy możemy kontynuować nasz wywiad?
– Jak najbardziej. Musiałam tylko trochę utemperować Szymcię. Cóż, to prosta kobieta ze wsi. Trudno o wykwalifikowaną pomoc domową na prowincji. Wie pan, młodym ludziom brak miejskich atrakcji, a poza tym nie mają pojęcia o gotowaniu. A mój mąż lubi dobrze zjeść. Jeżeli ma tylko chwilę czasu, zawsze wpada na obiad do domu.
– Nie przeraża panią ten wielki, pusty dom?
– Kwestia przyzwyczajenia. Praktycznie z niego nie wychodzę. Siedzę tu sobie jak samotnica w pustelni i piszę, piszę… Czasami to nudne zajęcie, ale mam zobowiązania wobec moich licznych czytelniczek. Wieczorem obejrzę jakiś film w telewizji.
– Adaptacja filmowa pani książki „Tęcza w styczniu” dostała nagrodę za reżyserię na festiwalu w Gdyni.
– O, widzę, że jest pan przygotowany. Znakomicie. Orsonie, chyba jest mnóstwo zaległej korespondencji. Odpisz chociaż na maile. Wie pan, nie lubię komputera, ale czas zmusza nas do postępu. Nie ma wyjścia. Zdaje się, że znowu dzwoni telefon. Panie Janku, przejdźmy do mojego gabinetu. O czym pan rozmawiał z Orsonem?
– O wydawnictwie „Kiss”.
– Pijawki. W najbliższym czasie mam zamiar zmienić wydawcę.
Wywiad 3
– Co za wspaniały pokój!
– Prawda… Sama go urządziłam.
– Różowe zasłony w oknach. Oryginalny pomysł!
– Uwielbiam różowe światło. Tylko przy takim mogę pisać. Proszę siadać.
– Różowe foteliki!
– Rokoko. Ewaryst sprowadził je dla mnie z Paryża. To wspaniały człowiek.
– Biały fortepian! Pani gra?
– Nie, niestety… Proszę Orsona, żeby mi grał Schuberta. Lubi pan miniatury Schuberta? Bo ja ubóstwiam. Szczególnie, gdy jestem zmęczona po dniu wyczerpującej pracy. To mnie cudownie odpręża.
– Wolę raczej coś lżejszego.
– Orson umie zagrać wszystko. Pewnego razu Ewaryst znalazł w kufrze po matce jakieś stare nuty i podsunął je Orsonowi. Czy pan wie, że on to zagrał… a prima vista.
– Szkoda, że nie kontynuował kariery.
– Wyrzekł się jej… dla mnie. Nieoceniony człowiek. Bez niego byłabym jak bez ręki.
– Co na to pani mąż?
– Ewaryst? Jest zachwycony. Nareszcie nie zawracam mu głowy swoimi problemami… artystycznymi. To człowiek interesu.
– Jest między państwem spora różnica wieku.
– To nie ma najmniejszego znaczenia. Ewaryst jest prawdziwym mężczyzną i głową tego domu. Jestem już z nim tyle lat i nigdy się przy nim nie nudzę. Zawsze ma fantastyczne pomysły. Zimą zwykle udajemy się w Alpy…
– Myśli pani, że wkrótce się odnajdzie?
– Oczywiście. Wie pan, nieraz wyjeżdżał na tydzień, dwa w interesach. Co prawda zawsze do mnie dzwonił, chociaż nigdy nie zdradzał swoich planów do końca. Ewaryst jest bardzo skryty, jeżeli chodzi o sprawy biznesowe.
– Nic nie wiedziała pani o jego finansach?
– Mówił, że tak będzie lepiej dla mnie. Zresztą ja się jego działalnością za dużo nie interesowałam. Pochłaniała mnie twórczość. Może zlecono mu jakieś tajne zadania, kto wie?
– Tym razem jednak pani powiadomiła policję.
– Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Zadzwoniła jego córka, Liliana. Wie pan, ona ciągle węszy jakieś spiski. To chorobliwe. Uważa, że dybię na majątek jej tatusia. Zawistna suka! Przepraszam, niezrównoważona histeryczka. Jakbym nie miała własnych pieniędzy.
– Zatem uważa pani, że nie ma się czym przejmować?
– Jasne, że jest, ale nie wpadajmy