Ogniem i mieczem. Henryk Sienkiewicz

Ogniem i mieczem - Henryk  Sienkiewicz


Скачать книгу
stał teraz między zuchwałym kozactwem jako pan między poddaństwem, jako szlachcic między gminem, jako husarz z pancernego znaku między obozowymi ciury. On — jeniec — łaskę teraz obiecywał — i głowy odkrywały się na jego widok, a pokorne głosy wołały tym posępnym, przeciągłym, oznaczającym przestrach i poddanie się tonem:

      — Pomyłujte, pane!

      — Jakom powiedział, tak się stanie! — rzekł namiestnik.

      Jakoż istotnie pewien był swej instancji u hetmana, któremu był znajomy, bo nieraz do niego listy od księcia Jeremiego woził i względy jego umiał pozyskać. Stał tedy trzymając się pod boki i radość biła mu z oblicza oświeconego blaskiem pożaru.

      „Ot, wojna skończona! ot, fala u progu rozbita! — myślał. — Pan Czarniecki miał słuszność: niepożytą jest siła Rzeczypospolitej, niezachwianą jej potęga.”

      A gdy tak myślał, duma rozsadzała mu piersi; nie niska duma płynąca ze spodziewanego nasycenia zemsty, z upokorzenia wroga ani z odzyskania wolności, której za chwilę już się spodziewał, ani z tego, że czapkowano przed nim teraz, ale czuł się dumnym, że jest synem tej Rzeczypospolitej zwycięskiej, przepotężnej, o której bramy wszelka złość, wszelki zamach, wszelkie ciosy tak rozbijają się i kruszą, jako mocy piekielne o bramy nieba. Czuł się dumnym jako szlachcic-patriota, że w zwątpieniu został pokrzepion, a w wierze nie zawiedzion. Zemsty już nie pragnął.

      „Pogromiła jak królowa, wybaczy jak matka” — myślał.

      Tymczasem huk dział zmienił się w grzmot nieustający.

      Kopyta końskie zaszczekały znów po pustych ulicach. Na rynek wleciał jak piorun, na nie osiodłanym koniu Kozak bez czapki, w jednej koszuli, z twarzą rozciętą mieczem i buchającą krwią. Wleciał, konia osadził, ręce rozkrzyżował i chwytając oddech otwartymi usty krzyczeć począł:

      — Chmiel bije Lachiw[1195]! Pobyty[1196] jasno welmożny pany, hetmany i pułkownyki, łycari[1197] i kawalery!

      To rzekłszy zachwiał się i na ziemię runął. Mirhorodcy skoczyli mu na pomoc.

      Płomień i bladość przeleciały przez oblicze pana Skrzetuskiego.

      — Co on mówi? — rzekł gorączkowo do Zachara. — Co się stało? Nie może to być. Na Boga żywego! nie może to być!

      Cisza! Tylko płomienie syczą na przeciwległej stronie rynku, trzaskają snopy iskier, a czasem przepalone domostwo runie z łoskotem.

      Aż oto nowi jacyś gońce[1198] lecą.

      — Pobyty Lachy! pobyty!

      Za nimi ciągnie oddział Tatarów — idą z wolna, bo otaczają pieszych, widocznie jeńców.

      Pan Skrzetuski oczom nie wierzy. Poznaje doskonale na jeńcach barwę hetmańskiej husarii — więc w ręce plaszcze i jakimś dziwnym, nieswoim głosem powtarza uporczywie:

      — Nie może być! nie może być!

      Huk armat słychać jeszcze. Bitwa nie skończona. Przez wszystkie nie popalone ulice napływają jednak tłumy Zaporożców i Tatarów. Twarze ich czarne, piersi dyszą ciężko — ale wracają jakby upojeni, śpiewają pieśni!

      Tak wracają żołnierze po zwycięstwie.

      Namiestnik pobladł jak trup.

      — Nie może być — powtarzał coraz chrapliwiej — nie może być... Rzeczpospolita...

      Nowy przedmiot zwraca jego uwagę.

      Wchodzą semenowie Krzeczowskiego, niosąc całe pęki chorągwi. Przyjeżdżają na środek rynku i rzucają je na ziemię.

      Niestety — polskie.

      Huk armat słabnie, w oddali słychać turkot nadchodzących wozów. Jedzie naprzód jedna wysoka kozacka telega[1199], za nią szereg innych, wszystkie otoczone przez Kozaków paszkowskiego kurzenia, w żółtych czapkach; przechodzą tuż koło domu, przy którym mirhorodcy. Pan Skrzetuski rękę do czoła przytknął, bo go blask pożaru oślepiał, i wpatrzył się w postacie jeńców siedzących na pierwszym wozie.

      Nagle cofnął się w tył, rękami począł bić powietrze jak człowiek trafiony strzałą w piersi, z ust zaś wyrwał mu się krzyk straszny, nadludzki:

      — Jezus Maria! to hetmani!

      I padł na ręce Zachara, oczy zaszły mu blachmanem, a twarz stężała i zakrzepła, tak jak u ludzi umarłych.

      W kilka chwil później trzech jeźdźców na czele niezliczonych pułków wjeżdżało na rynek korsuński[1200]. Środkowy, ubrany w czerwień, siedział na białym koniu i wspierając się pod bok pozłocistą buławą spoglądał dumnie jak król.

      Był to Chmielnicki. Po obu jego stronach jechali Tuhaj-bej i Krzeczowski.

      Rzeczpospolita leżała w prochu i krwi u nóg Kozaka.

      Rozdział XVI

      Upłynęło kilka dni. Ludziom zdawało się, że sklepienie niebieskie runęło nagle na Rzeczpospolitą. Żółte Wody[1201], Korsuń[1202], zniesienie wojsk koronnych, zawsze dotąd w walkach z Kozakami zwycięskich, wzięcie hetmanów, pożar straszliwy na całej Ukrainie, rzezie, mordy niesłychane od początku świata — wszystko to zwaliło się tak nagle, że ludzie prawie wierzyć nie chcieli, aby tyle klęsk mogło przyjść na jeden kraj od razu. Wielu też nie wierzyło, inni odrętwieli z przerażenia, inni dostali obłąkania, inni przepowiadali przyjście antychrysta i bliskość sądu ostatecznego. Przerwały się wszystkie węzły społeczne, wszelkie stosunki ludzkie i rodzinne. Ustała wszelka władza, znikły różnice między ludźmi. Piekło odczepiło z łańcuchów wszystkie zbrodnie i puściło je na świat, by pohulały: więc mord, grabież, wiarołomstwo, rozbestwienie się, gwałt, rozbój i szaleństwo zastąpiło pracę, uczciwość, wiarę i sumienie. Zdawało się, że odtąd ludzkość już nie dobrem, ale złem tylko żyć będzie; że się przeinaczyły serca i umysły i poczytują to za święte, co dawniej było bezecnym, a za bezecne, co dawniej było świętym. Słońce nie świeciło już nad ziemią, bo je zasłaniały dymy pożarów, a nocami zamiast gwiazd i księżyca świeciły pożogi. Płonęły miasta, wsie, kościoły, dwory, lasy. Ludzie przestali mówić, jeno jęczeli albo wyli jak psy. Życie straciło wartość. Tysiące ginęły bez echa, bez wspomnienia. A z tych wszystkich klęsk, mordów, jęków, dymów i pożarów podnosił się tylko jeden człowiek coraz wyżej i wyżej, olbrzymiał coraz straszliwiej, zaciemniał już niemal światło dzienne, rzucał cień od morza do morza.

      Był to Bohdan Chmielnicki.

      Dwieście tysięcy ludzi zbrojnych i upojonych zwycięstwy[1203] stało teraz gotowych na jego skinienie. Czerń powstawała wszędzie; Kozacy grodowi łączyli się z nim po wszystkich miastach. Kraj od Prypeci[1204] do krańców pustyń był w ogniu. Powstanie szerzyło się w województwach: ruskim, podolskim, wołyńskim, bracławskim, kijowskim i czernihowskim. Potęga hetmana rosła co dzień. Nigdy Rzeczpospolita nie wystawiła przeciw najstraszniejszemu wrogowi połowy tych sił, którymi on teraz rozporządzał. Równych nie miał w gotowości i cesarz niemiecki. Burza przeszła wszelkie oczekiwania. Sam hetman początkowo nie rozeznawał własnej potęgi i nie rozumiał, jak wyrósł już wysoko. Sprawiedliwością, prawem i wiernością dla RzplitejСкачать книгу


<p>1195</p>

Lachiw (daw. ukr.) — Polakow.

<p>1196</p>

pobyty (ukr.) — pobici.

<p>1197</p>

lycari (ukr.) — rycerze.

<p>1198</p>

gonce — dzis popr. forma M. lm: goncy.

<p>1199</p>

telega — duzy woz.

<p>1200</p>

Korsun (dzis ukr.: Korsun-Szewczenkiwskij) — miasto na srodkowej Ukrainie nad rzeka Ros, w sredniowieczu zamek wladcow kijowskich, w XVII w. rezydencja Wisniowieckich; w bitwie pod Korsuniem (1648) Kozacy Chmielnickiego wraz z Tatarami zwyciezyli wojska polskie.

<p>1201</p>

Zolte Wody — uroczysko i futor kozacki nad rzeka Zolta w pld. czesci Ukrainy; dzis miasto z kopalniami rud zelaza i uranu, polozone ok. 100 km na zachod od Dniepropietrowska; bitwa pod Zoltymi Wodami (1648) zakonczyla sie kleska wojsk polskich.

<p>1202</p>

Korsun (dzis ukr.: Korsun-Szewczenkiwskij) — miasto na srodkowej Ukrainie nad rzeka Ros, w sredniowieczu zamek wladcow kijowskich, w XVII w. rezydencja Wisniowieckich; w bitwie pod Korsuniem (1648) Kozacy Chmielnickiego wraz z Tatarami zwyciezyli wojska polskie.

<p>1203</p>

zwyciestwy — dzis popr. forma N. lm: zwyciestwami.

<p>1204</p>

Prypec — rzeka plynaca przez pld. Bialorus i pln. Ukraine, prawy doplyw Dniepru; nad Prypecia lezy miasto Czarnobyl.