Quo vadis. Henryk Sienkiewicz
na krańcach świata, i kocha mnie, bom mu był mistrzem w młodości. Dlatego, widzisz, wiem, że ta woda nie jest zatruta, i piję ją spokojny. Wino w moim domu byłoby mniej pewne, ale jeśliś spragniony, to napij się śmiało tej wody. Wodociągi prowadzą ją aż z Gór Albańskich i chcąc ją zatruć, trzeba by zatruć wszystkie fontanny w Rzymie. Jak widzisz, można być jeszcze na tym świecie bezpiecznym i mieć spokojną starość. Jestem chory wprawdzie, ale to raczej dusza choruje, nie ciało.
Była to prawda. Senece brakło tej siły duszy, jaką posiadał na przykład Kornutus lub Trazeasz, więc życie jego było szeregiem ustępstw czynionych zbrodni. Sam to czuł, sam rozumiał, że wyznawca zasad Zenona z Citium inną powinien był iść drogą, i cierpiał z tego powodu więcej niż z obawy samej śmierci.
Lecz wódz przerwał mu teraz zgryźliwe rozmyślania.
— Szlachetny Anneuszu — rzekł — wiem, jak cezar wypłacił ci się za opiekę, którą otoczyłeś jego młode lata. Lecz sprawcą porwania nam dziecka jest Petroniusz. Wskaż mi na niego sposoby, wskaż wpływy, jakim ulega, i sam wreszcie użyj z nim całej wymowy, jaką cię stara przyjaźń dla mnie natchnąć zdoła.
— Petroniusz i ja — odpowiedział Seneka — jesteśmy ludzie z dwóch przeciwnych obozów. Sposobów na niego nie wiem, wpływom niczyim nie podlega. Być może, że przy całym swym zepsuciu więcej on jeszcze wart od tych łotrów, którymi Nero dziś się otacza. Ale dowodzić mu, że popełnił zły uczynek, jest to tylko czas tracić; Petroniusz dawno zatracił ten zmysł, który złe od dobrego odróżnia. Dowiedź mu, że jego postępek jest szpetny, wówczas zawstydzi się. Gdy się z nim zobaczę, powiem mu: „Czyn twój jest godny wyzwoleńca”. Jeśli to nie pomoże, nic nie pomoże.
— Dzięki i za to — odrzekł wódz.
Po czym kazał się nieść do Winicjusza, którego zastał fechtującego się z domowym lanistą[166]. Aulusa na widok młodego człowieka oddającego się spokojnie ćwiczeniom w chwili, gdy zamach na Ligię został spełniony, porwał straszliwy gniew, który też, zaledwie zasłona opadła za lanistą, wybuchnął potokiem gorzkich wyrzutów i obelg. Lecz Winicjusz dowiedziawszy się, że Ligia została porwana, pobladł tak straszliwie, iż ani na chwilę nawet Aulus nie mógł go posądzać o wspólnictwo w zamachu.
Czoło młodzieńca pokryło się kroplami potu; krew, która na chwilę uciekła do serca, napłynęła znów gorącą falą do twarzy, oczy poczęły sypać skrami, usta rzucać bezładne pytania. Zazdrość i wściekłość miotały nim na przemian jak wicher. Zdawało mu się, że Ligia, raz przestąpiwszy próg domu cezara, jest dla niego stracona na zawsze, gdy zaś Aulus wymówił imię Petroniusza, podejrzenie, niby błyskawica, przeleciało przez myśl młodego żołnierza, że Petroniusz zadrwił z niego i że albo podarkiem Ligii chciał sobie zjednać nowe łaski cezara, albo ją chciał zatrzymać dla siebie. To, żeby ktoś ujrzawszy Ligię nie zapragnął jej zarazem, nie mieściło mu się w głowie.
Zapamiętałość, dziedziczna w jego rodzie, unosiła go teraz jak rozhukany koń i odejmowała mu przytomność.
Wodzu — rzekł przerywanym głosem — wracaj do siebie i czekaj na mnie... Wiedz, że gdyby Petroniusz był ojcem moim, jeszcze bym pomścił na nim krzywdę Ligii. Wracaj do siebie i czekaj mnie. Ni Petroniusz, ni cezar mieć jej nie będą.
Po czym zwrócił zaciśnięte pięści ku woskowym maskom stojącym w szafach w atrium i wybuchnął:
— Na te maski śmiertelne! Pierwej zabiję ją i siebie.
To rzekłszy zerwał się i rzuciwszy raz jeszcze Aulusowi słowo: ”Czekaj mnie”, wybiegł jak szalony z atrium i leciał do Petroniusza roztrącając po drodze przechodniów.
Aulus zaś wrócił do domu z pewną otuchą. Sądził, że jeśli Petroniusz namówił cezara do porwania Ligii dla oddania jej Winicjuszowi, to Winicjusz odprowadzi ją do ich domu. Wreszcie niemałą pociechą była mu myśl, że Ligia, jeśli nie zostanie uratowaną, to będzie pomszczoną i zasłoniętą przez śmierć od hańby. Wierzył, że Winicjusz dokona wszystkiego, co przyrzekł. Widział jego wściekłość i znał zapalczywość wrodzoną całemu temu rodowi. On sam, choć miłował Ligię jak rodzony ojciec, wolałby był ją zabić niż oddać cezarowi, i gdyby nie wzgląd na syna, ostatniego potomka rodu, byłby niechybnie to uczynił. Aulus był żołnierzem, o stoikach zaledwie słyszał, ale charakterem nie był od nich daleki i do jego pojęć, do jego dumy śmierć przypadała łatwiej i lepiej od hańby.
Wróciwszy do domu uspokoił Pomponię, przelał w nią swą otuchę i oboje poczęli oczekiwać wieści od Winicjusza. Chwilami, gdy w atrium odzywały się kroki którego z niewolników, sądzili, że to może Winicjusz odprowadza im kochane dziecko, i gotowi byli z głębi duszy pobłogosławić obojgu. Ale czas upływał i wieść żadna nie nadchodziła. Wieczorem dopiero ozwał się młotek przy bramie.
Po chwili niewolnik wszedł i oddał Aulusowi list. Stary wódz, jakkolwiek lubił okazywać panowanie nad sobą, wziął go jednak nieco drżącą ręką i począł czytać tak skwapliwie, jakby chodziło o cały jego dom.
Nagle twarz mu zmierzchła, jak gdyby padł na nią cień od przelatującej chmury.
— Czytaj — rzekł zwróciwszy się do Pomponii.
Pomponia wzięła list i czytała, co następuje:
„Markus Winicjusz pozdrowienie Aulowi Plaucjuszowi. Co się stało, stało się z woli cezara, przed którą schylcie głowy, jako schylamy ja i Petroniusz.”
Po czym nastało długie milczenie.
Rozdział szósty
Petroniusz był w domu. Odźwierny nie śmiał zatrzymać Winicjusza, który wpadł do atrium jak burza i dowiedziawszy się, że gospodarza należy szukać w bibliotece, tym samym pędem wpadł do biblioteki i zastawszy Petroniusza piszącego, wyrwał mu trzcinę z ręki, złamał ją, cisnął na ziemię, następnie wpił palce w jego ramiona i zbliżając twarz do jego twarzy, począł pytać chrapliwym głosem:
— Coś z nią uczynił? Gdzie ona jest?
Lecz nagle stała się rzecz zdumiewająca. Oto ów wysmukły i zniewieściały Petroniusz chwycił wpijającą mu się w ramię dłoń młodego atlety, za czym chwycił drugą i trzymając je obie w swojej jednej z siłą żelaznych kleszczy, rzekł:
— Ja tylko z rana jestem niedołęgą, a wieczorem odzyskuję dawną sprężystość. Spróbuj się wyrwać. Gimnastyki musiał cię uczyć tkacz, a obyczajów kowal. — Na twarzy jego nie znać było nawet gniewu, tylko w oczach mignął mu jakiś płowy odblask odwagi i energii. Po chwili puścił ręce Winicjusza, który stał przed nim upokorzony, zawstydzony i wściekły.
— Stalową masz rękę — rzekł — ale na wszystkich bogów piekielnych przysięgam ci, że jeśliś mnie zdradził, wepchnę ci nóż w gardło, choćby w pokojach cezara.
— Pogadajmy spokojnie — odpowiedział Petroniusz. — Stal mocniejsza jest, jak widzisz, od żelaza, więc choć z twego jednego ramienia można by moich dwa uczynić, nie potrzebuję się ciebie bać. Natomiast boleję nad twym grubiaństwem, a gdyby niewdzięczność ludzka mogła mnie jeszcze dziwić, dziwiłbym się twej niewdzięczności.
— Gdzie jest Ligia?
— W lupanarze[167], to jest w domu cezara.
— Petroniuszu!
— Uspokój się i siadaj. Poprosiłem cezara o dwie rzeczy, które mi przyrzekł: naprzód o wydobycie Ligii z domu Aulusów, a po wtóre o oddanie jej tobie. Czy nie masz tam gdzie noża w fałdach togi? Może mnie pchniesz? Ale ja ci radzę poczekać parę dni, bo wzięto by cię do więzienia, a tymczasem Ligia nudziłaby się
166
167