Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz

Krzyżacy - Henryk  Sienkiewicz


Скачать книгу
wiatr, zaszeleścił łoziną, żółciejącymi liśćmi wierzb, i odsłonił zapadłą toń jeziorka, zmarszczoną nieco od powiewu i pustą.

      — Nie widać? — szepnął Zbyszko.

      — Nie widać. Cichaj!...

      Jakoż po chwili wiatr opadł i nastała cisza zupełna. Wówczas na powierzchni wody zaczerniała jedna głowa, potem druga — a wreszcie znacznie bliżej spuścił się do wody z brzegu duży bóbr ze świeżo uciętą gałęzią w pysku i począł płynąć wśród rzęsy i kaczeńca, podnosząc paszczę w górę i holując gałąź przed sobą. Zbyszko, leżąc na pniu poniżej Jagienki, ujrzał nagle, jak łokcie jej poruszyły się cicho, a głowa pochyliła się ku przodowi: widocznie mierzyła[1006] do zwierza, który nie podejrzewając żadnego niebezpieczeństwa, przepływał nie dalej niż na pół strzelenia ku niezarosłej toni.

      Wreszcie zawarczała cięciwa kuszy, a jednocześnie głos Jagienki zawołał:

      — Jest! jest!...

      Zbyszko wdrapał się w mgnieniu oka wyżej i spojrzał przez gałęzie na wodę: bóbr to zanurzał się, to wypływał na powierzchnię, koziołkując przy tym i ukazując chwilami jaśniejszy od grzbietu brzuch.

      — Dobrze dostał! zaraz się uspokoi! — rzekła Jagienka.

      I zgadła, gdyż ruchy zwierza stawały się coraz słabsze, a po upływie jednej zdrowaśki spłynął na powierzchnię brzuchem do góry.

      — Pójdę po niego — rzekł Zbyszko.

      — Nie chodź. Tu z brzegu jest mułu na kilku chłopów. Kto nie wie, jak sobie poradzić, utopi się na pewno.

      — To jakże go dostaniem?

      — Już on wieczorem będzie w Bogdańcu, niech cię o to głowa nie boli: a nam czas do domu...

      — Aleś go dobrze ustrzeliła!

      — Ba! nie pierwszego!...

      — Inne dziewki boją się i spojrzeć na kuszę, a z taką to choćby całe życie po boru chodzić!...

      Jagienka, słysząc tę pochwałę, uśmiechnęła się z radości, ale nie odrzekła nic, i poszli tą samą drogą przez łozinę. Zbyszko począł wypytywać o żeremia[1007] bobrowe, ona zaś opowiadała mu, ile jest bobrów na Moczydołach, ile na Zgorzelicach i jak sobie po jeziorkach i strugach bobrują.

      Nagle jednak uderzyła się dłonią po biodrze.

      — Ot!—zawołała — zabaczyłam[1008] grotów na wierzbie. Czekaj!

      I nim zdążył odpowiedzieć, że sam po nie pójdzie, skoczyła jak sarna z powrotem, a po chwili znikła mu z oczu. Zbyszko czekał i czekał, aż wreszcie począł się dziwić, dlaczego jej tak długo nie ma.

      — Chyba pogubiła groty i szuka ich — rzekł sobie — ale pójdę, obaczę, czy jej się co nie stało...

      Zaledwie jednak przeszedł parę kroków, gdy dziewczyna zjawiła się przed nim z kuszą w ręku, ze śmiejącą się rumianą twarzą i z bobrem na plecach.

      — Dla Boga! — zawołał Zbyszko — a ty jakeś go wyłowiła?

      — Jak? wlazłam do wody i tyla! mnie nie pierwszyzna, a ciebie nie chciałam puścić, bo kto tam nie wie, jak pływać, zaraz go muł wciągnie.

      — A jam ci tu czekał jak kto głupi! Chytra z ciebie dziewka.

      — No to i co? Miałam się przy tobie rozdziewać[1009] czy jak?

      — Toś i grotów nie zapomniała?

      — A nie, jeno chciałam cię odwieść od brzegu.

      — Ba, a żebym tak za tobą poszedł, to bym dopiero dziwo zobaczył. Byłoby się nad czym cudować! Hej!...

      — Cichaj!

      — Jak mi Bóg miły, takem już szedł.

      — Cichaj!...

      Po chwili zaś, chcąc widocznie odwrócić rozmowę, rzekła:

      — Wyżmij mi warkocz, bo mi okrutnie plecy moczy.

      Zbyszko chwycił jedną ręką warkocz blisko głowy, drugą zaś począł go wykręcać, mówiąc przy tym:

      — Najlepiej go rozpleć, to wiatr zaraz wysuszy.

      Lecz ona nie chciała tego uczynić z powodu gęstwiny, przez którą musieli się przedzierać. Zbyszko wziął teraz bobra na plecy, Jagienka zaś, idąc na przedzie, mówiła:

      — Prędko teraz Maćko wyzdrowieje, bo na rany nie masz nad niedźwiedzie sadło do środka, a bobrowy skrom na wierzch. Za jakie dwie niedziele[1010] na koń będzie siadał.

      — Dajże mu Boże! — odrzekł Zbyszko. — Czekam też tego jak zbawienia, bo mi nijak od chorego odjeżdżać, a ciężko mi tu siedzieć.

      — Ciężko ci tu siedzieć? — spytała Jagienka. — Czemu to?

      — To ci nic Zych nie mówił o Danusi?

      — Coś mi tam mówił... Wiem... ona cię nałęczką[1011] nakryła... wiem!... Mówił mi także, że każdy rycerz śluby jakoweś czyni, że będzie swojej paniej[1012] służył... Ale powiadał, że to nic — taka służba... bo poniektóry, choć żeniaty[1013], a też jakowejś pani służy. A ta Danusia, Zbyszku, to co? — powiadaj!... co ona Danusia?

      I przysunąwszy się blisko, podniosła oczy i poczęła patrzeć z wielkim niepokojem w jego twarz, on zaś, nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na jej trwożny głos i spojrzenie, rzekł:

      — Pani ci to jest moja, ale i kochanie najmilejsze. Nie mówię ja tego nikomu, ale tobie powiem jakoby właśnie siostrze, bo się od małego znamy. Poszedłby ja za nią za dziewiątą rzekę i za dziewiąte morze, do Niemców i do Tatarów, gdyż nie ma takiej drugiej w caluśkim świecie. Niech stryk w Bogdańcu siedzi, a ja zaś przed się ku niej powędruję... Co mi ta bez niej Bogdaniec, co statek[1014], co stada, co opatowe bogactwa! Siądę, ot na koń i na zamry[1015] pojadę, a tak mi dopomóż Bóg, jako że to, com jej ślubował, spełnię, chyba że wprzódy sam legnę.

      — Nie wiedziałam... — odparła głucho Jagienka.

      Zbyszko zaś począł jej opowiadać, jako się z Danusią w Tyńcu poznali, jak jej zaraz ślubował, i wszystko, co nastąpiło potem, więc swoje uwięzienie, ratunek, jaki mu dała Danusia, Jurandową odmowę, pożegnanie, swoje tęsknoty i wreszcie radość z tego, że po wyzdrowieniu Maćka będzie mógł jechać do kochanej dziewczyny, by spełnić, co jej obiecał. Opowiadanie przerwał mu dopiero widok pachołka z końmi, który czekał na skraju lasu.

      Jagienka siadła zaraz na koń i poczęła się żegnać ze Zbyszkiem.

      — Niech pachołek jedzie z bobrem za tobą, a ja nawrócę do Zgorzelic.

      — A to nie pojedziesz do Bogdańca? Zych tam jest.

      — Nie. Tatulo mieli wrócić i mnie kazali.

      — No, to Bóg ci zapłać za bobra.

      — Z Bogiem...

      I po chwili Jagienka została sama. Jadąc przez wrzosy ku domowi, czas jakiś oglądała się za Zbyszkiem,


Скачать книгу

<p>1006</p>

mierzyć — tu: celować.

<p>1007</p>

żeremie — konstrukcja z gałęzi, mchu i szlamu, budowana przez bobry, w której rodzą one młode.

<p>1008</p>

zabaczyć (daw.) — zapomnieć.

<p>1009</p>

rozdziewać (daw.) — rozbierać.

<p>1010</p>

niedziela (daw.) — tydzień.

<p>1011</p>

nałęczka (daw.) — chusta służąca jako przepaska na głowę. Przypomnienie momentu uratowania Zbyszka od egzekucji przez Danuśkę.

<p>1012</p>

paniej — dziś popr.: pani.

<p>1013</p>

żeniaty — dziś popr.: żonaty.

<p>1014</p>

statek — dostatek.

<p>1015</p>

na zamry (daw.) — ryzykując zamęczenie konia.