Przeznaczona. Morgan Rice
jej słowa. Oczywiście. Jakże mógł go rozpoznać? Przecież był amerykański. I miał się pojawić dopiero za dwieście lat.
Z ukłuciem strachu zdała sobie sprawę, że wszystkie pieniądze, jakie akurat przy sobie miała, były tu całkiem bezużyteczne.
– Śmiecie – powiedział i wcisnął jej pieniądze z powrotem do dłoni.
Obejrzała się i z ukłuciem strachu zauważyła, że odwiązywali liny, że łódź miała za chwilę wyruszyć. Namyśliła się szybko, ponownie sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła jakieś drobne. Przeszukała je wzrokiem, wyjęła dwudziestopięciocentówkę, wyciągnęła dłoń i podała ją mu.
Wziął z większym zainteresowaniem i podniósł do światła. Mimo to jednak nie był przekonany.
Wepchnął monetę z powrotem w jej dłoń.
– Wróć z prawdziwymi pieniędzmi – powiedział; równocześnie spojrzał na Różę i dodał – i żadnych psów.
Myślami powróciła do Caleba. Może tam był, tuż poza jej zasięgiem, na wyspie Wenecji, zaledwie jeden kurs łodzią od niej. Poczuła wściekłość, że mężczyzna powstrzymywał ją od spotkania się z nim. Miała pieniądze – tyle, że nie jego akurat. Poza tym, jego łódź wyglądała na ledwie zdatną do żeglugi i była wyładowana setkami ludzi. Czy jeden dodatkowy bilet mógł robić aż tak wielką różnicę? To po prostu nie było w porządku.
Kiedy wcisnął jej pieniądze do ręki, nagle ścisnął swoją wielką, spoconą łapą jej nadgarstek. Łypnął okiem w dół i na jego twarzy pojawił się wielki, krzywy uśmieszek. Zobaczyła jego niepełne uzębienie i poczuła smród płynący z jego ust.
– Jeśli nie masz pieniędzy, zapłacisz mi inaczej – powiedział, uśmiechając się w jeszcze bardziej odrażający sposób. Jednocześnie podniósł dłoń i dotknął jej policzka.
Zadziałała odruchowo. Podniosła rękę i pacnęła go mocno, po czym wykręciła swój nadgarstek z jego objęcia. Jej własna siła zadziwiła ją.
Spojrzał na nią, najwidoczniej zaszokowany, że tak niepozorna dziewczynka miała w sobie tyle siły. Jego uśmiech zastąpił grymas oburzenia i niezadowolenia. Zebrał ślinę i plunął wprost pod nogi. Caitlin spuściła wzrok, zauważyła, że plwocina wylądowała na jej butach, i poczuła odrazę.
− Ciesz się, że cię nie pociachałem – burknął, po czym odwrócił się do niej plecami obcesowo i wrócił do rozwiązywania lin.
Caitlin poczuła, jak wzbiera w niej złość, pokrywając policzki purpurą. Czy faceci wszędzie byli tacy sami? W każdym stuleciu i każdym wieku? Czy była to zapowiedź tego, jak traktowano kobiety obecnie w tym miejscu? Przyszły jej na myśl wszystkie inne kobiety, które musiały żyć w tych czasach, znosić to wszystko i poczuła narastającą wściekłość. Miała wrażenie, że powinna stanąć w obronie ich wszystkich.
Nadal stał nachylony, rozwiązując liny, więc odchyliła się prędko i z całych sił kopnęła prostaka prosto w tyłek. Uderzenie odrzuciło go w powietrze nad polerem, głową do przodu, wprost do znajdującej się piętnaście stóp niżej wody. Wylądował w niej z głośnym pluskiem.
Caitlin wbiegła szybko po linowej rampie razem z Różą u boku i wcisnęła się na wielką, żaglową łódź wyładowaną ludźmi po brzegi.
Stało się to tak szybko, że miała nadzieję, iż nikt niczego nie zauważył. I chyba właśnie tak było, ponieważ chwilę później załoga wciągnęła na pokład linową kładkę i łódź zaczęła odbijać od brzegu.
Caitlin podbiegła do burty i spojrzała w dół: zauważyła go, jak taplając się w wodzie i wynurzając co chwila głowę, uniósł pięść w kierunku łodzi.
− Zatrzymać łódź! Zatrzymać łódź! – wrzasnął.
Jego krzyki utonęły jednak we wrzawie wiwatujących z powodu wyruszenia w podróż ludzi.
Ktoś z załogi zauważył go jednak i podbiegł na stronę łodzi, podążając za wskazującym Caitlin palcem mężczyzny.
Nie czekała, żeby zobaczyć, co się stanie. Szybko wcisnęła się w gęsty tłum razem z Różą, meandrując i wykręcając raz w tę, raz w drugą stronę, aż w końcu dotarła głęboko w sam środek łodzi, w ciasny gąszcz ludzkiej masy. Przepychała się dalej, cały czas pozostając w ruchu. Setki ludzi cisnęły się ze sobą, a ona miała nadzieję, że dzięki temu jej nie zauważą, ani Róży.
W kilka minut łódź nabrała prędkości. Caitlin odetchnęła wreszcie głęboko. Zdała sobie sprawę, że nikt za nią nie szedł, a nawet, na tyle, na ile mogła stwierdzić, nikt jej nie szukał.
Zaczęła przeciskać się przez tłum z większym spokojem, z Różą u boku, zmierzając na odległy kraniec łodzi. W końcu udało się i, wcisnąwszy się przy zatłoczonym relingu, oparła się o poręcz i wyjrzała na zewnątrz.
W oddali zobaczyła wciąż kołyszącego się na wodzie mężczyznę, który właśnie dopłynął do brzegu i zaczął podciągać się na nabrzeże. W tej chwili wydawał się już tylko niewielką kropką na horyzoncie. Uśmiechnęła się. Dobrze mu tak.
Popatrzyła w druga stronę i prosto przed sobą zobaczyła wyłaniającą się zza widnokręgu Wenecję.
Uśmiechnęła się szerzej, oparła wygodniej na relingu i poczuła, jak chłodna morska bryza zaczęła rozwiewać jej włosy. Był ciepły, majowy dzień. Temperatura była w sam raz, a słone powietrze działało orzeźwiająco. Róża podskoczyła i, oparłszy łapy o reling, również wyjrzała na zewnątrz i wciągnęła powietrze.
Caitlin uwielbiała łodzie od zawsze. Nigdy nie zwiedziła autentycznego, historycznego statku żaglowego − nie mówiąc o żeglowaniu na takowym. Uśmiechnęła się i poprawiła w myślach: to jeszcze nie był historyczny statek. Był nowoczesny. Jak na tysiąc siedemset dziewięćdziesiąty rok przystało. Niemal wybuchnęła głośnym śmiechem, rozbawiona tą myślą.
Podniosła wzrok na wysokie, drewniane maszty pnące się do nieba. Obserwowała, jak marynarze uwieszeni na grubych linach podnosili powoli wielkie płachty płótna. Wkrótce usłyszała łopot materiału. Wyglądał na ciężki. Marynarze pocili się w słońcu, ciągnąc za liny ze wszystkich sił tylko po to, aby podnieść płótno kilka cali wyżej.
A więc na tym to polegało. Caitlin była pod wrażeniem ich sprawności, jak gładko im to szło. Nie mogła uwierzyć, jak ta wielka, zatłoczona łódź poruszała się tak szybko, zwłaszcza wobec braku dobrodziejstwa w postaci nowoczesnego silnika. Zaczęła zastanawiać się, co pomyślałby kapitan tej łodzi, gdyby opowiedziała mu o silnikach z dwudziestego pierwszego wieku, o tym, jak o wiele szybciej mógłby dzięki nim podróżować. Pewnie pomyślałby, że zwariowała.
Spuściła wzrok i popatrzyła na wodę przepływającą dwadzieścia stóp niżej, niewielkie fale rozbijające się o burtę. Woda była tak jasna, taka błękitna, że aż zdawała się magiczna.
Wszyscy wokół niej zaczęli cisnąć się, próbowali dojść do relingu, by rozejrzeć się po okolicy. Objęła spojrzeniem otaczających ją ludzi i uświadomiła sobie, jak zwyczajnie byli w większości ubrani. Wielu nosiło jedynie tuniki i sandały, byli też i tacy, którzy poruszali się boso. Byli jednak też i inni, ubrani elegancko, którzy starali trzymać się z dala od tłumu. Kilku nosiło wymyślne maski z wystającym, długim, haczykowatym nosem. Śmiali się i rozpychali, najwyraźniej podpici.
Zauważyła też, że znakomita część pasażerów pociągała wina z butelek, wydając się pijana bez względu na wczesną, poranną porę. Na całej łodzi panowała świąteczna, hałaśliwa atmosfera, jakby wszyscy ci ludzie byli w drodze na jakąś potężną zabawę.