Zwycięzca. Jerzy Żuławski
niechętnie, nie śmiąc się jednak rozkazowi opierać – i przywiedli na postronkach z rozkrzyżowanymi wciąż rękoma przed Zwycięzcę.
Elemowi zapłonęły oczy.
– Jaką mu śmierć przeznaczasz, panie? – pytał natarczywie, kręcąc się około kolan Markowych. – Można by go upiec na rożnie albo, co lepsza, rybom dać zjeść… Ty nie wiesz, panie, jak się to robi? Drze się na nogach mięso na strzępy, aby ryby przywabić, a potem chowa się po pas w wodę…
– Precz! – syknął Marek przez zęby, a potem rozejrzał się wkoło.
– Kto go ujął? – zapytał.
Zaległo głuche milczenie. Ludzie oglądali się jedni na drugich; ci, którzy później przyszli, wskazywali wcześniej przybyłych, aż wreszcie wszystkie oczy zwróciły się na wtuloną w kąt platformy dziewczynę.
– Kto go ujął? – powtórzył Marek.
– Ja.
Wyszła z ciżby i stanęła przed nim. Tak, jak zdarła była[57] ubranie z siebie, aby szerna nim spowić, stała teraz naga do pasa; od białych bioder tylko spływała jej do stóp lśniąca i fałdzista fioletowa szata… Marek spojrzał na nią, a ją nagle krwawy oblał rumieniec. Mimowolnym ruchem ściągnęła na pierś rozsypane po barkach włosy, jakby ukryć się w nich pragnąc…
– Ty? – szepnął ze zdumieniem – ty?!
– Wnuczka Malahudy! – szemrano poznawszy ją w tłumie. – Arcykapłana starego ostatnia latorośl!
Ona stała tymczasem, patrząc w oczy Zwycięzcy, ze skrępowanym szernem u nóg prawie – i czuła, że pod jego wzrokiem wszystkie siły ją opuszczają. Krew ze zbielałych warg uciekła jej gdzieś do piersi i drgała ckliwymi ciarkami w tętnicach; nogi nagle zesłabłe[58] już się uginały… Wysiliła jeszcze wszystką wolę, aby nie upaść…
Naraz uczuła, że ktoś ją obejmuje ramieniem.
– To moja narzeczona – rzekł Jeret, podtrzymując słaniającą się.
Żachnęła się i wyrwała z jego objęć z nagle odzyskaną mocą.
– Nieprawda! – krzyknęła – nieprawda!
I złożywszy na piersi ręce, wołała szybko, jakby z najcięższego jakiegoś zarzutu chcąc się oczyścić:
– Ty nie słuchaj tego, panie, bo to nieprawda! Może… niegdyś… istotnie… ale teraz…
Zamilkła nagle.
– Teraz? – zapytał Marek, zdumiony tą całą sceną.
– Teraz – dokończyła, drżący głos mimowolnie zniżając – teraz ty jeden panem moim jesteś, Zwycięzco, z dalekiej gwiazdy przybyły, którego imię niech będzie błogosławione po wszystkie wieki wieków!
Mówiąc to, osunęła się na kolana i przypadła czołem do jego stóp, zsypując na nie pochyleniem głowy płynne i jaśniejące złoto swych włosów.
Tymczasem koło nich szmery jakieś rosły, aż wybuchły nagle burzą zgiełkliwych głosów. Marek, który chciał był[59] właśnie odpowiedzieć klęczącej przed nim dziewczynie, wzniósł głowę i pojrzał[60] dokoła pytającym wzrokiem, nie mogąc ze zmieszanych słów i wykrzyków[61] dobrze wyrozumieć, o co idzie.
– Panie! – ozwał się Elem – lud żąda śmierci Ihezal, wnuczki Malahudy…
Marek uczuł, jak dziewczyna w nagłym lęku przylgnęła piersią do jego kolan.
– Co? – rzekł – co? Czym zawiniła?
Nikt nie odpowiadał. Nagła cisza zapadła, a wszystkie twarze posępne i milczące patrzyły z bezlitosnym wyrokiem w oczach na złotowłosą dziewczynę. Marek spojrzał na Jereta, który – sam byłego arcykapłana krewny – mienił się być przed chwilą jej narzeczonym. Młody wojownik brwi miał zmarszczone i kąsał usta, nie odzywał się jednak ani słowem protestu.
– Musi umrzeć – wyrzekł wreszcie Elem.
– Musi umrzeć! – krzyknięto naraz ze wszystkich stron.
– Czego wy chcecie od niej? co zawiniła? – powtórzył Marek, kładąc obronnym ruchem dłoń na jej włosach.
– Nic nie zawiniła – rzekł Elem – ale umrzeć musi. Była sam na sam z szernem – tu wskazał charczącego w powrozach Awija – samowtór[62] z nim była, więc musi umrzeć.
– Ależ ona go ujęła! – krzyknął Marek.
– Tak, lecz czyniąc to, była z nim sama tutaj i dlatego musi umrzeć w piasku zakopana. Takie jest prawo.
– Takie jest prawo! musi umrzeć! – zawołano zewsząd.
Zwycięzca zapłonął nagłym gniewem:
– Pluję na prawa wasze! Ja tu dziś prawa stanowię, odkąd uznaliście mnie panem! Będzie żyła, bo ja chcę tego!
Elem zgiął się w pokorze.
– Ty możesz wszystko, Zwycięzco, ale nie zechcesz sam chcieć tego, czego my nie chcemy, aby z krwi naszej dzieci szernom się rodziły!
Ihezal zerwała się gwałtownie.
– Ja czysta jestem! – krzyknęła z płonącymi oczyma, twarzą do tłumu zwrócona – słyszycie, czysta! Kto śmie…
Łkanie zdławiło jej dalsze słowa w gardle. Zakryła oczy i padając znów do kolan Markowych, powtórzyła cichym i błagalnym głosem:
– Czysta jestem… Daj na śmierć, Zwycięzco, ale wierz, żem czysta…
Marek schylił się i wziął płaczącą jak dziecko na ręce.
– Jest pod moją opieką! słyszycie? – rzekł. – Nikt jej nie tknie. Ja sam biorę na siebie odpowiedzialność za nią.
Szmer przeszedł między zgromadzonymi, ale nikt nie śmiał się sprzeciwić. Marek zaś dodał jeszcze, zwracając się ku Elemowi:
– A przede mną ty za nią odpowiadasz! Jeśli włos jej z głowy spadnie, to ciebie żywcem w piasku każę zakopać!
Mówił twardym, rozkazującym tonem, do którego przywykł już nadspodziewanie w tym krótkim, wśród księżycowych ludzi spędzonym, czasie.
Elem schylił się w milczeniu.
– A z szernem co każesz zrobić, panie? – zapytał po chwili.
– Będzie żyw tymczasem. Umieścić go w pewnym i dobrym schowaniu. A teraz idźcie stąd wszyscy i zostawcie mnie samym.
Platforma opróżniała się szybko. Awija zwleczono na powrozach krętymi schodami i na rozkaz Elema przykuto z rozkrzyżowanymi rękoma, sznury zastępując łańcuchami, w podziemnym skarbcu świątyni, która odtąd miała być mieszkaniem Zwycięzcy, jako jedyny wzrostowi jego odpowiadający gmach w całej osadzie.
Na dachu pozostała z Markiem tylko Ihezal i ociągający się z odejściem Jeret.
Zwycięzca spojrzał na niego pytająco.
– Panie – rzekł młodzian – ona miała być moją żoną…
– A chciałeś jej śmierci!
– Nie. Nie chciałem ja. Tylko takie jest prawo.
– Było.
– Tym lepiej dla niej, że: było. Jednak i dziś żaden człowiek nie weźmie kobiety skażonej
57
58
59
60
61
62