Sezonowa miłość. Gabriela Zapolska

Sezonowa miłość - Gabriela Zapolska


Скачать книгу
Tuśka, choć na niego nie patrzyła, widziała jednak dokładnie, że to były te same zuchwałe i łaszące się oczy, ten sam uśmiech trochę cyniczny i dziecinny grubych, świeżych warg, który wczoraj zwrócił się ku niej spod ronda jasnego kapelusza.

      Aktor uchylił czapeczki i przybrał bardzo wdzięczną i zgrabną postawę.

      – Pozwoli pani… – zaczął.

      Lecz Tuśka, która zawsze miała dużo przytomności umysłu i pewności siebie, jaką się odznaczają wśród ludzi warszawianki, poczuła, że serce jej zaczyna dziwnie tłuc w piersiach i krew jej bije do głowy.

      Niezgrabnie, jak spłoszona pensjonarka porwała się do sieni i torowała sobie drogę nie wiedząc, co robi.

      – Przepraszam, pan mnie przepuści…

      Była jednak bardzo ładna w tym strwożeniu, miała w sobie masę wdzięku i młodości.

      Aktor ze zdziwieniem patrzył na nią.

      Wczoraj w teatrze wydała się mu wytrawniejsza i dużo wiedząca.

      – Czyżby?

      Usunął rower i on jakby troszkę zmieszany.

      – Proszę… bardzo proszę…

      Szybko Tuśka zniknęła w sieni.

      Mężczyzna postał czas jakiś, rosły, silny, ładny w tym skąpaniu słonecznym, oddychając szeroko doskonale zbudowaną piersią, która w bieli trykotu zdawała się być z gipsu odlaną.

      Patrzył w otwór sieni, w którym zniknął różowy szlafrok przysłoniony zakopiańską peleryną, patrzył i kręcił głową.

      Wreszcie oparł rower o ścianę, zapalił papierosa i rzucając zapałkę na ziemię, wycedził przez świeże, uśmiechnięte usta:

      – No… no…

      IX

      Nad wieczorem wracała Pita z Tuśką z „miasta”.

      Szły od doktora, do którego miały listy polecające z Warszawy.

      Po drodze wrzuciły listy, Tuśka zaprenumerowała książki i naturalnie wzięła po raz drugi Journal d'une femme de chambre[10] Mirabeau.

      Po drodze weszła z Pitą do kościoła, gdzie usiłowała zachwycać się nieforemnymi szafkami wyobrażającymi ołtarze.

      Patrząc na leluje, nabijane gwoździe i rozmaite inne „zdobnictwa”, postanowiła kupić sobie i Picie kilka breloków w formie czerpaków, ciupag i innych.

      Serdaki miały już, więc należało tylko klejnoty nosić w stylu, aby stać się wierną przyjętej z entuzjazmem modzie.

      Wracały do domu znużone upałem, upojone górskim powietrzem, podniecone przejściem pod werandą cukierni.

      Siedzący bowiem tam goście przypatrywali się bardzo matce i córce.

      Były one „coś nowego”, więc należało im poświęcić uwagę.

      Tuśka i Pita mogły być dumne.

      Zaćmiewały Giewont i Kalatówki.

      Gdy szły tak powoli, co myślała Pita, nie wiadomo.

      Było to jeszcze chaotyczne, mgliste, niejasne i tajemnicze, tak jak jej rysy, jej gesty, jej uroda, nie wiadomo jeszcze, w jakim mająca biec kierunku.

      Oto lekarz powiedział jej, że tak ona jak Pita są za smutne.

      Był to młody jeszcze, żywiołowy człowiek, z twarzą o niczym nie wątpiącą, śmiały i zdeterminowany.

      Z jego receptą wszelako należało się obchodzić ostrożnie, a jego diagnoza często zbaczała ścieżką mimo!

      Był jednak wesoły, przyjacielski, uprzejmy, dobrej tuszy i wcale ładnej brody.

      Wziął Pitę jak lalkę, postawił przed sobą, przypatrzył się uważnie jej ślicznej buzi, zgrabnym nóżkom i od razu śmiać się zaczął:

      – A cóż panienka taka poważna?

      Picie przypomniało się, że rankiem, gdy siedziała na belce, ten aktor przypatrzył się jej tak samo uważnie, roześmiał się i zapytał:

      – A cóż panienka taka poważna?

      Rumieniec leciuchny wystąpił na jej buzię. Od rana zaczęła czuć, że ta „powaga” to widocznie coś niewłaściwego dla niej, tak jak niewłaściwe jest jedzenie ryb nożem lub noszenie kretonowej sukienki w grudniu.

      W Warszawie jednak czy na pensji, czy to w domu chwalono ją za tę powagę.

      Zwróciła się więc ku matce, jakby żądając od niej wyjaśnienia.

      Tuśka natychmiast pośpieszyła z odpowiedzią:

      – Moja córeczka nie jest za poważna, panie doktorze… ona jest tylko rozsądna. Taki jest jej układ, była taka od dziecka.

      Lekarz wzruszył ramionami.

      – To źle… dziecko powinno biegać, hałasować, krzyczeć, kozły wywracać.

      – !!!

      – Tak, tak!… ta panna rozsądna powinna jak nic kozła fiknąć na trawie. Po to przecież ją tu pani przywiozła. Blade to, anemiczne… Niech lata po słońcu, niech się opali, niech parę razy nos zbije…

      Tuśkę aż dusić zaczęło z oburzenia.

      – Pan daruje, panie doktorze, ale moja córka jest w tym wieku…

      Lekarz przerwał jej gwałtownie:

      – W jakim wieku? To jest dziecko. Wy jesteście straszni, wy z miasta. Przywozicie nam tu starych maleńkich, zwiędłe przedwcześnie kwiaty i mówicie: „Doktorze, coś temu dziecku jest”. Ależ u diabła – pewnie, że jest, i to bardzo dużo. A nie ma najgłówniejszej rzeczy, nie ma nerwu życiowego, nie ma już siły… nie ma chęci do życia.

      – ?

      – Tak, tak… Ja pani ręczę, że gdyby się tej dziewczynki zapytać, czy się bardzo cieszy, gdy budzi się rano, ale zapytać umiejętnie, bo ma pozór bardzo skrytej natury, to przyznałaby, że albo jej to jest obojętne, albo woli spać… I to jest bardzo prosty sposób objaśnienia, że nie ma ochoty do życia.

      Tuśka nic nie odpowiadała, zła i zirytowana. Po co właściwie tu przyszła? Ten doktor powiedział jej, że jest zdrowa, że ma zupełnie silne płuca, a teraz zajął się Pitą; i obniża powagę Tuśki w oczach córki. Każe jej krzyczeć, biegać, opalać się, wszystko to właśnie, czego Tuśka troskliwie dziecku zakazuje.

      Postanowiła nie wracać więcej do tego lekarza. Dobre jej wychowanie jednak kazało wycofać się z gry bardzo dyplomatycznie.

      – Postaramy się zastosować do wskazówek pana doktora – wyrzekła, kładąc na głowę Picie strojny kapelusz.

      Ogarnęła szybkim wzrokiem ten śliczny pokoik, lśniący od szalujących ściany desek, ze sprzętami pracowicie rzeźbionymi na ogólnie przyjęty szablon „zakopiańskiego” stylu.

      – I przyjdziemy za tydzień.

      – To, to – odparł lekarz, odprowadzając je do drzwi – i swobody, wesołości, uśmiechów jak najwięcej. Pani także zdałoby się trochę życia, jakiś odruch temperamentowy, bo strasznie pani wcześnie starzeć się zacznie.

      Gorąco oblało Tuśkę od stóp do głowy.

      To słowo „temperament” było dla niej równie nieprzyzwoite jak „histeria”. Tak jedno jak drugie nie wchodziło w zakres przyzwoitej kobiety.

      Musi uciekać, bo ten doktor widocznie nie wie, z kim ma do czynienia.

      W ogóle w tym Zakopanem panuje


Скачать книгу

<p>10</p>

journal d'une femme de chambre (fr.) – dziennik pokojówki.