Światło Nocy. Amy Blankenship
drzwiami.
Steven nie miał pojęcia, dlaczego Dean wybrał właśnie ten moment na pokazanie swojej mocy, ale cieszył się, że upadły to zrobił. Policzek Jewel nabrał normalnych odcieni, a ksiądz wyglądał tak, jakby przed chwilą zobaczył Boskie światło.
„Musimy wyjść… natychmiast.” Poinformował ich stojący przy drzwiach Nick.
Steven złapał Jewel za rękę i pociągnął w kierunku drzwi, ciesząc się, że wciąż będąc w szoku dziewczyna nie stawia oporu.
„Zaczekajcie,” zawołał za nimi ksiądz. Steven i Nick odwrócili się do niego. „Czy ja dobrze widziałem, czy to był…?” Ksiądz nie dokończył pytania, wskazując ręką miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Dean.
Steven uśmiechnął się, widząc euforię w oczach starego księdza. „Tak… jak na swoje lata ma ksiądz całkiem niezły wzrok.”
Kapłan pożegnał wychodzących. Na jego ustach zagościł ciepły uśmiech. Jak już został sam, pokiwał głową i wrócił do zbierania niezbędnych rzeczy. W jego pojęciu Bóg przygotowywał świat na swój powrót.
Nick, Steven i Jewel wyszli z kościoła. Steven zatrzymał się i odwrócił głowę, żeby spojrzeć na Jewel, którą wciąż prowadził za sobą za rękę. Następnie podniósł wzrok na okno zakrystii. Odetchnął z ulgą gdy zobaczył jak gaśnie w nim światło.
„Wygląda na to, że stary posłuchał twojej rady,” powiedział Nick.
Steven zaprzeczył ruchem głowy, „Raczej dostrzegł Deana w całej jego okazałości i teraz doświadcza czegoś w rodzaju przeżyć mistycznych. Ksiądz dał mi swój numer telefonu. Odezwę się do niego, jak już będzie po wszystkim.”
„Nie sądzę, żeby udało nam się uwinąć w kilka godzin,” powiedział Nick.
„Nieważne ile to potrwa, mamy robotę do wykonania,” podsumował Steven. „Teraz wracajmy do klubu, żeby opowiedzieć pozostałym o tym co tu odkryliśmy.”
Dean siedział na dachu katedry. Uśmiechnął się gdy zobaczył trzy postacie, wychodzące z kościoła. Pomógł Stevenowi na miarę swoich możliwości, ale wiedział także że uspokajający czar, który rzucił na dziewczynę nie potrwa wiecznie. Czuł także, jak od fundamentów kościoła stopniowo nadciąga mrok. Wampiry zaczynają wypełzać ze swoich kryjówek i przeciskać się przez wąski tunel.
Dean wyczuwał, ze w odróżnieniu od tamtych, których zastali tutaj tamtej pamiętnej nocy, wampiry które nadchodziły dzisiaj były pod wpływem czegoś jeszcze gorszego, jakiejś jeszcze mroczniejszej i jeszcze bardziej niebezpiecznej siły, która nimi kierowała.
Dean zmarszczył brwi, zastanawiając się dlaczego nie wyczuł tej siły poprzednim razem. To coś było bardzo stare, złowrogie i potężne. Nagle Dean poczuł, że ta siła się ulotniła, jakby zapadła pod ziemię. Wszystko co wyczuwał teraz, to była obecność wampirów.
Upadły wrócił do środka kościoła, żeby sprawdzić, co się dzieje z księdzem, czy udało mu się ujść z życiem.
Rozdział 4
Trevor i Kat tropili wampira, na którego wpadli gdzieś w centrum miasta.
„Co on kombinuje?” Wyszeptała Kat nabierając coraz więcej podejrzeń.
„Wygląda na to, że jest na zakupach,” odpowiedział Trevor, widząc, jak wampir zatrzymuje się przed nieoświetloną witryną sklepową.
Wampir był młody. Mógł zostać przemieniony kiedy miał jakieś osiemnaście lat. Miał proste czarne włosy i nosił okrągłe okulary przeciwsłoneczne. Jego włosy były zaczesane do tyłu, gdyby nie trupio blada karnacja, wyglądałby całkiem przyzwoicie.
Kat i Trevor ruszyli z miejsca w momencie kiedy wampir odwrócił się od witryny sklepowej i ruszył przed siebie. Sklepy były w większości pozamykane, ale o tej porze na chodniku i tak roiło się od spacerowiczów.
Kat i Trevor natknęli się na leżące na trawniku ciało ostatniej ofiary wampira. Byli w stanie tropić go, kierując się zmysłem węchu. Odnaleźli go kiedy zbliżał się do Rodeo Drive. Trevor musiał powstrzymywać Kat, tłumacząc jej, że na ulicy było zbyt wiele osób. Wszczęcie walki byłoby zbyt niebezpieczne.
A teraz ciągle jeszcze podążali za wampirem i ani jedno ani drugie nie było w nastroju do rozmów. Po chwili jechali autobusem, skupieni na swoim celu do tego stopnia, że żadne z nich nie wiedziało co to za autobus i dokąd zmierza. W końcu wampir postanowił wysiąść i nacisnął przycisk «Stop». Kat i Trevor wysiedli tuż za nim. Wampir dalej szedł przed siebie. Kat była bliska frustracji.
„Porusza się, jakby był naćpany. Praktycznie zatoczyliśmy już koło.” Wymamrotała pod nosem. „Zaraz z powrotem będziemy pod klubem.”
„Patrz, gdzie on idzie!” Wykrzyknął Trevor, pędząc w stronę ciemnej uliczki, w której zniknął wampir.
Żwir skrzypiał pod butami Trevora, gdy dobiegał do początku uliczki. Chwilę później Kat znalazła się u jego boku. Obydwoje zaczęli się rozglądać gorączkowo, szukając miejsca, w którym mógł się ukryć wampir.
„Cholera!” zaklął Trevor, wyciągając swoje 9mm.
„Wciąż nie rozumiem po co nosisz broń,” stwierdziła Kat, jednocześnie myśląc, że przecież Nick też chodził uzbrojony. Ale Nick nie liczył zbytnio na broń jako taką… jednak pokładał nadzieję w specjalnych drewnianych kulach. „Twój pistolet zupełnie nie działa na wampiry.”
Trevor uśmiechnął się z przekąsem, „Zapominasz dla kogo pracuję. Te kule są zaprojektowane tak, że wybuchają w ciele. W dodatku są wypełnione kwasem solnym. To gówno wyżre wszystko na swojej drodze.”
„W takim razie, jak to się dzieje, że nie przeżre samej kuli?” Zapytała Kat, jednocześnie się ciesząc, że może pozyskać ciekawe informacje, które będzie mogła sprzedać Nickowi.
„W środku kuli znajduje się otoczka ze specjalnego kwasoodpornego tworzywa. Nie pamiętam w tej chili jego nazwy,” tłumaczył Trevor. „Jest na tyle wytrzymałe, że kwas go nie ruszy, a jednocześnie tak kruche, że pęka przy silniejszym zderzeniu.”
Kat powoli wyprostowała się, „To jak, idziemy?”
Trevor zacisnął palce na broni i wszedł w zaułek jako pierwszy. Kat podążała za nim. Dzięki uprzejmości Trevora, była uzbrojona w dwa ostre sztylety, które mocno ściskała w rękach. Zbadali cały zaułek, w końcu doszli do wniosku, że wampir zniknął.
Trevor trochę się rozluźnił i pozwolił, żeby ręka, trzymająca broń opadła u jego boku.
„Zwiał!” Wydusiła z siebie Kat wściekle, „Skoro już tu jesteśmy, może po prostu wrócimy do klubu?”
„Nieźle się zabawiłem, ciągnąc was za sobą przez całe miasto!” Odezwał się głos z ciemności za ich plecami. „Zostańcie na kolację. Nalegam.”
Kat i Trevor odwrócili się nagle i zamarli. Ich oczom ukazał się wampir, którego ścigali. Za nim było pięciu innych.
„Sukinsyn cały czas bawił się z nami w kotka i myszkę,” wyszeptał Trevor lodowatym tonem, unosząc do góry broń.
Byli w ślepej uliczce, w dodatku przyparci do muru przez przez sześciu wampirów. Kat zdawała sobie sprawę, że będą musieli nieźle się napracować, żeby się stąd wydostać. Widząc zbliżające się wampiry, Kat przysiadła na ugiętych nogach, przygotowując się do obrony. Jeden z nich, z płomieniście rudymi włosami, wyskoczył wysoko w górę, licząc na to, że spadnie na Kat i Trevora.
Kat, jak sprężyna, wystrzeliła do góry, zderzając się w powietrzu z atakującym wampirem. Jej długie paznokcie teraz przypominały szpony,