Babcia Rabuś. David Walliams

Babcia Rabuś - David  Walliams


Скачать книгу
piątek i chłopiec przeczesywał półki z czasopismami w miejscowym kiosku. Nigdzie nie widział swojego ulubionego magazynu. Tygodnik przeznaczony był dla zawodowych hydraulików i z każdym kolejnym numerem Ben coraz bardziej ulegał urokowi stron pełnych rur, kranów, rezerwuarów, zaworów, bojlerów, zbiorników i studzienek. Jedyna przyjemna lektura, głównie dlatego, że wewnątrz roiło się od zdjęć i schematów.

      Z chwilą, gdy dorósł na tyle, żeby móc utrzymać coś w rękach, Ben pokochał hydraulikę. Kiedy inne dzieci bawiły się w kąpieli gumowymi kaczuszkami, on poprosił rodziców o kawałki rur, z których tworzył kręte sieci kanałów wodnych. Jeśli w domu przeciekał kran, Ben go naprawiał. Jeśli zapychała się toaleta, chłopiec nie czuł obrzydzenia, lecz zachwyt!

      Jednakowoż rodzice nie pochwalali jego kanalizacyjnych zainteresowań. Chcieli dla niego sławy i bogactwa, a nigdy nie słyszeli o sławnym i bogatym hydrauliku. Ben był równie zręczny w majsterkowaniu, co do kitu w czytaniu, a wizyty fachowca usuwającego przeciek wprawiały go w stan totalnego bzika. Z najwyższym podziwem obserwował wykonywane czynności, jak stażysta śledzący ruchy doświadczonego chirurga podczas skomplikowanej operacji.

      Mama i Tata byli tym faktem zawiedzeni. Desperacko pragnęli, żeby syn zrealizował ich niespełnione ambicje i został zawodowym tancerzem. Odkryli swoje zamiłowanie do tańca towarzyskiego zbyt późno i sami nie mogli już zostać mistrzami. Szczerze mówiąc, wyglądało na to, że woleli oglądać tańczące pary, niż dźwignąć zadki z kanapy i ruszyć na parkiet.

      W zaistniałej sytuacji Ben wolał zachować swoją pasję dla siebie. Aby nie ranić uczuć rodziców, chomikował numery „Tygodnika Hydraulika” pod łóżkiem. Umówił się też z Rajem, że sprzedawca co tydzień będzie odkładał dla niego kolejny egzemplarz. A teraz nie mógł go nigdzie znaleźć.

      Ben sprawdził za tygodnikiem muzycznym i pismami plotkarskimi, a nawet zajrzał pod „Panią” (nie prawdziwą panią, ma się rozumieć, tylko pod magazyn dla kobiet zatytułowany „Pani”), lecz na próżno. W sklepie panował kompletny chaos, mimo to ludzie z całej okolicy przychodzili robić zakupy właśnie tutaj, ponieważ Raj każdemu potrafił poprawić humor.

      Teraz stał na rozkładanej drabince i rozwieszał świąteczne dekoracje. Mówiąc „świąteczne” tak naprawdę mam na myśli to, że używał transparentu z napisem „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin”, na którym „urodzin” za pomocą korektora i długopisu zamienił na słowo „Świąt”.

      Raj ostrożnie zszedł z drabinki, by pomóc Benowi w poszukiwaniach.

      – Twój „Tygodnik Hydraulika”… Zaraz, zaraz… niech pomyślę, a sprawdzałeś obok karmelków? – spytał Raj.

      – Tak – odparł Ben.

      – I nie ma go pod kolorowankami?

      – Nie.

      – Pod balonówą też sprawdzałeś?

      – Tak.

      – Bardzo dziwna sprawa, drogi chłopcze. Wiem, że zamówiłem dla ciebie jeden egzemplarz. Hm, tajemnicze zniknięcie… – Raj mówił bardzo powoli, jak to robią ludzie, gdy się nad czymś zastanawiają. – Tak mi przykro, Ben. Wiem, że uwielbiasz ten magazyn, ale nie mam pojęcia, gdzie się podział. Mam za to promocyjną ofertę na zakup rożków.

      – Mamy listopad, Raj, na dworze straszna lodówa! – odparł Ben. – Kto by chciał teraz jeść lody?

      – Każdy, gdy dowie się o mojej promocji! Posłuchaj tylko: kup dwadzieścia trzy rożki, a otrzymasz jeden gratis!

      – A po co mi dwadzieścia cztery rożki?! – roześmiał się Ben.

      – No, nie wiem. Może zechcesz zjeść tuzin od razu, a pozostałe dwanaście schowasz do kieszeni na później?

      – To strasznie dużo rożków, Raj. Dlaczego tak ci zależy, żeby się ich pozbyć?

      – Jutro mija termin ważności – wyjaśnił Raj, przeciskając się do zamrażarki, po czym odsunął szklane wieko i wyciągnął pudło z lodami. W jednej chwili cały sklepik spowiła mroźna mgła.

      – Spójrz! Najlepiej spożyć przed końcem: piętnasty listopada.

      Ben przyjrzał się pudełku.

      – Tu jest napisane, że termin przydatności minął piętnastego listopada 1996 roku.

      – Cóż – odparł Raj – tym bardziej powinny znaleźć się w promocji. OK, Ben, oto moja ostateczna oferta. Kup karton rożków, a dam ci kolejne dziesięć kartonów za darmo!

      – Dziękuję, Raj, ale nie skorzystam. – Ben zajrzał do zamrażarki, ciekawy, co jeszcze mogło się tam czaić. Nigdy jej nie rozmrażano, więc nie zdziwiłby się, gdyby pod lodem znalazł idealnie zachowanego włochatego mamuta z epoki lodowcowej.

      – Czekaj – rzekł, przesuwając kilka zaskorupiałych lodów na patyku. – „Tygodnik Hydraulika” tutaj jest!

      – A tak, teraz pamiętam – odparł Raj. – Schowałem go tam, żeby nadal był świeży, kiedy po niego przyjdziesz.

      – Świeży?

      – Przecież sam dobrze wiesz, że nowy numer wychodzi w środę, a już prawie koniec tygodnia. Włożyłem go więc w chłodne miejsce, by zachował świeżość. Nie chciałem, żeby się zepsuł.

      Ben nie był pewien, w jaki sposób czasopismo mogło się zepsuć, ale podziękował sprzedawcy.

      – To bardzo uprzejmie z twojej strony, Raj. Wezmę jeszcze paczkę karmelowych czekoladek Rolo.

      – Mogę ci zaproponować siedemdziesiąt trzy opakowania za cenę siedemdziesięciu dwóch! – zakrzyknął mężczyzna, przywołując na twarz kusicielski uśmiech zawodowego handlowca.

      – Nie, dzięki, Raj.

      – A tysiąc paczek czekoladek Rolo za cenę dziewięciuset dziewięćdziesięciu ośmiu?

      – Nie, dzięki.

      – Ben, oszalałeś? To świetna oferta. W porządku, niech ci będzie, ostro się targujesz, chłopie. Milion siedem opakowań czekoladek za cenę miliona czterech. To trzy paczki całkowicie za darmo!

      – Jednak wezmę tylko jedną, i czasopismo, dzięki.

      – Oczywiście. Już podaję.

      – Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie będę mógł przejrzeć „Tygodnik”. Znów muszę cały wieczór przesiedzieć z moją nudną, starą babcią.

      Minął już tydzień od ostatniej wizyty Bena i nieubłaganie nadszedł następny straszny piątek. Tym razem jego rodzice wybierali się do kina na – jak to określiła Mama – „komedię romantyczną”. Całowanie, zakochane pary i inne ckliwe bzdety. Obleśna ohyda.

      – Tsk-tsk-tsk – cmoknął Raj, kręcąc głową, i wydał chłopcu resztę.

      Benowi od razu zrobiło się wstyd. Sprzedawca nigdy wcześniej tak nie zareagował. Jak wszystkie miejscowe dzieciaki, Ben także uważał Raja za „jednego ze swoich”, a nie „jednego z nich”. Był tak pogodny i tak pełen życia, że wydawało się jakby był z innego świata, w porównaniu z resztą dorosłych, którzy sądzili, że mogą na ciebie nakrzyczeć tylko dlatego, że są więksi.

      – Chłopcze, to, że twoja babcia jest stara – rzekł Raj – nie oznacza, że musi być nudna. Ja sam też nie młodnieję. A za każdym razem, gdy spotykam twoją babcię, utwierdzam się w przekonaniu, że to bardzo interesująca kobieta.

      – Ale…

      – Nie bądź dla niej taki surowy, Ben – namawiał Raj. – Wszyscy się kiedyś zestarzejemy. Nawet ty. Jestem


Скачать книгу