Satyry. Ignacy Krasicki
wierzą; Winszuję: żeś choć okradł, nie każą ci wracać, Możesz łupu zdartego, na co chcesz, obracać.
Jest więc czego winszować. A tobie, Konstanty,
Coś się zgrał na wsi, wexle, pieniądze i fanty;
Przecież grasz: czego srogi los niegdyś pozbawił,
Przemysł sztuczny to zleczył, fortunę poprawił; Odzyskałeś coś przegrał, już brzękasz wygraną, Winszuję, że cię na złem dziele nie złapano.
A tobie, Panie Pawle, jest czego winszować,
Przed rokiem musiałeś się o szeląg turbować, Teraz kroćmi rachujesz. Jak to przyszło? – sztuka!
Zyskałeś: cóżeś zyskał? Nowa to nauka!
Nie powiem. I satyra nie ma być zbyt jasną,
Takto nowe światełka wschodzą, stare gasną.
Panie Piotrze, a waszeć, coś wskórał w tym roku?
Utyłeś, więc winszuję dobrego obroku.
A jak? mamże powiedzieć? czyli mam zasłaniać? Zasłonię; proszę jednak Jejmości się kłaniać.
A waść, Panie Wincenty, coś majętność kupił Nie dawszy i szeląga? Czyś okradł, czyś złupił, Dość, że wioska już twoja. Niechaj płacze głupi, Poco nie był ostrożnym: już jej nie odkupi.
Zły teżto był gospodarz, grunt leżał odłogiem,
Pola były zarosły chwastem, łąki głogiem;
Ty przemysłem naprawisz, coś zyskał fortelem,
I tak się wysłużonym już obywatelem
Staniesz twojej ojczyznie. Tak pięknej przysługi
Winszuję, a choćby się zgorszył może drugi, Że gardzisz skrupułami, winszuję i tego;
Znak to jest mocnej duszy, umysłu wielkiego.
Gmin podły, wnętrzna trwoga i sumienie straszy. Mędrcy! wam dziękujemy, nauki to waszej Jest dzieło, że z nas każdy pozbył się wędzidła; Stawia dowcip przemyślny śmiało teraz sidła:
Kto w nie wpadnie, tym gorzej, że był nieostrożny.
Śmieje się, co oszukał, a umysł nietrwożny, Wsparty kunsztem dowcipnym wygodnej nauki, Na dalsze się natęża i sidła i sztuki.
Winszuję więc wam ucznie młodzi i podeszli, Winszuję, żeście nawet mistrzów waszych przeszli. A wam, co mam powiedzieć, cnotliwa hołoto?
Dobrzy! cierpieć wasz podział, ale cierpieć z cnotą. Modnej maxym nauki że się nie trzymacie, Trzódko mała wśród łotrów, nie wiele zyskacie. Nie rozpaczajcie jednak. Patrzajcie, jak daléj Los tych, których rozpieścił, wesprze i ocali.
Rzadko się niepoczciwość, tak jak zacznie, kończy,
A cnota, co się nigdy z chytrością nie łączy, Choć jej często dokuczą troski, niepokoje, Później, prawda, lecz lepiej wychodzi na swoje.
SATYRA IV.
MARNOTRAWSTWO
ZNAŁEŚ dawniej Wojciecha? – któż nie znał! co teraz
Bez sług, ledwo w opończy brnie po błocie nie raz; Niegdyś w karecie, z której dął się i umizgał, Takich, jakim jest dzisiaj, roztrącał i bryzgał.
Ustępowali z drogi wielmożnemu panu
Lepsi i urodzeniem i powagą stanu;
Nie raz ten, który przedtem od filuta stronił, Westchnął skrycie natenczas, gdy mu się ukłonił.
Musiał czcić; czegóż złoto nie potrafi dzielne? Nie długo przecież trwały te czasy weselne,
Na złe wyszła wspaniałość. Przyjaciele kuchni,
Junacy heroiczni, wzdychacze miluchni, Filozofy nakoniec, jak pustki postrzegli,
Z maxymami, z wdziękami, z junactwem odbiegli.
Został się niedostatek, z nim wstyd dawnej pychy;
A co niegdyś wytrząsał kufle i kielichy,
Co szampańskiem, węgierskiem pyszne stoły krasił, Wiadrem potem u studni pragnienie ugasił. Jak to przyszło? – nieznacznie. Łakome są żądze, Pełen jest świat oszustów, toczą się pieniądze:
Zyskał Wojciech szalbierstwem, stracił wszystko zbytkiem,
A nie długo się ciesząc niecnoty pożytkiem,
Nawet tego nie doznał, gdy nic nie dochował, Żeby zdrajcę, bankruta, ktożkolwiek żałował.
To gorsza, kiedy młody dziedzic wielkiej włości, Zysk zasług przodków swoich, cnoty, poczciwości, Niszczy podły odrodek. Znałeś Konstantyna?
– Alboż widzieć odrodków u nas jest nowina?
Znałem go, ale w nędzy. – Jam znał w dobrym stanie;
Młodo zaczął wspaniałe swoje panowanie,
Młodo skończył. Rodzice dzieckiem odumarli,
Opiekunowie naprzód, jak zazwyczaj, zdarli,
Dorwał się panicz rządów. Natychmiast do razu
Jedni z sławy, ci z zysku, a tamci z rozkazu,
Dworzanie, pokojowi, krewni, asystenci,
Przyjaciele, sąsiedzi i plenipotenci,
I ta wszystka niesyta stołowników zgraja,
Co się zyskiem obłudy karmi i opaja,
Natarli wstępnym bojem. Rad pan wszystkim w domu, Wrota jego nie były zamknięte nikomu.
Niech zna świat, jak pan możny, dzielny i bogaty.
Grzmią bębny na dziedzińcu, na wałach armaty,
Żaki prawią perory: xiądz prefekt za niemi
Drukiem to wyprobował, że dzieły wielkiemi
Przeszedł pan przodków swoich, godzien krzeseł, tronów, Prawnuk Piastów po matce, z ojca Jagellonów.
Wiwat pan! brzmią ogromnem hasłem okolice,
Dymy z kuchni jak z Etny; a sławne piwnice,
Co dziad, pradziad, szacownym napełniał likworem, Pełne zgrai ochoczej stanęły otworem.
Wiwat pan! niech wiekuje szczęśliwy i zdrowy.
Objął sienie, przysionki, zapach dryakwowy; Wala się, wadzi, wrzeszczy rozpojona tłuszcza, Pan rad, w domu każdego do siebie przypuszcza. Ten wziął konia z siedzeniem, tamten za przysługę, Nieboszczyka pradziada z lamusu czeczugę:
Ow wlecze złoty dywan, co w skarbcu spoczywał, Dywan, co stół naddziada ministra okrywał, Gdy w usłudze publicznej pracował, lub sądził. Śmieją się z starych gratów, a jakby pobłądził, Wyszydzają wiek dawny, nowy rzesza chwali.
Liczne przodków portrety wyrzucono z sali.
Natychmiast, że zbyt wielka, ścieśniają gmach stary, Cztery z niej gabinety, i dwa buduary.
Że w nich były starego dzieje testamentu,
Nie cierpiano szpalerów jednego momentu, Wziął je sąsiad za wyżła, a za dwie papugi Zyskał zbroję złocistą wzamian sąsiad drugi.
Od czasów nieboszczyka jeszcze Jegomości, Płaczą w kącie z szafarzem stary podstarości,
Pan kontent. Skoro w rannej porze słońce błyśnie,
Już się przez przedpokoje ledwo kto przeciśnie; Ten ustawia pagody chińskie na kominie, Ten perskie girydony, ów japońskie skrzynie:
Pełno muszli zamorskich, afrykańskich ptaków,
Wrzeszczą