Satyry. Ignacy Krasicki
z pańskich faworów. Wtem nowe kredense,
Dwa mniemane Wandyki, i cztery Rubense, Niosą w pakach hajduki: wyjmują, gmin cały Złoto ważne uwielbia, czci oryginały.
A pan wszystkich naucza, jak Rubens w marmurze
Jeszcze lepiej rżnął twarze; a w architekturze
Co to wszystkich patrzących dziwi i przenika, Nie było celniejszego mistrza, nad Wandyka.
To to pan! krzyczy zgraja, to wiadomość rzeczy!
Wtem, gdy wszyscy w aplauzach, a żaden nie przeczy,
W pośród ciżby wielbiącej rejestrzyk podaje
Snycerz, malarz, tapiser: których cudze kraje Na to do nas zesłały, aby według stanu,
Dogadzali wytwornie wspaniałemu panu.
Nie czytał pan rejestrów. Kto rejestra czyta?
Podpisał: niech zna Niemiec, jak Polska obfita. Tak ów, co po jałmużnę niegdyś do Włoch śpieszył, Złoto rzucał, nic nie wziął, a dumą rozśmieszył.
Lecą dni w towarzystwie dobranych współbraci: A że wojaż nowemi talenty zbogaci,
Jedzie do cudzych krajów. Z projektu kontenci, Wysłani na kontrakty już plenipotenci.
Ten przedaje wpół darmo, a wdzięczen ochocie, Dał ułomek kradzieży kupiec w dożywocie; Ten zastawia za bezcen, ów fałszuje akty:
Takto robią szczęśliwych zyskowne kontrakty!
Wraca się przecież cząstka do tego, co zdarli: Wdzięczen, że go w potrzebie nieuchronnej wsparli, Wyjeżdża, niesie haracz niszczącej nas modzie:
A wexel lichwą płatny mając na powodzie, Dziwi kraje sąsiedzkie nierozumnym zbytkiem:
I z tym swojej podróży powraca użytkiem; Że co panem wyjechał przystojnym i godnym, Wraca grzecznym filutem i żebrakiem modnym.
Nie ganię ja podróży, ale niech nie niszczą. Co po guście? dłużnicy gdy płaczą i piszczą; Co po fantach? za które poszły wsi dziedziczne.
Bogacimy ubodzy kraje okoliczne;
A zbytek, co się tylko czczym pozorem chlubił, Okrasił nas powierzchnie, a w istocie zgubił.
SATYRA V.
OSZCZĘDNOŚĆ
Naucz, panie Alexy, jak to zostać panem?
Nie o takim ja mówię, co wysokim stanem I wspaniałym tytułem dumnie najeżony, Albo jaśnie wielmożny, albo oświecony: Cotydzień daje koncert, codzień bal w zapusty, A woreczek w kieszeni maleńki i pusty:
Ale o takim mówię, co w czarnym żupanie,
I w bekiesie wytartej, rano na śniadanie
Skosztowawszy z garnuszka piwa z serem ciepło,
Lub wczorajszą pieczonkę przypaloną skrzepłą,
Na saneczkach łubianych do Lwowa się wlecze, Trwożny, czy z prowizyjką panicz nie uciecze: A tymczasem w szkatule dębowej, okuty Nowy więzień pośpiesza na pańskie reduty.
Jam mniemał, że to wielkich włości dziedzic będzie, Ma wieś jednę w zastawie, a dwie na arędzie.
Skądże on ma te zbiory? czy jadących złupił?
Czy skarb znalazł, że tyle pożyczył i kupił?
– Nie. – Może jakim szczęśliwym przypadkiem, Po nieboszce małżonce wziął majętność spadkiem? – I to nie. – To zapewne pieniając zuchwale, Wygrał w ziemstwie fortunę albo w trybunale? – I to nie. – Może, żeby zbiorów przysposobił, Wynalazł alchimistę, co mu złoto robił?
– Nie. – Skądże ta szkatuła, co niosą na drągach?
– Zgadnij. – Nie wiem. – Skąd przecie? znał się na szelągach.
– Cóż stąd? – Oto stąd wszystko. – Pewnie bił w mennicy?
– Ale nie, wszak jej nie masz w całej okolicy.
– To, nie to. – Bądź cierpliwy, albo nic nie powiem; – Słucham, już będę milczał, niech się tylko dowiem. – Wszak w groszu trzy szelągi? – Cóż stąd. – Ale proszę, Wszak w groszu trzy szelągi? – W trojaku trzy grosze. – Ale nie, nie to mówię: zamilknę albowiem Kto mi nie da dokończyć, ja mu nic nie powiem.
– Już milczę. Więc zaczynam. Nie każdy bogatym
Urodził się, lecz szczęście nie zawisło na tym; Owszem, według mnie, zawdy szczęśliwsi są tacy, Których nie los zbogacił, ale skutek pracy.
Ten co jechał do Lwowa na saniach łubianych, Ażeby dostał zysku bogactw pożądanych, Zbyt je drogo zapłacił. Na co sobie szkodzić?
Na co zbiory, jeżeli nie mają dogodzić?
Dla nas są, nie my dla nich. Niech dogodzą miernie.
Ten co żądze w zapędach rozpuszcza niezmiernie, Światem się nie nasyci: jak ów, który stękał, Że nie stało narodów, któreby ponękał.
Mówmy więc, o czem pierwsze mówienie się wszczęło,
Zostać panem, największe, prawda, to jest dzieło.
– Cnota teraz za złotem. – Tak i przedtem było! Ale nie, nie tak złoto, jak teraz mamiło.
Cokolwiek bądź, powtarzam, com mówił: a zatym Poznaj się na szelągach, a będziesz bogatym. Z małych się rzeczy wielkie sklejają i wznoszą, Z szelągów się, nie złota, ubodzy panoszą.
Nim się skleci z odrobin małych pieniądz złoty, Nad miedzią zastanowić trzeba się nam póty; Poki ten lichy kruszec srebru nie wyrówna.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.