Feel Again. Mona Kasten

Feel Again - Mona Kasten


Скачать книгу
Cały czas z okiem przyklejonym do obiektywu cofnęłam się o krok i ustawiłam wartość przesłony. Robiłam to ręcznie.

      Wcisnęłam przycisk migawki. Jak zawsze charakterystyczny trzask przyprawił mnie o dreszcz podniecenia i okryłam się gęsią skórką. Fotografia to dla mnie wszystko. Jest najważniejsza na świecie; nic nie uszczęśliwia mnie tak bardzo, jak ten moment, gdy wiem, że zrobiłam idealne zdjęcie.

      Po dłuższej chwili spakowałam aparat, wzięłam kubek z napojem i poszłam na zajęcia z wizualizacji społeczeństw i ideologii. To jeden z nielicznych obowiązkowych przedmiotów na moim wydziale, który mi się podobał i z którego niekończące się teoretyczne wykłady nie doprowadzały mnie do szaleństwa z nudów. Za pomocą fotografii mieliśmy ukazywać poszczególne aspekty życia społecznego, zajmując przy tym określone stanowisko. W tym semestrze naszym zadaniem było zobrazowanie krytycznego zrozumienia rzeczywistości społecznej. Niestety, oprócz fotografii warunkiem zaliczenia była także analiza pisemna. Wolałabym tego nie robić, ale dla tych zajęć byłam gotowa nawet zabrać się za pisanie.

      – Cześć – mruknęłam w odpowiedzi na nieliczne pomruki.

      Zajęłam, jak zawsze, miejsce w pierwszym rzędzie, usiadłam na krześle i wyjęłam laptopa z torby. Swego czasu wydałam na niego wszystkie oszczędności. Poza aparatem fotograficznym, który Dawn czule ochrzciła Frankiem, to najdroższa rzecz, jaką posiadałam.

      Rzadko wydawałam dużo pieniędzy. Ponieważ odżywiałam się głównie w stołówce uniwersyteckiej, nie musiałam płacić dużo za jedzenie, a ciuchy i tak zazwyczaj kupowałam używane, później sama je przerabiałam, żeby były w moim stylu. Koszulkę z logo zespołu Van Halen, którą dzisiaj miałam na sobie, wynalazłam za trzy dolary w second handzie w Portland. Była na mnie za duża, ale z prawej strony zawiązałam ją w supeł, żeby było widać, że mam pod nią jeansowe szorty.

      – Wszyscy już są? W takim razie zaczynamy – zaczęła wykładowczyni, Robin Howard. W sali zapanowała cisza. Profesor Howard zaczęła prezentację, którą wyświetlała z rzutnika na ekranie, i zasypała nas terminami. Bardzo ją lubiłam, także dlatego, że była młoda, farbowała włosy na niebiesko i w przeciwieństwie do wielu innych wykładowców, jeszcze ani razu nie spojrzała na mnie wzrokiem, który zdawał się mówić: A czego ona niby tu szuka? Mimo tego tylko połowicznie koncentrowałam się na jej wykładach. Nie znosiłam teorii.

      Zamiast tego otworzyłam Photoshopa i skupiłam się na moim nowym projekcie artystycznym – serii fotografii pod roboczym tytułem Dzień po. Przez ostatnie pięć miesięcy robiłam zdjęcia po każdej przygodzie na jedną noc. Oczywiście nie fotografowałam kolesi, z którymi spałam. To byłoby mało gustowne i nie w moim stylu. Zamiast tego zdjęcia koncentrują się na sztukach odzieży, które poniewierały się na podłodze. Starałam się zainscenizować je w specyficzny sposób. Chciałam uwiecznić promienie słońca, które rano przenikają przez zasłony, i godzinami kucałam na podłodze, żeby w odpowiedniej chwili nacisnąć przycisk migawki. Zdjęcia były eleganckie, seksowne i estetyczne i każdy, kto je widział, mógł je interpretować po swojemu. Właśnie to najbardziej przemawia do mnie w sztuce. Nie ma jednej poprawnej odpowiedzi i żadnej złej, nic nie jest czarno-białe. Wszystko jest w porządku, wszystko można wytłumaczyć.

      Otworzyłam najnowszy katalog i przyglądałam się fotografiom. Jeszcze ich nie opracowałam, ale już teraz widziałam, że wyjdą świetne. Całe pomieszczenie spowijało czerwone światło, a obiektyw koncentrował się, co szczególnie mi się spodobało, nie na ubraniu, tylko na zegarku. Przybliżyłam zdjęcie, żeby lepiej widzieć cyferblat, i wtedy ktoś za moimi plecami głośno zaczerpnął tchu.

      Odwróciłam się. Blondynka – o imieniu Ashley, o ile się nie mylę – przyglądała mi się szeroko otwartymi oczami.

      – Co jest? – zapytałam.

      Zacisnęła usta w wąską linię i bez słowa wróciła wzrokiem do ekranu swojego komputera.

      Zmarszczyłam czoło i ponownie spojrzałam przed siebie.

      Przez resztę zajęć pracowałam nad fotografią. Profesor Howard skończyła wykład teoretyczny i przechadzała się między rzędami, komentując nasze prace. Kiedy doszła do mnie, pochyliła się nad laptopem i najpierw przyjrzała się zdjęciu z zegarkiem, a potem pozostałym, które – zgodnie z jej radą – edytowałam od naszych ostatnich zajęć.

      – Świetnie, Sawyer – powiedziała. – Bardzo mi się podoba, jak na tym zdjęciu bawisz się światłem.

      – Nie tylko światłem – żachnęła się dziewczyna za mną. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi, i powstrzymałam się, by zareagować na jej komentarz, póki wykładowczyni była koło nas. Na szczęście także profesor Howard puściła jej słowa mimo uszu.

      – Masz już pomysł na projekt dyplomowy? – zapytała tylko.

      – Jeszcze nie do końca – odparłam. – To, co robię teraz, jest fajne, ale to dla mnie za mało. Portrety były fascynujące, ale kiedy robiliśmy je w zeszłym semestrze, też mi czegoś brakowało. Zrobiłam serię fotografii kampusu, ale moim zdaniem jest za mało… – szukałam właściwego słowa – …za mało istotna.

      Robin uśmiechnęła się serdecznie.

      – Prawdziwa z ciebie perfekcjonistka.

      – Tylko jeśli chodzi o fotografię.

      – Nie myśl za wiele. Masz ogromny talent, ale pamiętaj, że musisz też napisać pracę teoretyczną. I to bardziej rozbudowaną niż wszystko, co do tej pory pisałaś na moich zajęciach.

      – Dobrze. Będę mieć oczy szeroko otwarte.

      Skinęła głową, a potem zajęła się kolejną osobą.

      Po zajęciach spakowałam się i właśnie zakładałam plecak na ramię, kiedy dziewczyna siedząca dotychczas za mną trąciła mnie z całej siły i wybiegła z sali.

      Co to miało znaczyć, do cholery?

      Pobiegłam za nią. Jakby na mnie czekała, stała przy drzwiach, w otoczeniu dwóch przyjaciółek, które obejmowały ją i pocieszały. Na mój widok posłały mi miażdżące spojrzenia.

      – Ashley, czy ja ci coś zrobiłam? – zapytałam.

      Odwróciła się do mnie. Na jej twarzy wystąpiły czerwone plamy. Oczy jej błyszczały.

      – Mam na imię Amanda, ty szmato – syknęła.

      Ups. Naprawdę nie miałam pamięci do imion.

      – A ja Sawyer, a nie szmata – zauważyłam spokojnie. – O co ci chodzi?

      Zrobiła krok w moją stronę.

      – Dobrze się bawiłaś?

      Nie miałam zielonego pojęcia, czego ta dziewczyna ode mnie chce.

      – Tak, często się dobrze bawię. Ale chyba nie o to teraz chodzi, prawda?

      – Masz mnie za idiotkę? Myślałaś, że nie poznam tego zegarka? Nie mieści mi się w głowie, że otworzyłaś to zdjęcie tuż pod moim nosem. Jak można być taką suką? – syknęła. Podniosła głos tak bardzo, że włosy na karku stanęły mi dęba.

      – Uspokój się – poprosiłam, robiąc, co w mojej mocy, żeby także nie podnieść głosu. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

      – Spałaś z moim chłopakiem!

      Na korytarzu studenci zatrzymywali się i ciekawie odwracali głowy. Rozpoznałam kilka osób, a przede wszystkim okularnika, który właśnie w tej chwili wyszedł z sali naprzeciwko i, jak wszyscy pozostali, zatrzymał się w pół kroku. To był Isaac. Grant, Isaac Grant. Przyjaciel Dawn, z którym całowałam się w weekend. Zabolało, że patrzył na mnie z taką samą miną, jak wszyscy wokół.

      Usiłowałam zachować twarz


Скачать книгу