David Bowie. STARMAN. Człowiek, który spadł na ziemię. Paul Trynka
innymi muzykami wskazywał drogę poszukiwań, aby znienacka opuścić obraną ścieżkę i pojawić się hen, gdzieś w awangardzie, pozostawiając naśladowców daleko w tyle. Wieczny odkrywca, niezmordowany poszukiwacz, śmiały eksperymentator, a przede wszystkim wrażliwy, przewidujący artysta szczerze wierzący w prawdziwą sztukę.
Bowie jest również oddanym fanem muzyki – bluesa, jazzu, rocka, alternatywy. Chwali się gigantyczną kolekcją winyli, które zbiera od ponad pięćdziesięciu lat. Incognito odwiedza małe kluby i koncerty młodych, obiecujących zespołów. Pod koniec lat sześćdziesiątych stworzył swoisty dom kultury – The Arts Lab – który gromadził artystów z wielu różnych dziedzin.
Pomagał wypłynąć niejednej kapeli – wymienić można choćby Bauhaus, The Woodentops, Klausa Nomiego i XTC. Jego najsłynniejszym protegowanym jest Iggy Pop, z którym wiązała go głęboka przyjaźń i kilka wspólnych znakomitych płyt. Z młodzieńczego zachwytu The Velvet Underground i dworem Andy’ego Warhola wypłynęła współpraca z Lou Reedem oraz aktorami filmu Pork.
Często zarzuca się Bowiemu manipulatorstwo, egoizm i pełne wyrachowania żerowanie na cudzych talentach. Trudno jednak posądzać kogoś tak wszechstronnie uzdolnionego o artystyczny kanibalizm.
David Bowie – BIZNESMAN
David Bowie nigdy nie był klasycznym rockowym buntownikiem ani lewicującym aktywistą. Chętnie flirtował z establishmentem. Choć odmówił przyjęcia szlachectwa od królowej brytyjskiej, od kilkudziesięciu lat jest beneficjentem machiny show-biznesu, w której odnajduje się znakomicie. Świadczą o tym choćby ruchy giełdowe z obligacjami BowieBonds oraz aktywne wykorzystywanie internetu do celów promocyjnych.
Jako oddana fanka Davida Bowiego, która spędziła młodość na jego europejskich koncertach, szlifując angielski na tekstach jego piosenek i pilnie śledząc każdy jego medialny krok, z prawdziwą przyjemnością przyglądam się ponownie narastającej fali zainteresowania postacią swojego bohatera. Praca nad tłumaczeniem tej biografii przywołała osobiste wspomnienia, a także zainspirowała do poszukania odpowiedzi na pytania dotyczące wielowymiarowości zjawiska o nazwie „David Bowie”. Po lekturze książki Trynki postanowiłam skonfrontować przedstawiony w niej wizerunek Bowiego z opiniami ekspertów: cenionego dziennikarza muzycznego Piotra Metza oraz Muńka Staszczyka, lidera T. Love.
„To jest ostatni facet, po którym można się spodziewać nostalgii, powrotów do przeszłości na skróty. On zawsze był w awangardzie. Potrafi budować pomosty pomiędzy tym, co było, a tym, co dopiero ma nadejść”, mówi Muniek. Piotr Metz wypowiada się na temat The Next Day: „Bowie jest modelowym przykładem, jak mądrze odkrywać siebie na nowo, jak nigdy »nie dać ciała« artystycznie i przede wszystkim jak się wspaniale zestarzeć. Jego muzyka stała się bardzo hermetyczna. Z założenia miała nie być popularna i wszystko wskazuje na to, że Bowie chyba bardzo się o to starał. To był jego własny, mocno prywatny klimat, reakcja alergiczna na celebryctwo, w które popadł po sukcesie Let’s Dance. Nawet najwierniejsi fani mogli wówczas czuć się trochę rozczarowani”.
Co mogło być przyczyną fiaska koncertu w Gdańsku? W 1997 roku pierwszy występ Bowiego w Polsce został odwołany ze względu na brak zainteresowania – sprzedało się zaledwie kilkaset biletów na kilkutysięczny stadion Lechii. „Bowie nie był u nas nigdy wystarczająco doceniany, pewnie ze względu na rodzimą skłonność do szufladkowania wszystkiego i wszystkich oraz oczekiwania tego samego od artysty: prostych rozwiązań i komunikatów – czyli całkowitego zaprzeczenia idei jego twórczości. Winna była też zapewne zależność od przymusowego »rządu dusz« zaledwie kilku dziennikarzy, którzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych mieli dostęp do mediów i kreowali gusta, a nie przepadali za Bowiem”, tłumaczy Metz. Muniek uzupełnia: „Bowie nie jest bliski polskiej estetyce. Zbyt wiele w nim dwuznaczności, niuansów, zabawy konwencjami. Było mi cholernie wstyd, że wtedy ten koncert nie doszedł do skutku. Ja bilet kupiłem, bo w młodości jarałem się jego muzyką. W latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych zaledwie garstka ludzi w Polsce rozumiała Bowiego. Teraz widzę, że nagle wszyscy wokół leczą kompleksy, używając jego nowej płyty jak modnego rekwizytu sezonu. Taki wielkoświatowy nowy lifestyle”.
Muniek nie ukrywa swego zachwytu płytą The Next Day: „To najlepszy album od czasów Scary Monsters. Zróżnicowany stylistycznie rock, glam, rock and roll. Czuje się tu duch Bowiego z jego najlepszych lat. To pewnie też zasługa wybitnej produkcji Tony’ego Viscontiego, którego w ogóle bardzo cenię, także za T. Rex i Bolana. Znakomita, nowoczesna okładka. Bowie nie goni za hitami, on robi swoje. I jest w doskonałej formie. Zarzuty, że nic odkrywczego nie przygotował, łatwo odeprzeć, bo i Stonesi też nic wybitnego nie nagrywają od dawna, a publiczność i tak ich kupuje”. Piotr Metz dodaje: „Bowie powinien dostać w przyszłym roku Nagrodę Nobla z opanowania współczesnych mediów. Za sposób, w jaki pokazał miejsce w szeregu całej współczesnej branży muzycznej, zmylił tropy pierwszym singlem i spowodował, że przez kilka tygodni wszyscy chcieli pisać o tym, że wrócił na szczyt praktycznie z dnia na dzień. Ale co ważniejsze, na nowej płycie przestał ścigać się z przyszłością i samym sobą, ale pogodził ze swoją przeszłością i wziął z niej to, co najlepsze i wciąż zadziwiająco nowoczesne. Ma z czego czerpać. Najlepszym dowodem jest bonusowy utwór I’ll take you there, który spokojnie mógłby być pierwszym singlem”.
Zapytany, dlaczego warto sięgnąć po tę biografię, Muniek odpowiada: „Aby dowiedzieć się, kim naprawdę jest David Bowie, legenda rock and rolla, artysta z pierwszej dziesiątki największych postaci popkultury wszech czasów. Aby poznać jego płyty z kanonu muzyki dwudziestego wieku i nauczyć się czegoś o światowym show-biznesie, który wykreował gwiazdę na gigantyczną skalę”.
Piotr Metz wymienia dodatkowe powody: „Poskładanie tej imponującej kariery pełnej zakrętów artystycznych w koherentną całość, prześledzenie jej wszystkich, a nie tylko ulubionych wątków, podyskutowanie mentalne z autorem, który nie podchodzi do Bowiego jak fan na kolanach. Wreszcie refleksja, skąd wziął się pomysł na The Next Day. Po to właśnie jest ta książka”.
Jestem przekonana, że niniejsza biografia to przede wszystkim bezcenna lekcja o potędze ambicji, kreatywności, pracowitości i niezrównanej umiejętności redefiniowania własnej osoby. Być może David Bowie faktycznie spadł na ziemię prosto z gwiazd?
Prolog
Geniusz kradnie
Czwartek wieczór, godzina dziewiętnasta. Niebawem w pięciu milionach mieszczańskich salonów zagości dekadencja. Tymczasem tatusiowie w garniturach okupują wygodne fotele, mamuśki w fartuszkach zmywają naczynia, a dzieciaki – w szkolnych mundurkach – gromadzą się wokół małych telewizorów w oczekiwaniu na cotygodniowy rytuał.
Publiczność w maleńkim studiu, głównie w obcisłych topach i sukienkach, uprzejmie oklaskuje artystę z czterdziestego pierwszego miejsca listy przebojów, który wygrywa akordy molowe na swojej dwunastostrunowej niebieskiej gitarze. Kamera pokazuje na zmianę jego dłonie i twarz, łapiąc czający się na jego ustach uśmieszek, niczym u dziecka, które ma nadzieję, że przewinienie ujdzie mu na sucho. Jego towarzysze – Trevor, Woody i Mick Ronson – ruszają z radośnie brzmiącą perkusją i zachrypniętą gitarą, a kamera odjeżdża. David Bowie rzuca jej niewzruszone spojrzenie. Patrzy na nią lubieżnym, rozbawionym wzrokiem. Kiedy publiczność pełna podekscytowanych nastolatków i przerażonych rodziców lustruje jego kolorowy pikowany kombinezon, bujną marchewkową fryzurę, ostre zęby i przenikliwe oczy podkreślone rozmazanym makijażem, on swoim śpiewem przywołuje sugestywne obrazy: stacji radiowych, kosmitów i rockandrollowych szaleństw. Publiczność wciąż stara się oswoić z jego poruszającym, jedynym w swoim rodzaju widowiskiem.