Idiota. Федор Достоевский
na nich. Twarz Gani wyrażała prawdziwą rozpacz. Zdawało się, że mówił, nie panując na sobą, tracąc rozsądek. Agłaja patrzyła na niego przez kilka sekund z takim samym spokojnym zdziwieniem, jak przed chwilą na księcia i zdawało się, że to jej spokojne zdziwienie, to zdumienie wywołane niezrozumieniem słów do niej kierowanych było w tej chwili dla Gani straszniejsze niż największa pogarda.
– Co mam napisać? – zapytał książę.
– Podyktuję panu – odpowiedziała Agłaja, odwracając się do niego. – „Ja w targi się nie wdaję”. Teraz data i miesiąc. Niech pan pokaże.
Książę podał jej album.
– Wspaniale! Cudownie się panu udało, ma pan wyjątkowe pismo! Dziękuję książę, do widzenia… Niech pan zaczeka – dodała, jakby sobie coś przypominając – proszę iść ze mną, chcę panu coś podarować na pamiątkę.
Książę wyszedł za nią. W jadalni jednak Agłaja nagle się zatrzymała.
– Niech pan to przeczyta – powiedziała, podając mu kartkę Gani. Książę wziął ją do ręki i z zakłopotaniem popatrzył na Agłaję.
– Przecież wiem, że pan nie czytał i że pan nie może być pośrednikiem tego człowieka. Chcę, żeby pan przeczytał.
Notatka Gani pisana była w widocznym pośpiechu:
Dzisiaj dopełni się mój los i Pani wie, w jaki sposób. Dzisiaj będę musiał dać ostateczne słowo. Nie mam najmniejszego prawa do Pani współczucia i nie śmiem mieć żadnych nadziei. Ale kiedyś wypowiedziała Pani jedno słowo, które rozświetliło mroczną noc mego życia i stało się dla mnie latarnią morską. Proszę teraz o jeszcze jedno takie słowo i uratuje mnie pani od zguby! Proszę mi tylko powiedzieć: zerwij wszystko, i zerwę wszystko jeszcze dzisiaj. Przecież nic to Panią nie kosztuje. Proszę tylko o znak Pani życzliwości i współczucia dla mnie. Tylko o to, tylko o to! I o nic więcej, nic więcej! Nie śmiem marzyć o jakiejkolwiek nadziei, dlatego, że nie jestem jej godny. Ale po Pani słowie znów przyjmę swoje ubóstwo, będę z radością znosić dalej moją rozpaczliwą sytuację. Podejmę walkę i będę jej rad. Zmartwychwstanę z nowymi siłami!
Błagam o jedno słowo współczucia (jednego tylko współczucia, przysięgam Pani)! Proszę się nie gniewać za tę zuchwałość, bo to zuchwałość człowieka zrozpaczonego, człowieka, który tonie i ośmielił się zrobić ostatni wysiłek, aby się ratować od śmierci.
– Ten człowiek twierdzi – zaczęła oschle Agłaja – że słowo „zerwij wszystko” nie skompromituje mnie ani do niczego nie zobowiąże, i jak pan widzi, sam mi to gwarantuje na piśmie, tym właśnie listem. Niech pan zauważy, jak naiwnie się pospieszył z podkreśleniem pewnych słówek i jak ordynarnie wyszły tu jego ukryte zamiary. On zresztą wie, że gdyby wszystko sam zerwał, nie czekając na moje słowo i nawet nie mówiąc mi o tym, bez żadnych nadziei na mnie, to moje uczucia by się zmieniły i może nawet zostałabym jego przyjacielem. On to wie na pewno! Ale ma brudną duszę: wie i nie zdecyduje się, wie i mimo to chce gwarancji. Nie jest w stanie zrobić tego na wiarę. Zamiast stu tysięcy chce, żebym mu dała nadzieję na siebie. A co do słowa, o którym mówi w tym liście i które miało podobno rozjaśnić mrok jego życia, to bezczelnie kłamie. Po prostu raz się nad nim zlitowałam. Ale on jest zuchwały i bezwstydny – błysnęła mu wtedy myśl o możliwości nadziei i ja od razu to zrozumiałam. Od tego momentu zaczął na mnie polować; teraz też poluje. Ale dość tego. Niech pan weźmie tę kartkę i odda mu natychmiast, oczywiście dopiero po wyjściu z domu.
– A co mam mu odpowiedzieć?
– Nic, oczywiście. To najlepsza odpowiedź. Ale pan, zdaje się, chce mieszkać w jego domu?
– Przed paroma godzinami zarekomendował mnie tam sam Iwan Fiodorowicz – odparł książę.
– To niech pan z nim będzie ostrożny, ostrzegam pana. Nigdy panu nie wybaczy, że oddaje mu pan z powrotem ten list.
Agłaja lekko uścisnęła księciu rękę i wyszła z twarzą poważną i mroczną. Nie uśmiechnęła się nawet, gdy się żegnała skinieniem głowy.
– Zabiorę tylko swój węzełek i możemy iść – rzekł książę do Gani.
Gania z niecierpliwości tupnął nogą. Twarz aż mu pociemniała z wściekłości. Wreszcie wyszli na ulicę. Książę niósł w ręku swój węzełek.
– Odpowiedź! Jaką odpowiedź dała! – rzucił się na niego Gania. – Co panu powiedziała? Oddał jej pan list?
Książę podał mu w milczeniu kartkę. Gania osłupiał.
– Jak to? Moja notatka! – krzyknął. – On jej w ogóle nie oddał! O, powinienem się domyśleć! P-prz-przeklęty… Jasne, że nic nie zrozumiała! Jak to, jak pan mógł jej nie oddać, p-prz-przeklęty…
– Proszę darować, ale było wręcz przeciwnie, pańską notatkę udało mi się przekazać zaraz po tym, jak mi ją pan dał i dokładnie w taki sposób, jak pan prosił. Znalazła się zaś ona z powrotem w moich rękach, ponieważ zwróciła mi ją Agłaja Iwanowna.
– Kiedy? Kiedy?
– Kiedy kończyłem się wpisywać do albumu, poprosiła, abym z nią wyszedł (pan słyszał?). I kiedy weszliśmy do jadalni, wręczyła mi kartkę, kazała przeczytać i zwrócić panu.
– Prze-czy-tać? – krzyknął Gania niemal na całe gardło. – Przeczytać! Pan czytał?
I Gania znów stanął osłupiały na środku chodnika, zdumiony do tego stopnia, że aż otworzył usta.
– Czytałem. Teraz.
– I ona sama, sama dała panu do przeczytania? Sama?
– Sama. I niech pan wierzy, że nie zrobiłbym tego, gdyby mnie nie poprosiła.
Gania milczał przez chwilę, dokonując ogromnych wysiłków, aby zrozumieć sytuację. Nagle wrzasnął:
– To niemożliwe! Ona nie mogła tego panu dać do przeczytania. Pan kłamie! Pan sam przeczytał!
– Mówię prawdę – odpowiedział książę poprzednim, niezmącenie spokojnym głosem – i niech mi pan wierzy, bardzo żałuję, że to robi na panu tak przykre wrażenie.
– Ale przynajmniej coś panu powiedziała, dała przecież jakąś odpowiedź!
– Oczywiście.
– No więc mów, mów pan wreszcie! Do diabła!…
I Gania dwa razy tupnął obutą w kalosz nogą.
– Gdy tylko skończyłem czytać, powiedziała mi, że pan na nią poluje, że chciałby pan ją skompromitować, aby uzyskać od niej nadzieję i aby potem, mając taką gwarancję, zerwać bez szkody dla siebie z inną nadzieją – na sto tysięcy. I powiedziała jeszcze, że gdyby pan to zrobił, nie targując się z nią, to znaczy gdyby pan sam wszystko zerwał, nie prosząc jej o gwarancję, to ona być może zostałaby pańskim przyjacielem. I to wszystko, zdaje się. Aha, i jeszcze, kiedy zapytałem, jaką odpowiedź mam przekazać, to odparła, że najlepszą odpowiedzią będzie brak odpowiedzi. Chyba właśnie tak. Przepraszam, jeśli jej słów nie zapamiętałem dokładnie, a przekazuję, tak jak zrozumiałem.
Ganię ogarnęła bezgraniczna złość; jego wściekłość straciła wszelkie hamulce.
– A więc to tak – zazgrzytał – to tak się traktuje moje listy, za okno się wyrzuca! A! Nie wchodzi w targi! To ja wejdę! To jeszcze nie koniec… zobaczymy! Wezmę ją w ryzy.
Gania zbladł, krzywił się, pienił, wygrażał pięścią; uszli tak kilka kroków; nie próbował się nawet powstrzymywać w obecności księcia,