Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu. Joanna Jax
Emil. – Tak widać Bóg chciał.
Pożegnał się kurtuazyjnie ze swoim przyrodnim bratem i ruszył w stronę domu. Powinien żywić do niego jakieś cieplejsze uczucia, bo płynęła w nich krew ich wspólnego ojca, ale w tym momencie czuł jedynie zawiść. To Julian dostał wszystko, a on jedynie zmarnowane dzieciństwo i kilka świecidełek ukrytych pod kamieniem w ziemiance. Ale teraz nadszedł czas wyrównania niesprawiedliwości i miał nadzieję, że Antoni Chełmicki postara się nadrobić stracony czas.
– Mogę wejść i z panem porozmawiać? – Emil grzecznie zapytał Chełmickiego, gdy kamerdyner zaprowadził go do biblioteki.
– Tak, proszę, wejdź – mruknął Antoni, po czym dodał to samo, co kilka minut wcześniej jego syn, Julian: – Przykro mi z powodu śmierci twojej matki i ojca. To byli porządni ludzie, uczciwi i pracowici. Jak mogę ci pomóc po tej głębokiej stracie?
– Obaj wiemy, że Ignacy Lewin nie był moim ojcem – powiedział spokojnie Emil.
– Nie pleć głupstw i nie powtarzaj plotek – obruszył się Chełmicki.
– I tylko tyle masz mi do powiedzenia… ojcze? – wycedził Emil.
– Nie jestem twoim ojcem, nie wierz we wszystko, co mówią – wydukał, lekko zmieszany.
– Nie wierzę ludziom… Ale swojej matce chyba mogę?
– Czego chcesz? – warknął zniecierpliwiony Chełmicki.
– Jak to czego? Tego, co należne twojemu synowi.
– Mój syn ma na imię Julian i otrzymał wszystko, co mu należne z racji urodzenia! – Stary Chełmicki stracił cierpliwość.
– Nie dam się tak łatwo spławić… tato – odpowiedział z ironią Emil. – Chyba coś mi się należy za życie w nędzy i upokorzenia, jakie mnie spotkały?
– Ty wstrętny naciągaczu… – wysyczał. – Wynoś się z mojego domu i więcej się tu nie pokazuj, bo cię psami poszczuję. Chciałem ci jakoś pomóc, bo straciłeś rodziców, a twój ojciec był bohaterem wojennym, ale widzę, że ty jesteś małym, nędznym skurczybykiem. Nie raz Ignacy się skarżył, że mu sprawiasz kłopoty, ale to, co robisz w tej chwili, obraża pamięć o nim. Wstydu nie masz, gnojku! – warknął rozwścieczony już Antoni.
– A ty, masz wstyd? Moja matka zdychała w norze, pozbawiona dobrych leków i porządnego jedzenia. Ale jak sypiałeś z nią, mówiłeś, jaka jest piękna i że zasłużyła na lepsze życie niż u boku takiego prostego osiłka jak Lewin. I teraz, gdy umarł ostatni świadek twojego romansu, ty chcesz mnie pouczać?
Chełmicki wyciągnął z kieszeni portfel i drżącymi dłońmi zaczął wyciągać z niego banknoty. Zrobił z nich zwitek i podał Emilowi.
– Masz i się wynoś – niemal wyszeptał.
Emil Lewin wziął do ręki pieniądze, popatrzył na nie i mocno ścisnął w dużej, silnej dłoni. Zgnieciony plik rzucił Chełmickiemu po nogi i ze łzami w oczach powiedział:
– Niczego od ciebie już nie chcę. Do wszystkiego dojdę sam, a wiedz, że kiedyś wyrwę się z tego grajdoła i będę kimś. I wtedy strzeż się, bo zniszczę wszystko, co stworzysz. Wciągnę ciebie i twojego synalka na dno. Na samiutkie dno. I bądź pewien, że kiedyś ten dzień nadejdzie. Dzień zapłaty, tato…
Opuścił bibliotekę ojca i ruszył przed siebie. Gdzieś w oddali słyszał głos Juliana i pytanie, czy załatwił z ojcem, co chciał, ale Emil nie odpowiedział. Minął bramę i dławiąc w sobie kolejne upokorzenie, ruszył przed siebie. Właśnie sobie coś postanowił i to dodawało mu siły. Przysiągł sobie, że Chełmiccy zapłacą mu za wszystko, i pewnego dnia to młody, dumny Julian będzie prosił go o pomoc i zostanie upokorzony tak, jak on dzisiaj. Wiedział jednak, że zostając na ojcowiźnie, której połowa i tak należała do Hanki, i z kilkoma sztukami złota, niczego nie osiągnie i do niczego nie dojdzie. A jeśli zacznie kraść, mieszkańcy go wydadzą władzy, bo już nie będą mogli liczyć na reakcję uczciwego Ignacego Lewina.
Emil Lewin nie chciał egzystować w nędzy, jak jego przybrany ojciec i matka. Nienawidził swojego życia, bo widział, że można patrzyć na świat innymi oczami i opływać w dostatek. Tylko głupiec mógł godzić się na swoje smutne położenie, czerpiąc uciechę z pełnego żołądka i upicia się od czasu do czasu samogonem. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, że ci ludzie, którzy wiodą swój prosty i nędzny żywot, mogliby kiedykolwiek powiedzieć o sobie, że są szczęśliwi. On w każdym razie nie byłby w stanie czuć radości z posiadania suchego chleba, gdy byli tacy, którzy zajadali się kawiorem. Jak na przykład jego prawdziwi ojciec i brat. Nie rozumiał takiej niesprawiedliwości losu, który rozdawał jednym same asy, a innym tylko blotki. W Boga wierzyć już przestał, przecież gdyby istniał, świat byłby urządzony inaczej.
Hanka siedziała u Rosińskich i łkała.
– Będę za tobą tęsknić, Alicjo. Sama tam pojadę i jak kołek w płocie będę.
Nic jej nie trzymało w Chełmicach, ale to było miejsce, które znała. Wiedziała, na kogo może liczyć, z kim porozmawiać. Tutaj pozostawał również Jakub, ale jego szkoda jej było najmniej. Informację o jej wyjeździe skwitował jedynie wzruszeniem ramion.
– A ja ci zazdroszczę, że się stąd wyrwiesz. Chełmice to zawsze będzie prowincja, mów, co chcesz – westchnęła Alicja i nałożyła na talerzyk przyjaciółki kolejną porcję drożdżowego ciasta.
– Ale tutaj, gdy się budzisz rano, wiesz, co cię czeka…
Hanka miała wciąż wątpliwości, klamka jednak zapadła. Chałupę i ziemię odsprzedali Koniuszkom i podzielili się po połowie z Emilem. On także nie zamierzał tu zostać. Wybierał się do jakiegoś wielkiego miasta, ale mimo że Hanka była jego siostrą, nawet jej nie chciał zdradzić, gdzie postanowił rozpocząć nowe życie.
– No właśnie… – mruknęła Alicja. – Wiem. I to, co wiem, wcale mi się nie podoba.
– Pójdę już, moja droga przyjaciółko. Jutro o szóstej mam pociąg do Warszawy. – Hanka wstała z krzesła i sięgnęła po ostatni kawałek ciasta.
Gdy Lewinówna opuściła mieszkanko Rosińskich, Alicja zaczęła zbierać ze stołu filiżanki po herbacie i talerzyki. Babcia Alutka podniosła się z fotela, w którym czytała gazetę, podeszła do wnuczki i powiedziała:
– Zostaw to. Michalina pozmywa, a ty chodź ze mną na spacer nad stawy.
Alicja odstawiła talerze do zlewu, wzięła z szafki kapelusik i już była gotowa do wyjścia. Alutka wiedziała, że jej wnuczka bardzo przeżywa rozstanie ze starszą przyjaciółką. Gdy dotarły nad staw i przysiadły na jednej z ławek, babka odezwała się:
– Mam odłożone tysiąc złotych. W Warszawie to nie będzie kwota, która ci pozwoli na luksusy, ale dopóki nie znajdziesz jakiejś pracy, wystarczy na czesne u Tacjanny i wynajęcie jakiejś klitki. Potem albo wrócisz, albo się usamodzielnisz i spełnisz swoje marzenia. Samej to bym cię nie puściła, ale będziesz miała Hankę i we dwie, kto wie, może zawojujecie świat.
Alicja wzdrygnęła się.
– Mama i dziadek nigdy się na to nie zgodzą. Szkoda nawet pytać.
– Dziadek i matka nie przeżyją za ciebie życia. Za chwilę będziesz dorosła i co? Zostaniesz krawcową? Przecież tego nienawidzisz. Wyjdziesz za jakiegoś nudnego urzędnika? Bo, spójrzmy prawdzie w oczy, Chełmicki nie dla ciebie.
Alicja popatrzyła ze zdziwieniem