Powiem ci coś. Piotr Adamczyk
akcja toczy się w Łodzi i jest prezentowana też na łamach „Expressu Ilustrowanego”, najpopularniejszego dziennika w regionie.
Gdy przejeżdżałem koło dworca, dostrzegłem czarne bmw zatrzymujące się przy młodej kobiecie. Zgrabna, szczupła blondynka. Kocia miękkość w ruchach. Ktoś uchylił drzwi, coś powiedział, kobieta odwróciła się i odeszła szybkim krokiem. Ale potem wróciła, wsiadła do samochodu i zatrzasnęła za sobą drzwiczki. Samochód szybko odjechał, a wtedy z ukrycia w ślad za nim ruszył motocyklista w czarnej kurtce ze skóry i czarnym kasku.
Wczoraj na spotkaniu autorskim pewien bardzo młody człowiek zapytał mnie, jak można zdobyć kobietę. Bo się zakochał, a ona nie. Wiem, jak można zdobyć żółty czepek albo prawo jazdy, ale kobietę?
Znam tylko dwa sposoby.
1. Przez zasiedzenie.
2. W niewyjaśniony sposób.
Ad 1. Jest takie osobliwe prawo, które pozwala na zdobycie mieszkania przez zasiedzenie. Potrzebny jest do tego przede wszystkim upływ czasu. Wprowadzasz się i mieszkasz tak długo, aż wszyscy się przyzwyczają, łącznie z urzędem meldunkowym. Wydaje mi się, że podobnie bywa z kobietami. Pamiętam, że przed drzwiami mieszkania swojej pierwszej dziewczyny dzień w dzień siadałem na schodach, aż pół roku później wpuściła mnie do środka. Nadal przychodziłem codziennie, przynosiłem pieczywo na śniadanie i przez kolejne pół roku grzecznie siadałem przy stole. Przez trzecie pół roku czytałem jej na noc, siedząc przy łóżku. W końcu poddała się i pewnego wieczoru uchyliła kołdrę. I tak, po półtora roku, zdobyłem ją przez zasiedzenie.
Ad 2. Swoje następne kobiety zdobyłem w niewyjaśniony sposób. Do dziś mianowicie nie potrafię wyjaśnić, jak mi się to udało.
Nie mogę zasnąć, coś we mnie tyka.
Chodzi we mnie zegar nakręcony na ciebie.
Dziewczyna wcisnęła się w kąt tylnego siedzenia.
– Wypuśćcie mnie! – krzyknęła.
– Śliczna Leno, nie drzyj się, a wszystko będzie dobrze – syknął mężczyzna z fotelu pasażera. – Bo inaczej…
Sięgnął do płaszcza po nóż sprężynowy. Szczęknęło wyciągnięte ostrze.
Czarne bmw powoli wyjechało spod dworca Łódź Kaliska i skręciło w aleję Włókniarzy. Kierowca spojrzał we wsteczne lusterko.
– Ktoś za nami jedzie – rzucił przez ramię.
Dziewczyna nacisnęła guzik otwierający okno. Bezskutecznie. Było zablokowane przez kierowcę razem z drzwiami.
Mężczyzna siedzący obok kierowcy odwrócił się i złapał ją za nadgarstek.
– To boli! – jęknęła.
– Nie rób głupot, bo cię potnę – zagroził. – Chcesz się przekonać?
– Czego ode mnie chcecie? – zapytała drżącym głosem.
– Uległości i współpracy – wyjaśnił kierowca. – Wyobraź sobie, że my jesteśmy Rosją, a ty Ukrainą. I albo przejdziesz do nas dobrowolnie, albo cię weźmiemy siłą. Taką reprezentujemy ogólnonarodową politykę.
Ukryła twarz w dłoniach.
– Ja nie interesuję się polityką…
– I nawet ani prezydent Trump, ani jego poprzednik Barack Obama ci nie pomogą – wtrącił jego towarzysz. – Swoją drogą, co to za imię dla prezydenta? To tak jakby nasz nazywał się Szopa.
Zarechotali.
Kierowca ponownie spojrzał we wsteczne lusterko.
– No mówię ci, że ktoś za nami jedzie – powtórzył, tym razem z niepokojem.
Kobieta odwróciła głowę.
– To twój chłopak? – zapytał siedzący przy niej mężczyzna.
– Nie. Nie, nie, nie znam go – odpowiedziała pośpiesznie.
Jakoś zbyt pośpiesznie.
– Zwolnię, zobaczymy – powiedział kierowca, sięgając jednocześnie pod fotel. Błysnęła maczeta.
Skręcili w kierunku ulicy Drewnowskiej. Samochód jadący za nimi zniknął. Minął ich motocyklista. Na chwilę zwolnił i mężczyźni mieli wrażenie, że zagląda do wnętrza samochodu. Ale może im się wydawało.
Po kilku minutach czarne bmw minęło park na Julianowie i skręciło w ciche i spokojne uliczki osiedla. Mijała północ. Tylko w nielicznych oknach paliły się światła. Samochód podjechał pod okazałą willę, która od lat wyglądała na opuszczoną. Skrzydła automatycznie otwieranej bramy uchyliły się bezszelestnie. Zniknęli w podziemnym garażu. Nikt z trójki pasażerów nie zauważył samotnego motocyklisty, który na chwilę zatrzymał się przy bramie, zrobił kilka zdjęć, po czym odjechał. W domu naprzeciwko ktoś opuścił żaluzje, jakby nic nie chciał widzieć.
Konkurencyjna Toya TV zaprosiła mnie na talk-show o miłości. Na początku szło sprawnie. Miła charakteryzatorka, sympatycznie nastawiona publiczność. Prowadzący czyta mój biogram, opowiada, jakim to byłem przez lata popularnym aktorem, przedstawia tytuły napisanych przeze mnie powieści, a potem pyta o mechanizm powstawania uczuć. Tłumaczę więc, że ludziom się wydaje, że miłość przychodzi nie wiadomo skąd, że dana jest nam raz na zawsze jak bonus w supermarkecie. I z takiego myślenia potem się biorą kłopoty. Jeśli miłość przychodzi nie wiadomo skąd, to później odchodzi nie wiadomo dokąd. Często jest tak: spotyka się dwoje ludzi, oboje mają różowe okulary. Ona ogląda wyłącznie komedie romantyczne? On myśli: słodka jak mała dziewczynka. On kupuje najtańsze kwiaty? Ona myśli: dobrze, widać, że jest oszczędny. W fazie fascynacji nie warto zakochanym mówić, że są ślepi, bo są także głusi. Publiczność słucha z zainteresowaniem, bryluję:
– Ślepa miłość powstaje wtedy, gdy Amor nie trafia strzałą w serce, lecz w oko.
Prowadzący wstaje z kanapy i przerywając mi, pyta:
– A czy pan jest szczęśliwy?
– Oczywiście! – odpowiadam z uśmiechem.
– A pana była żona?
Co za pytanie? Dlaczego Magdalena miałaby nie być szczęśliwa?
– Sądzę, że tak – odpowiadam ostrożnie. – Mam nadzieję, że jest szczęśliwa.
– Ale ja pytam o to, czy była szczęśliwa z panem.
– A dlaczego mnie pan o to pyta?
– Bo skoro jest pan takim znawcą kobiet, to dlaczego odeszła do innego mężczyzny?
– Nie wiem – mówię, czując zbliżającą się złość. – To ją powinniście zapytać.
Prowadzący robi efektowną pauzę i zwraca się w stronę kamer.
– A teraz niespodzianka! – podnosi teatralnie głos i ręką wskazuje wejście. – Witamy byłą żonę naszego gościa.
Wchodzi Magdalena. Urocza jak zawsze, uśmiechnięta. Lekko pokonuje dwa schodki i siada na brzegu kanapy, splatając nogi w kostkach.
– Czy pani jest rzeczywiście szczęśliwa?
– Jestem – uśmiecha się szeroko.
– A co jest głównym powodem pani szczęścia?
– Mój związek.
– A z tym panem, poprzednim swoim mężem, też pani była szczęśliwa?
Czuję