Powiem ci coś. Piotr Adamczyk
– jak wielka kropla potu zawisa na moim czole. Wydaje mi się, że już słyszę łoskot, z jakim spada.
Widzi to tylko Magdalena.
– Lęk jest sposobem otwarcia drzwi dla zła – mówi nieoczekiwanie zupełnie nieswoim głosem.
Magdalena uważała, że niczego nie należy naprawiać. Jak coś się zepsuło, to się zreperuje. Dotyczyło to zarówno kranu w łazience, jak i związków między ludźmi. Rzeczywiście, krany w naszym domu naprawiały się same. Podobnie jak zepsute zamki w drzwiach i przepalone żarówki. Te ostatnie trzeba było po prostu zamienić miejscami. Raz nawet sama wstawiła się wybita szyba. Magdalena twierdziła, że nasz związek też z czasem sam się naprawi. Być może miała rację. Może właśnie się naprawia. Na razie jednak znudziło jej się na to czekać, więc rok temu przeprowadziła się do faceta młodszego o pięć lat, a ode mnie o piętnaście. Kult młodości, normalna sprawa. Chrystus też miał tylko trzydzieści trzy lata.
To cudowne, że człowiek ma zdolność do regeneracji. Wątroba odbudowuje nam się co sześć tygodni, skóra co miesiąc, kości co trzy miesiące, krew co cztery miesiące, DNA co pół roku, a mózg co rok. Nikt jednak nie wie, jak długo odbudowują się nam zakochane serca.
Dwie dziewczyny zamknięte były w klatce, którą zespawano z metalowych prętów i ustawiono pod ścianą podziemnego garażu. Mogły mieć najwyżej po osiemnaście lat. Obie brudne, posiniaczone, w porozdzieranych ubraniach. Siedziały na kocu, blisko siebie, wzajemnie grzejąc się ciepłem ciał. Skuliły się, widząc samochód wjeżdżający do garażu. Dziewczyna siedząca na tylnym siedzeniu auta się wzdrygnęła.
– Boże – szepnęła.
Mężczyzna obok niej uśmiechnął się zadowolony.
– Lena, jak nie będziesz grzeczna, też tam wylądujesz – powiedział.
– Będę… – wydusiła z trudem.
– Dla mężczyzny kobieta grzeczna to kobieta grzeszna – zarechotał mężczyzna. – Wystarczy jedną literę zmienić, a taka różnica.
Był w dobrym humorze. Coś sobie gwizdał. Potem kazał wysiąść z samochodu. Zabrał torebkę, buty i pasek. – Wysokie obcasy są niebezpieczne – wyjaśnił. – Mieliśmy tu jedną taką, która o mało mnie nie zabiła.
Pokazał bliznę na lewej skroni i ślady po szwach. Podszedł do metalowego regału stojącego nieopodal klatki. Chwilę szukał na nim miejsca, po czym postawił buty na najwyższej półce.
– To moja kolekcja – pochwalił się. – Powoli brakuje już miejsca.
Półki były pełne damskich butów. Ustawiono je parami, równo, jedna obok drugiej. Większość czerwonych. Sporo czarnych i białych. Kilka zielonych. Mężczyzna delikatnie przejechał dłonią po ich czubkach.
– Nie lubimy kobiet w zielonych butach, prawda? – zapytał jakby w głąb siebie. – One chyba wierzą, że zielony to kolor nadziei, bo najdłużej odmawiają współpracy. Dlatego nie porywamy już tych w zielonych butach. Zabawne, przyznasz, koteczku?
Zwrócił się do kobiety, która z osłupieniem patrzyła na jego koszmarną kolekcję. Znów złapał ją za gardło.
– Do klatki czy do pokoju? – wycedził przez zęby.
– Puśćcie mnie, proszę!
– Do klatki?
– Nie chcę do klatki… – jęknęła dziewczyna.
Pchnął ją na schody prowadzące w głąb domu. Przewróciła się. Kazał wstać i iść na górę. Minęli kilka pomieszczeń. Zza niektórych drzwi słychać było jakieś głosy, zza innych tylko muzykę. Otworzył ostatnie w korytarzu i wepchnął kobietę do środka. Usłyszała tylko przekręcany w zamku klucz i odgłos oddalających się kroków. Została sama w ciemnym pomieszczeniu.
Drżącymi rękami odpięła haftkę ukrytą pod szeroką szlufką dżinsowych spodenek. Wyciągnęła mały podłużny przedmiot. Delikatnie przesunęła paznokciem włącznik. Mikroskopijna dioda zamrugała na zielono. Lena zbliżyła przedmiot do ust.
– Już jestem – szepnęła jakby z ulgą, chociaż niemożliwe, by jakakolwiek inna kobieta chciałaby być w tym miejscu.
W teorii liczby są bezwzględne, w życiu – ludzie.
Przypomina mi się rozwód z Magdaleną. Jej nowy mężczyzna czeka w korytarzu pachnący hugo bossem, w garniturze z naszywką „Hugo Boss” na rękawie; nie wiem, może to był sam Hugo Boss, skoro taki podpisany. Od tej pory nie cierpię Hugo Bossa. Na sali rozpraw jej adwokat dwoi się i troi, żeby sprawy nie przeciągać, po czym w nagłym przypływie natchnienia mówi tak:
– Wysoki sądzie, w tym przypadku rozkład pożycia małżeńskiego osiągnął już ten stopień, że moja klientka nie ma swojego męża nawet wśród znajomych na Facebooku.
Na tej samej rozprawie dostaliśmy rozwód.
Miłość to produkt o krótkim terminie ważności.
Głowę mam pełną niepotrzebnych tęsknot. Pod pewnymi względami człowiek jest gorzej wymyślony niż pierwszy lepszy laptop – ten ma przynajmniej kosz na śmieci w rogu pulpitu. Też chciałbym mieć w głowie takie miejsce, do którego mógłbym bezpowrotnie wrzucić wszystkie niepotrzebne myśli.
Mądrość zaczyna się wtedy, gdy nie tracisz nadziei, ale pozbywasz się złudzeń.
Z okna widzę opuszczone rolety domu naprzeciwko. Wczoraj pod bramę podjechał motocyklista. Zajrzał do skrzynki na listy, jakby sprawdzając, czy ktoś w ogóle ją opróżnia. Ubrany był tak samo jak ten, którego widziałem kilka dni temu przed dworcem. Czarna kurtka ze skóry, czarny kask. Myślę o tamtej kobiecie, która wsiadła do czarnego bmw. Co usłyszała? Co odpowiedziała? I kim jest ten motocyklista? Czego szuka naprzeciw mojego domu?
Miała na imię Marysia, ale uwielbiała Louisa Armstronga, więc mówili na nią Mary Jazz. Jęknęła ze zgrozą, spoglądając na leżące przed nią wydanie „Expressu Ilustrowanego”. Gazeta opisywała balangę w łódzkim komisariacie. Zdjęcia nie pozostawiały wątpliwości. Alkohol, rozochoceni funkcjonariusze w erotycznych pozach, kobiety.
– Szef będzie wściekły – rzuciła do koleżanki siedzącej za biurkiem.
– Obawiam się, że pani komisarz też się dostanie – odparła dziewczyna, odruchowo zapinając pod szyją guzik policyjnej koszuli.
– Mnie? A niby za co? – zdziwiła się Mary Jazz.
– Za cokolwiek. Wszystkim się dziś dostaje. Ja oberwałam za odpięte guziki.
– To niech tu założą klimatyzację.
Drzwi otworzyły się z impetem. Pojawiła się w nich twarz młodego aspiranta.
– Ratuj się, kto może! – zawołał. – Inspektor Groch idzie!
Po chwili do pokoju wszedł wysoki, zwalisty mężczyzna.
– Co jest, do ciężkiej nędzy!? Co tu się dzieje? – krzyknął wzburzony.
Mary Jazz spojrzała na leżącą przed nią gazetę.
– To przecież nie nasz komisariat, panie inspektorze, to ten przy Wysokiej – próbowała tłumaczyć.
– Jakie to ma znaczenie? – warknął Groch. – Komendant jest wściekły i wszystkich się czepia. Awans może mu przejść koło nosa. Mnie się dostało dziś za ciebie!
– Dlaczego