Niezwykły dar. Нора Робертс
– stwierdziła z lekkim zniecierpliwieniem i dyskretnie zerknęła na zegarek.
Ostro pogrywa… ostro i skutecznie, pomyślał. Wiedział, że to blef, bo A.J. z pewnością otrzymała polecenie, by kontrakt doszedł do skutku, ale gdyby teraz zerwali rozmowy, czekałaby spokojnie, aż powtórnie się do niej zgłosi, bo na pewno zdawała sobie sprawę, jak bardzo zależy mu na tym programie. A podczas następnych negocjacji, na które A.J. łaskawie się zgodzi, stałby się bardziej petentem niż pełnoprawną stroną…
– Siedem procent – powiedział.
– Chce pan zrobić ten program, ponieważ Clarissa DeBasse przyciągnie tłumy. Znam się na wskaźnikach oglądalności. Trzydzieści trzy procent.
– Dziesięć.
– Trzydzieści.
– Piętnaście.
– Dwadzieścia pięć.
– Dwadzieścia.
– Załatwione. – A.J. podniosła się zza biurka. Gdyby nie mieszane uczucia co do słuszności udziału Clarissy w programie, czułaby się w pełni usatysfakcjonowana. – Oczekuję więc poprawionej wersji kontraktu.
– Jutro po południu prześlę go przez gońca. A ten telefon… – Urwał i wstał. – Gdyby nie on, nie doszlibyśmy do porozumienia, prawda?
Cholera, jest za bystry, pomyślała ze złością.
– Owszem. Ma pan rację.
– Proszę podziękować Clarissie w moim imieniu. – Z denerwującym uśmieszkiem wyciągnął rękę na pożegnanie.
– Do widzenia, panie… – Kiedy podali sobie dłonie, nagle odebrało jej głos. Poczuła słabość, zabrakło jej tchu, tak silne bowiem były doznania, które wstrząsnęły jej ciałem. Pożądanie i lęk, furia i błogość przetoczyły się przez nią. Wściekła, że dopuściła do siebie te wszystkie emocje, powoli dochodziła do siebie.
– Proszę pani? Źle się pani czuje? Proszę usiąść.
– Co? – Zbierała się z trudem. – Nie, nic mi nie jest, to chwilowe – stwierdziła półprzytomnie. – Za dużo kawy, za mało snu. – I trzymaj się ode mnie z daleka, myślała rozpaczliwie. – Cieszę się, że zawarliśmy tę transakcję. Przekażę wszystko mojej klientce.
Wróciły jej kolory i trzeźwy wzrok.
– Proszę usiąść – na wszelki wypadek powiedział Dawid.
– Przepraszam, ale…
– Proszę usiąść, do licha. – Wziął ją za łokieć i posadził siłą. – Drżą pani ręce. – Przykucnął przy niej. – Radzę odwołać służbową kolację i porządnie się wyspać.
Byle tylko mnie nie dotknął, pomyślała w popłochu.
– Doprawdy, nie ma powodu do niepokoju.
– Zwykle niepokoję się, gdy kobieta mdleje i osuwa się u moich stóp – stwierdził z sarkazmem i dość gwałtownie poruszył jej twarzą, jakby cucił nieprzytomną.
– Dość tego! – rzuciła ostro. – Za daleko pan się posuwa.
Jej skóra była taka delikatna… ale co mu do tego?
– Źle oceniła pani moje intencje. To taki leczniczy zabieg, chodzi o to, by więcej krwi dopłynęło do mózgu. A tak dla pełnej jasności, niewątpliwie jest pani atrakcyjną kobietą, ale proszę wybaczyć szczerość, kompletnie nie w moim typie.
Spojrzała lodowato.
– Chwała Bogu.
Obraziła się, a to dobre, naprawdę się obraziła! A czego oczekiwała, że wyskoczy z jakimiś niewczesnymi komplementami? Albo, co gorsza, zacznie ją uwodzić?
Chciało mu się śmiać… i poznać smak tej niepokojącej, niezwykłej kobiety.
– A więc i w tej sprawie doszliśmy do porozumienia – mruknął. – To dobrze, nie ma jak uzgodnione stanowiska… Radzę odstawić kawę – dodał jeszcze i wyszedł z gabinetu.
A.J. podciągnęła kolana i przycisnęła do nich twarz. Co teraz będzie? – zapytywała siebie, próbując zwinąć się w kłębek.
ROZDZIAŁ DRUGI
A.J. oparła się pokusie, by zjeść sandwicza. Jeśli będzie dostatecznie głodna, być może zdoła się przemóc i przełknie to, co Clarissa poda na kolację.
Z otwartym oknem w dachu, wbita w fotel, próbowała rozkoszować się trwającą czterdzieści minut jazdą z biura do Newport Beach. Obok niej leżała płaska skórzana teczka, a w niej kontrakt, który dostarczyło biuro Dawida Brady’ego. Nie istniał żaden istotny powód, dla którego nie miałaby zaakceptować umowy, a jej klientka odmówić współpracy z Bradym. Jedynym kontrargumentem były jej dziwne odczucia.
Wmawiała sobie, że wczorajszy incydent wynikł z przepracowania. Zrobiło jej się słabo, ponieważ za szybko wstała, to wszystko. Nie poczuła nic do Dawida Brady’ego, absolutnie nic.
A jednak…
Przez następnych dziesięć kilometrów obrzucała się wyzwiskami, co pomogło jej wrócić do jakiej takiej równowagi.
Nie wolno jej okazać ani krzty złego humoru, bo przed Clarissą DeBasse nic się nie ukryje. Rozmawiając o warunkach kontraktu i o Dawidzie Bradym, musi być w pełni opanowana i profesjonalna, inaczej Clarissa wychwyci wszystko niczym radar.
Przez następnych dziesięć kilometrów zastanawiała się, czy nie zatrzymać się przy budce telefonicznej i nie odwołać spotkania.
Rozluźnij się, wyobraź sobie, że jesteś w swoim mieszkaniu i robisz powolne, kojące ćwiczenia jogi. Pomogło, a gdy zelżało napięcie mięśni, włączyła radio. Po jakimś czasie wreszcie zajechała przed uroczy podmiejski dom, który pomogła wybrać Clarissie.
Zawsze przyjeżdżała tu z radością i cudownie się czuła. Otoczona trawnikiem willa z ładnymi białymi okiennicami świetnie pasowała do Clarissy. Wprawdzie dzięki sukcesowi, jaki odniosły jej książki, i wysokim honorariom za publiczne wystąpienia, mogłaby sobie pozwolić na rezydencję w Beverly Hills, ale nic tak nie pasowałoby do niej, jak ta śliczna wiejska posiadłość.
A.J. popchnęła drzwi, które rzadko kiedy były zamknięte.
– Hop, hop! Jestem groźnym bandziorem, który zamierza ukraść twoją biżuterię. Nie zechciałabyś mi pomóc?
– Och, znów zapomniałam przekręcić zamek. – Clarissa wynurzyła się z kuchni. Była niezwykle zaaferowana. Wytarła ręce w poplamiony fartuch. Żar kuchenki zaróżowił jej policzki, powitalny uśmiech gościł na ustach.
Jak zwykle uścisnęły się serdecznie.
A.J. próbowała dyskretnie wywęszyć, jaka tortura pichci się w kuchni.
– Pieczeń rzymska – poinformowała Clarissa. – Dostałam nowy przepis.
– Och. – A.J. uśmiechnęła się z trudem, dobrze pamiętała bowiem smak ostatniej pieczeni. – Wyglądasz fantastycznie. Mogłabym przysiąc, że wpadasz co tydzień do Los Angeles i fundujesz sobie seans kosmetyczny u Elisabeth Arden.
– To zbyt wielki kłopot. Poza tym od samego myślenia o tych wszystkich maseczkach, masażach i innych torturach wiotczeje skóra i robią się zmarszczki. Powinnaś o tym pamiętać.
– Czyżbym wyglądała jak stara wiedźma? – A.J. rzuciła teczkę na stół i zdjęła buty.
– Skądże, choć widzę, że coś cię trapi.
– Nie