Miłość i reszta życia. Diana Palmer
nawet gdyby nie był moim bratem ciotecznym.
– Nie dziwię ci się. Jest odważny, posłuszny…
– Posłuszny? Nie mówiłbyś tak, gdybyś o północy wciąż nie mógł go zapędzić do łóżka.
Eb błysnął zębami w uśmiechu.
– Lubisz dzieci…
– Och, tak – przyznała z zapałem. – Dlatego uwielbiam pracę nauczycielki.
– Nie kuszą cię własne?
Zaczerwieniwszy się, odwróciła twarz.
– Kuszą. Kiedyś na pewno będę miała swoje.
– Dlaczego kiedyś, a nie teraz?
– Bo ledwo mogę sprostać obowiązkom, które na mnie spoczywają. Ciąża, zwłaszcza w obecnej chwili, byłaby komplikacją, z którą nie zdołałabym sobie poradzić.
– Mówisz tak, jakbyś zamierzała wszystkim zająć się sama.
Wzruszyła ramionami.
– Istnieje coś takiego jak sztuczne zapłodnienie.
Zacisnąwszy ręce na jej ramionach, Eb obrócił ją do siebie.
– Jak byś się czuła, nosząc w sobie dziecko człowieka, o którym nic byś nie wiedziała?
Przygryzła wargę. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Na jej twarzy pojawił się wyraz zmieszania, niepewności.
– Dziecko powinno być owocem miłości. Powinno powstać drogą naturalną, w łonie kobiety, a nie w probówce – kontynuował Eb. – Nie mam nic przeciwko probówkom, jeśli kobieta inaczej nie może zajść w ciążę, ale to zupełnie inna sprawa.
Serce waliło jej jak młotem.
– Ja… – Wzięła głęboki oddech. – Nie wyobrażam sobie tak intymnego kontaktu z jakimkolwiek mężczyzną – oznajmiła cicho.
Zrezygnowany opuścił ręce.
– Sally, nie możesz pozwolić, aby to, co się stało w przeszłości, miało wpływ na całe twoje życie. Wtedy, przed laty, chciałem utrzymać cię na dystans. Bałem się, że w przeciwnym razie pokusa okaże się zbyt silna. Że jej ulegnę. A ty byłaś jeszcze dzieckiem. – Oczy mu pociemniały. – Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdybyś miała chociaż odrobinę doświadczenia z płcią przeciwną, a ty… Na miłość boską, czy rodzice zabraniali ci chodzenia na randki, umawiania się z chłopcami?
Pokręciła smutno głową.
– Niby nie zabraniali, ale mama żyła w panicznym strachu, że zajdę w ciążę albo nabawię się jakiegoś paskudztwa. Cały czas o tym mówiła. Koledzy, którzy do mnie przychodzili, czuli się tak niezręcznie, że nigdy nie proponowali kolejnej randki.
– Nie wiedziałem…
– A czy to by cokolwiek zmieniło? – spytała posępnie.
Chłodnymi palcami pogładził ją po rozgrzanej twarzy.
– Tak. Gdybym wiedział, obszedłbym się z tobą o wiele delikatniej.
– Chciałeś się mnie pozbyć…
Potarł kciukiem jej wargę.
– Pragnąłem cię do szaleństwa – rzekł ochryple. – Ale siedemnastoletnia dziewczyna, zwłaszcza wychowana w małym prowincjonalnym miasteczku, jest za młoda na romans z dojrzałym facetem. Zrozum, dzieliła nas zbyt duża różnica wieku. Trzynaście lat.
Spróbowała spojrzeć na wydarzenia z przeszłości z jego punktu widzenia. Nigdy wcześniej tego nie robiła; zaślepiał ją ból, smutek, poczucie krzywdy. Popatrzyła Ebowi głęboko w oczy i po raz pierwszy, odkąd się znów spotkali, zobaczyła, że wspomnienia sprzed lat na nim również odcisnęły bolesne piętno.
– Pogubiłam się – oznajmiła szeptem. – Szukałam ratunku. Ni stąd, ni zowąd rodzice oświadczyli, że się rozwodzą. Że sprzedają dom i wyprowadzają się z Jacobsville. Tata zamierzał poślubić Beverly, swoją studentkę. Mama uznała, że nie może zostać w mieście, w którym wszyscy wiedzą, że mąż ją porzucił dla młodszej. Niedługo później, żeby zachować twarz i dumę, wyszła za faceta, którego prawie nie znała. – Na moment Sally zamilkła. – Wiedziałam, że już nigdy więcej cię nie zobaczę. Chciałam tylko, żebyś mnie pocałował. – Przełknąwszy ślinę, oderwała wzrok od jego ust. – Coś mnie opętało…
– Mnie też. – Obrócił jej twarz do siebie. – Zamierzałem poprzestać na pocałunku. Na lekkim, niewinnym całusie. Słowo honoru. – Odruchowo powiódł spojrzeniem w dół, ku piersiom dziewczyny, które niemal dotykały jego koszuli, po czym westchnął ciężko. – To one są wszystkiemu winne. Z ich powodu nie skończyło się na lekkim muśnięciu.
Zmarszczyła czoło.
– One? O czym mówisz?
Potrząsnął zniecierpliwiony głową.
– Naprawdę się nie domyślasz? – Zerknął nad jej ramieniem na drugi koniec sali, gdzie Stevie z zapałem uderzał w worek treningowy. Widząc, że chłopiec nie zwraca na nich uwagi, uniósł dłoń Sally i delikatnie przesunął nią po jej biuście. – Mówię o nich, o twoich piersiach.
Zrobiła się czerwona jak burak. Jeszcze nikt tak szczerze nie rozmawiał z nią o widocznych gołym okiem oznakach pożądania.
– Och, ty moje niewiniątko – szepnął z rozbawieniem Ebenezer.
– A skąd mam czerpać wiedzę? – spytała gniewnie. – Nie czytam pornograficznych książek!
– Powinnaś. Może ci kilka kupię. No i parę filmów… – dodał, obserwując emocje malujące się na jej twarzy.
– Ty potworze…!
Chwycił ustami jej górną wargę i wolno przeciągnął po niej językiem. Sally zesztywniała, ale nie odepchnęła go, nie zaczęła się wyrywać; przeciwnie, przysunęła się bliżej.
– Pamiętasz, prawda, Sally? – Uśmiechnął się. – I wiesz, co następuje potem?
Odskoczyła wystraszona i odnalazła wzrokiem Steviego, który wciąż się bawił na drugim końcu sali, niepomny obecności dorosłych.
Ebenezer stał z uśmiechem na twarzy i spojrzeniem wbitym w biust dziewczyny. Skrzyżowała ręce na piersiach.
– Przestań – warknęła przez zęby. – Też kiedyś byłeś naiwny i niedoświadczony. Nie urodziłeś się wszystkowiedzący.
Roześmiał się pod nosem.
– To prawda. Ale nie miałem mamy, która pilnowałaby mojej cnoty. Ojciec zaś był typowym wojakiem, człowiekiem brutalnym i bezwzględnym, który nigdy nie silił się na czułość czy delikatność. Korzystał z życia i z kobiet aż do samej śmierci. – Zamyślił się. – Powiedział mi kiedyś, że nie warto się żenić, że kobiety są po to, by dostarczać nam, mężczyznom, przyjemności.
Przerażona wytrzeszczyła oczy.
– Nie kochał twojej mamy?
– Pożądał jej, ale ona nie zgadzała się na seks przed ślubem – wyjaśnił. – Więc się pobrali. Umarła, wydając mnie na świat. Mieszkali wówczas w małym miasteczku, tuż przy bazie wojskowej, w której stacjonował. Ojciec akurat przebywał służbowo za granicą. Mama zaczęła rodzić; pojawiły się komplikacje. Była sama w domu, bez pomocy. Kiedy zajrzała do niej sąsiadka, było już za późno na ratunek. Gdyby sąsiadka pojawiła się godzinę później, pewnie ja też bym nie żył.
– Boże,